Jeż Jerzy to bohater, który zdobył sobię rzeszę fanów, we wrześniu kończy 12 lat. Jego ojcowie Rafał Skarżycki i Tomasz Leśniak są z niego bardzo dumni, chociaż przyznają, że wychowanie jeża nie należy do zajęć najłatwiejszych. Wszystko jednak wynagradza im majątek, którego dorobili się na Jerzym.

Jeż Jerzy urodził się równo 12 lat temu, we wrześniu obchodzi swoje urodziny. Czy ojcowie są z niego dumni?

Trzeba uczciwie przyznać, że wychowywanie jeża nie jest proste. Te dwanaście lat w dużej mierze wypełniły trudy mierzenia się z ojcostwem. Nawet najprostsza wydawałoby się rzecz, jak przytulenie własnego potomka, w przypadku jeża nastręcza pewne trudności… A co tu dopiero mówić o wychowaniu takiego jeża na porządnego człowieka i obywatela popierającego właściwe i jedynie słuszne ugrupowania? Jednak miłość ojcowska wybacza błędy i czyni ślepym na wady — dlatego też mogę powiedzieć, że jestem dumny z Jerzego.

Skąd wziął się Jeż Jerzy?

Postać Jerzego powstała spontanicznie i była reakcją na dwie rzeczy: nudę i kiepską lekturę. Książka, którą usiłowałem (bezskutecznie) przeczytać nosiła tytuł „Smok i Jerzy” i oprócz tego, że przyczyniła się do powstania Jeża Jerzego, skutecznie odstraszyła mnie od czytania fantasy. Pierwsza historyjka z Jeżem Jerzym opowiadała więc o walce ze smokiem i pierwotnie była przeze mnie narysowana. Moje umiejętności graficzne nie są jednak wybitne i dlatego, niezadowolony z końcowego efektu, zdecydowałem się pokazać komiks o Jeżu Jerzym Tomkowi. Na wstępie zgodziliśmy się co do dwóch fundamentalnych spraw: po pierwsze, że nie powinienem więcej rysować, po drugie, że historyjka jest śmieszna i warto, żeby narysował ją Tomasz. Połączenie moich scenariuszy z rysunkami Tomka okazało się strzałem w dziesiątkę i można uznać, że to był prawdziwy moment narodzin Jeża Jerzego jako postaci komiksowej.

Pewnie przez 12 lat dorobiliście się majątku na historiach Jeża?

Jakże mogłoby być inaczej?!?

Czy Jeż Jerzy jest Waszą najbardziej rozpoznawalną postacią komiksową?

Mam wrażenie, że tak. Ewentualnie mogliby z nim konkurować Tymek i Mistrz.

Jak pracuje się wspólnie nad jednym komiksem?

Bardzo dobrze. Współpraca sprawia, że jesteśmy dla siebie pierwszymi recenzentami, dzięki czemu wywieramy na siebie pozytywną presję, która wymusza pewną jakość. Poza tym obaj potrafimy bawić się naszą pracą, co sprawia, że sam proces twórczy jest ciekawszy i przyjemniejszy (czasem tylko inaczej oceniają tę sytuację nasze żony i wątroby…).

Najczęściej artyści sami tworzą historię, którą ilustrują. Jak to wygląda w Waszym przypadku — najpierw powstaje scenariusz, a później rysunek, czy w trakcie pracy zmieniacie wątek bądź go poszerzacie? Jak to wygląda od kuchni?

Istotą scenariusza jest to, że powstaje wcześniej od rysunków. Określa przecież nie tylko to, co mówią postaci, ale także, po co, w jakiej sytuacji to robią, nie mówiąc już o tym, że scenariusz jest pierwszym nośnikiem fabuły. Przyjęliśmy ścisły podział ról: ja zajmuję się wymyślaniem scenariuszy, Tomek tworzeniem rysunków i koncepcji plastycznej całości. Oba te elementy w rzeczywistości nie są jednak całkowicie rozłączne i stąd zdarza się, że w trakcie pracy nad jakimś odcinkiem, zmieniamy jego treść (scenariusz) albo formę (rysunki).

Jeża regularnie wydaje Wydawnictwo Egmont Polska. Jak wygląda Wasza współpraca z nim?

