Nowoczesny szklany budynek, sąsiadujący z dawną Wytwórnią Filmów Fabularnych w Łodzi. Na parterze galeria, restauracja na piętrze, szereg pomieszczeń biurowych. Atmosfera spokoju, skupienia. Rozmowy po polsku, przeplatane prowadzonymi po angielsku. Liczne nagrody na międzynarodowych festiwalach, konkursach. Sukces artystyczny i biznesowy. O tym, czy film jest przemysłem i czy należy być przedsiębiorczym w obszarze kultury opowiada Piotr Dzięcioł — właściciel firmy Opus Film.

Jest Pan właścicielem OpusFilm. Czy jako firma zajmująca się produkcją filmów widzą się Państwo jako jeden z elementów przemysłów kultury i czy ten przemysł może wpływać na rozwój Łodzi?

Ja bym to nazwał produkowaniem kultury. A na pewno produkcja filmów jest produkcją jak najbardziej przemysłową. Żeby zrobić film fabularny w Łodzi, trzeba mieć ok. 3 milionów zł. Żadne inne dzieło tyle nie kosztuje. Wystawienie opery czy spektaklu, napisanie książki kosztuje dużo mniej. Ja nie wiem, czy produkcją przemysłową można nazwać produkcję filmową w Polsce. Zdarza się to tam, gdzie rozwój gospodarczy powoduje, iż dany kraj jest w stanie na produkcji filmowej zarobić lub odzyskać jej koszty dla własnego rynku. W Polsce w tym momencie są to wyjątki. Przykładowo, jeżeli produkujemy 20–30 filmów fabularnych, to nie wiem, czy 10% z nich odnosi sukces komercyjny.


Siedziba Opus Film w Łodzi

Czyli tylko 10% zarabia na swoją produkcję?

Tak. Najczęściej jest to sukces artystyczny, ale nie komercyjny. Obecnie film musi być przede wszystkim bardzo tani. Dlatego też teraz produkcja filmowa opiera się o różnego rodzaju dofinansowanie, poszukiwanie koproducentów. U nas producentami są stacje telewizyjne — najbardziej inwestuje w produkcję fabularną Telewizja Polska, ale pieniądze można znaleźć również w TVN i Polsacie. Z drugiej strony powstał Instytut Filmowy, który ma w znacznym stopniu finansować produkcje i zarabiać na nich. Ale jeszcze musi trochę wody upłynąć zanim to zarabianie na filmie w Polsce będzie realne. W tej chwili, w ciągu ostatniego roku widzimy ogromny spadek liczby widzów w kinach. I to nie tylko w Polsce. Może to wynikać z tego, że jest gorszy rok, są gorsze filmy, ale wydaje mi się, że w Polsce wynika to z tego, że ludzie mają mniej pieniędzy. Dla młodego człowieka — a do kina chodzą głównie ludzie młodzi — 50 zł, które musi wydać, jeśli idzie z dziewczyną, to jest bardzo drogo. Dlatego liczba widzów, która odwiedzała kina za czasów komuny to w tej chwili nieosiągalne szczyty.


Kadr z nowego filmu Piotra Trzaskalskiego "Mistrz"

Czy w tej chwili młodzi twórcy na rynku mają możliwość współpracy z takimi firmami producenckimi, jak Wasza?

Oczywiście. Każdy zdrowo myślący producent szuka dobrych tekstów, z nimi zawsze jest największy problem. O ile można znaleźć dobrego reżysera, całą ekipę, o tyle zawsze najwięcej czasu i energii traci się na znalezienie właściwego tekstu. Sytuacja w Polsce nie jest dobra ze względu na to, że autorski rynek filmów fabularnych jest drenowany przez rynek filmów telewizyjnych, przez sitkomy, seriale. W programie telewizyjnym znajdziemy około 20 seriali. Tam jest naprawdę przemysł, bo tam są zespoły, bardzo często dobrzy autorzy, którzy piszą teksty. W związku z tym nie mają oni ani czasu, ani ochoty pisać dla kogoś innego.

