Czy członkowie zespołu Cool Kids of Death mogą spokojnie wyjść na ulicę, czy czują smak sławy i bogactwa? O tym, czy kariera się opłaca i jak wygląda od środka to, co widzimy na zewnątrz, opowiada Kamil Łazikowski, klawiszowiec CKoD.

Zacznę od razu od kariery – czy uważacie, że robicie karierę?

Jeśli przez „robienie kariery” rozumiemy ciągłe rozwijanie się i prezentowanie tego na zewnątrz, to tak, ciągle wydaje mi się, że zespół się rozwija i nowe osoby mają okazję się o tym przekonać. Nowa płyta „2006” jest pierwszą nagraną live i wyprodukowaną w profesjonalnym studiu przez dobrego producenta z zagranicy (Tobias Levin) – było to dla nas wielkie wyzwanie, dzięki któremu nasza kariera mogła potoczyć się do przodu. Bardzo nas też mobilizuje i sprawia, że uczymy się naprawdę dużo coraz większa liczba koncertów poza granicami naszego kraju. Tam momentem zwrotnym na pewno był koncert przed THE STOOGES w legendarnej sali Hammersmith Apollo w Londynie – to była dla nas spora szkoła i wspaniała chwila w naszej karierze. Obecnie w kraju wiele osób, które były na naszych pierwszych koncertach widzi, jak długą drogę przeszliśmy i jak innym niż na początku zespołem jesteśmy. Mamy jednak nadzieję, że to ciągle rozwojowy czas naszej kariery.

A czy czujecie się sławni? Jak w ogóle wygląda sława w Polsce?

Tak, jesteśmy bardzo sławni – nie możemy spokojnie wyjść po ziemniaki [śmiech]. Jak widzisz, przy takich pytaniach nie mogę się nie uśmiechnąć. A tak na serio, odnoszę wrażenie, że w Polsce istnieje tylko mniejsza lub większa popularność i myślę że ciągle jesteśmy nie dość popularni – wiele osób nigdy o nas nie słyszało, mimo że słucha muzyki rockowej. Po prostu jeszcze nie wszyscy z nich do nas dotarli. Z kolei inni wyrobili sobie już jakieś zdanie i mimo ogromnej pracy bardzo trudno je zmienić. Wielu wydaje się, że jak twój teledysk puszcza MTV, to jesteś bardzo sławny, chodzisz z zadartym nosem, w złotym łańcuchu, złotych butach, i nie wiesz, co to tramwaj. Także jeśli jakaś „sława” w Polsce istnieje, to my nie wiemy, jak ona wygląda...

Czy lepiej Wam się koncertuje w Polsce czy za granicą? I jak czujecie się w Łodzi?

Jeśli chodzi o przygotowanie koncertów, sprawy organizacyjne, nagłośnienie i przyjęcie zespołu, dużo lepiej gra nam się za granicą. Polska ma jeszcze wiele do zrobienia, jeśli chodzi o organizowanie profesjonalnych koncertów. Jednak, jak wiadomo, polska publiczność reaguje bardziej żywiołowo, co bardzo nam się podoba. Nic nie zastąpi dobrej publiczności – jeśli nie ma potknięć organizacyjnych, również to wpływa na koncert. Natomiast koncerty za granicą mają jeszcze jedną, dużą dla nas zaletę – jest to ogromne wyzwanie, ponieważ gramy tam bez żadnych obciążeń, którymi jesteśmy obarczeni tutaj. Tam jesteśmy po prostu kolejnym zespołem z Europy. A naprawdę ciekawie byłoby dla nas zagrać poza Europą, np. w Japonii, gdzie wydaliśmy płytę, która całkiem nieźle się sprzedaje. Być może to da nam możliwość koncertowania w tym kraju.

Czy Łódź jest dobrym miastem do robienia kariery, rozwoju, itp.?