Jak w takim razie widzą się Państwo na rynku w konkurencji z np. firmami tworzącymi produkcje dla telewizji takich, jak ATM?

Ta firma współpracuje z Polsatem, ale to jest troszeczkę inna działka, bo moja firma nie zajmuje się produkcją telewizyjną. Jesteśmy jedną z większych firm zajmujących się produkcją filmów reklamowych, a z drugiej strony robimy filmy fabularne. Z różnych powodów nie weszliśmy w działkę telewizyjną. I jeżeli chodzi o produkcję seriali, to ATM jest jednym z większych producentów ewidentnie związanych z Polsatem. Ale znam kilka innych firm, które specjalizują się w produkcji telewizyjnej, takich jak ta, która realizowała „Kryminalnych” dla TVN czy „Na dobre i na złe” dla Telewizji Polskiej. U nas nie do końca jest rozróżnienie między produkcją telewizyjną a fabularną, najczęściej robi się trochę tego, trochę tamtego, ale jest coraz więcej firm, które żyją jedynie z seriali.


Kadr z filmu "Mistrz"

Czy można być przedsiębiorczym w obszarze kultury, jakim jest produkcja filmowa? Czy młodzi twórcy, którzy chcą do Państwa trafić mogą na tym rynku zaistnieć?

Nasza działalność upodabnia się do tej działalności, która jest w całej Europie. W tym roku na Festiwalu Filmowym w Gdyni organizowane były konkursy, w których wyłoniono dwunastu młodych twórców piszących scenariusze. Każda z tych dwunastu osób mogła się zareklamować, przedstawić swoją działalność. Gdybym ja nie był przedsiębiorczy, to nie byłoby tej firmy. A do niej może przyjść każdy, może zostawić swój tekst, który na pewno zostanie przeczytany. A jeżeli w tym tekście będzie cokolwiek interesującego, rokującego, to my na pewno się nim zajmiemy.

Proszę powiedzieć, dlaczego Łódź? Z powodu tradycji „Łodzi filmowej”?

Po skończeniu prawa na Uniwersytecie Wrocławskim przyjechałem do Szkoły Filmowej w Łodzi, tutaj skończyłem produkcję. W tamtym czasie Łódź była miejscem, w którym powstawało najwięcej filmów. Kiedy ten nasz „przemysł filmowy” zaczął iść w dół, stanąłem przed dylematem — zostać w Łodzi i próbować coś robić, czy przenieść się do Warszawy, bo tam tej pracy jest jednak więcej. Postawiłem na to pierwsze. Zrobiłem jeden film fabularny, potem drugi, powoli wchodziłem w branżę reklamową. Moje studio stało się miejscem, w którym realizowano najwięcej filmów reklamowych, to zbudowało solidną bazę finansowo-ekonomiczną firmy. Wtedy wróciłem do produkcji fabularnej.


Kadr z filmu "Mistrz"

Przeczytałem ostatnio wywiad z Panem, z którego wynika, że widzi Pan szansę na to, aby Łódź na nowo stała się „Łodzią filmową”.

Tak naprawdę to nie wiem, czy jest taka szansa. To zależy nie tylko od miasta, ale od ludzi, czy będą chcieli o to walczyć, czy będą chcieli coś robić. W Łodzi dobre jest to, że ten majątek nie został rozkradziony, w dalszym ciągu jest pięć bardzo dobrych hal zdjęciowych i można tutaj kręcić filmy. Są też jeszcze dobre ekipy. Ale czy powróci „Łódź filmowa”? Myślę, że to jest stwierdzenie bardziej życzeniowe. Jest tu baza, więc jeżeli znajdzie się kilka przedsiębiorczych osób, to coś może się zmienić. Łódź jednak już nigdy nie będzie takim miastem, jakim była kiedyś. Tutaj był Semafor, Studio Opracowań Filmów, prężnie działająca Telewizja, ale to były trochę inne czasy. Teraz producenci chcą produkować jak najtaniej. Ale to jest też nasz atut, bo jednak w Łodzi zawsze będzie taniej niż w Warszawie.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Maciej Mazerant