Na początkowym etapie na pewno tak, bo przecież stworzyć coś ciekawego można gdziekolwiek, a później próbować udostępnić to innym – w Internecie bądź wysyłając swoje nagrania do polskich lub zagranicznych wytwórni. Sam znam z Łodzi parę osób, które z powodzeniem wydają swoje nagrania za granicą i koncertują na całym świecie, a tu są ledwo znani. Naprawdę, bez żadnych kompleksów i w Łodzi można dotknąć słowa ’kariera’. Jeśli chodzi o rozwój, to z tym jest trochę gorzej, ponieważ jednak najlepiej byłoby być w miejscu, gdzie jest duża scena i taka też wymiana pomysłów, wpływów itd. Takim miastem jest np. Londyn – robiłem tam niedawno muzykę do jednego z filmów i przez 10 dni intensywnego pobytu nauczyłem się i zobaczyłem więcej ciekawych rzeczy niż przez rok w Łodzi. Uważam więc, że do rozwoju podróże i wyjście na zewnątrz są po prostu niezbędne.

Aktualnie promujecie swoją nową płytę. Czym jest ona dla Was?

Ta płyta jest dla nas sfinalizowaniem ponad 2 lat ciężkiej pracy i pokonywania wielu problemów natury prawnej oraz finansowej. Nowa płyta nagrana została w Hamburgu i jest to pierwsza w pełni profesjonalna produkcja. To sprawiło, że płyta kosztowała więcej niż dwie pierwsze razem wzięte, więc bez pomocy ludzi z zewnątrz i ogromnego samozaparcia nigdy nie byłoby nas na nią stać. Nowa płyta powstanie również w wersji anglojęzycznej, czyli jest dla nas także nadzieją na zaistnienie na innych rynkach. Jest to możliwe od niedawna, dzięki renegocjacji naszego kontraktu z SONY/BMG – teraz jesteśmy z nimi związani jedynie na terenie Polski. Za granicą planujemy wydawać w niezależnych mniejszych wytwórniach, które tam mają się dużo lepiej niż w Polsce – mają lepszą dystrybucją i reklamę. Ale wracając do tematu nowej płyty – była ona dla nas wielkim doświadczeniem również ze względu na to, że po raz pierwszy pracowaliśmy z kimś z zewnątrz, z producentem Tobiasem Levinem. Był on z nami na próbach i jako osoba zupełnie spoza polskiego rynku rockowego mógł ocenić naszą muzykę i pomóc nam w dobrym przedstawieniu i nagraniu naszych piosenek. Wszystko to sprawia, że tę płytę uważamy za przełomową dla nas.

Ostatnio w Gazecie Wyborczej można było przeczytać o kradzieży Waszych kawałków. Czy możesz to rozwinąć?

Ktoś włamał się na skrzynkę pocztową, gdzie było już parę nowych numerów w wersji poglądowej dla wytwórni. Prasa lubi takie ciekawostki i od razu ubiera je w dramatyczny komunikat typu „gdzieś podczas przesyłania hacker ukradł materiał”. Prawda jest taka, że nasza strona i forum wielokrotnie były celem różnych hackerów – ze względu na dużą popularność forum często są to także ludzie spoza kraju. Prawdopodobnie osoba, która włamała się na skrzynkę nie wiedziała nawet, że znajdzie tam nasze nowe utwory. Cała sprawa została bardzo szybko wyjaśniona i jest teraz w rękach naszego managementu. Należy wspomnieć, że materiał, który ukaże się na płycie jest dużo inny i posiada mastering zrobiony w studio Master&Servant w Hamburgu, no i nie ma „pików”, które były w poglądowej wersji numerów z owej skrzynki.

Czy profesjonalny zespół – a uważam, że Wasz taki jest – musi posiadać menedżera? Jak wygląda taka współpraca?

Tak, musi. Musi mieć osoby, które nie tylko będą załatwiać koncerty, zajmować się ogromną robotą papierkową, ale także będą użerać się z wydawcą, dla którego z nieznanych nam przyczyn wszystko jest ogromnym problemem. Management zapewnia nam także ochronę prawną, co ma decydujące znaczenie, kiedy trzeba wynegocjować i podpisać umowę z np. zagranicznym producentem. To ogromny komfort mieć własnego menedżera – zespół może się wówczas zająć jedynie swoją muzyką. Wzorem zachodniego, bardzo rozwiniętego rynku, na którym się to sprawdza, oprócz menedżera pomagającego nam we wszelkich prawnych i promocyjnych sprawach, mamy także tour menedżera, który organizuje koncerty, oraz agenta, który stara się o to poza Polską.

A jak współpracuje się Wam z wytwórniami fonograficznymi? Jesteście zadowoleni ze swojej?

Aktualnie wydajemy w 2 wytwórniach SONY/BMG Polska w Polsce i Vinyl Junkie w Japonii. Z tą pierwsza współpracuje się trudno. To ogromna firma, w której każda decyzja to problem, a priorytetem są dla niej artyści pop z Zachodu. Polskie zespoły mają naprawdę ciężkie życie i to nie tylko dlatego, że rynek się kurczy, bo wszyscy ściągają płyty przez Internet. Praca z wytwórniami to wieczna walka o swoje. Poza tym w Polsce problemem jest dystrybucja. Niezależne wytwórnie nie mają jeszcze wystarczająco dobrej sieci dystrybucji i promocji, więc w świecie, w którym wszystkim żądzą układy i przeróżne umowy jest im bardzo ciężko. Na szczęście to się zmienia. Jednak póki co na jeszcze jedną płytę jesteśmy związani w Polsce z Sony/BMG. Mam nadzieję, że niedługo liczba wytwórni w rożnych krajach, w których wydajemy nasze płyty się zwiększy – wtedy będziemy mieli więcej do powiedzenia na ten temat. Jeśli chodzi o Japonię i Vinyl Junkie, to dotychczas nie mamy żadnych problemów poza utrudnionym kontaktem wynikającym z odległości.

Porozmawiajmy o pieniądzach – czy ta strona pracy Was satysfakcjonuje?

Przez ostatnie 2 lata raczej dokładamy do interesu. Priorytetem było wydanie płyty „2006” na naszych warunkach i wyprodukowanie jej tam, gdzie my chcemy, i to się udało. Za rok–dwa będziemy mogli ocenić, czy to się opłaciło.

Jak wygląda praca w zespole od kuchni – kto jest za co odpowiedzialny?

Odpowiedzi na takie pytania były dla mnie zawsze superinteresujące przy czytaniu wywiadów z innymi zespołami. U nas wygląda to tak, że komponujemy numer w domu na komputerze, co pozwala nam spokojnie i swobodnie składać piosenkę w całość. Za sam proces składania, czyli miksu, i nagrań odpowiadam ja i Marcin – tu oczywiście nie ma ścisłych podziałów i jeśli ktoś ma dobry pomyśl, do którego przekona resztę, próbujemy innego rozwiązania. Przy nowej płycie pojawiły się kolejne 2 etapy – wyjściowy materiał z komputera opracowywaliśmy na nowo w sali prób, niejako na żywo go aranżując, co pozwoliło nadać mu żywy feeling, który był przy tej płycie najważniejszy. Z kolei parę utworów powstało w sali prób i dopiero później zostały one przeniesione do komputera, aby móc jeszcze raz spojrzeć na numer z innej strony. Ostatnim etapem przy nowej płycie była rejestracja numerów już w profesjonalnym studiu Electric Avenue w Hamburgu pod okiem Tobiasa Levina. Ten proces oraz miks całego materiału był bogaty w mocne ścieranie się naszej wizji z wizją producenta – wytworzyła się na tyle silna presja, że czasami nie mogliśmy na siebie patrzeć. Ale z perspektywy czasu widzę, że wyszło to płycie na dobre, ponieważ dopracowany jest każdy szczegół.

Czy macie jakieś wskazówki dla młodych, początkujących zespołów?

Nawet w domu na komputerze zrobić – jak najlepiej, jak najbardziej „do przodu” – supermega demo (wystarczą 3–4 piosenki) i rozsyłać, gdzie się da. Zacząć od zachodnich, małych wytwórni. Zero kompleksów!!! Bardzo uważać na zaproponowany kontrakt – nawet jeśli oznaczałoby to zadłużenie się, ZAWSZE najpierw oddać go do konsultacji prawnikowi.

Dziękuję za rozmowę.

Bardzo dziękuję za wywiad i zapraszam wszystkich na nasze koncerty!!!

Zapraszamy na oficjalną stronę zespołu: http://www.ckod.com.pl


Autor zdjęć: Igor Omulecki/SonyBMG