Egmont jest dużym, profesjonalnym wydawnictwem i współpraca z nim przebiega bardzo sprawnie. Cieszymy się dużym kredytem zaufania u wydawcy, dzięki czemu mamy praktycznie wolną rękę przy tworzeniu komiksów, a to daje ogromny komfort twórczy. Zresztą, podobnie sytuacja ma się w „Ślizgu”, w którym co miesiąc ukazują się odcinki z przygodami Jerzego — obie redakcje nie uzurpują sobie prawa do decydowania o tym, o czym mają mówić nasze komiksy.

Właśnie ukazały się nowe przygody Jeża — co czujecie w tej chwili?

Jestem zadowolony z wykonanej pracy. Myślę jednak i pracuję już nad kolejnym tomem, oraz nad innymi projektami zawodowymi. Tak naprawdę, największą radość odczuwam zawsze po otrzymaniu pierwszych egzemplarzy, które dopiero co opuściły drukarnię i jeszcze pachną farbą. To jest magiczny moment, kiedy po raz pierwszy, namacalnie, można zobaczyć efekt swojej pracy. Dla tej chwili warto pisać i tworzyć.

Współpracowaliście z Gazetą Wyborczą — jak wspominacie ten okres? Czy miało to wpływ na Waszą karierę?

Pięć lat współpracy z Gazetą Wyborczą wspominam bardzo dobrze. Zrobiliśmy dla Gazety ponad dwieście odcinków „Tymka & Mistrza” i choć poruszaliśmy najróżniejsze tematy, nigdy nie zdarzyło się, żeby redakcja odrzuciła któryś odcinek albo chciała ingerować w jego treść. Dodatek „Komiksowo”, w którym ukazywał się „Tymek & Mistrz” redagowała wspaniała redaktorka — Joanna Parnowska. Mam wielką nadzieję, że uda nam się jeszcze kiedyś wspólnie pracować. Jeśli chodzi o „karierę”, to publikacje w Gazecie Wyborczej na pewno spowodowały, że staliśmy się obecni w świadomości nie tylko pasjonatów komiksu, ale też osób niezwiązanych ze „sceną” komiksową (800 000 egzemplarzy „Komiksowa” co tydzień robiło swoje). Dzięki Gazecie powstał „Tymek & Mistrz” (serię tę stworzyliśmy specjalnie na potrzeby „Komiksowa”), który z czasem doczekał się osobnych wydań albumowych, a teraz coraz śmielej puka do bram zachodnich rynków wydawniczych (póki co, kilka odcinków drukuje francuskojęzyczny magazyn Spirou).

A nagroda na Festiwalu Komiksu w Łodzi? Co dają takie nagrody?

Nagrody są bardzo przyjemne. Dostać nagrodę, to jak dostać czekoladkę. Trzeba tylko pamiętać, że czekolada uzależnia i spożywanie jej w nadmiarze szkodzi zdrowiu. Podobnie jest z nagrodami — jeśli zaczyna się tworzyć po to, żeby być nagradzanym, to jest to znak, że stało się coś złego, że się zbłądziło. Dlatego warto je cenić, ale się do nich nie przyzwyczajać. Oprócz satysfakcji, nagroda taka jak Grand Prix największego Festiwalu komiksowego w Polsce, daje większą pewność zawodową, dodaje wiary w siebie i stwarza możliwości wydawnicze (dla potencjalnego wydawcy jest przecież świetnym listem polecającym). Konkursy są dobrym sposobem na pokazanie światu swojej twórczości i nawiązanie kontaktów zawodowych.

Czy uważacie, że odnieśliście sukces?

Nie wiem. Mam mieszane uczucia — z jednej strony udało nam się stworzyć postać, która jest rozpoznawalna i po którą chętnie sięgają czytelnicy. Z drugiej strony, skala czytelnictwa komiksów w Polsce jest taka, że choć „Jeż Jerzy” jest jedną z najlepiej się sprzedających serii, to daleko jej do bestsellerów książkowych, a to oznacza, że mimo wszystko lokujemy się gdzieś na obrzeżach kultury (ktoś, kto nie czyta żadnych wydawanych na „bieżąco” powieści, niekoniecznie tych bardzo wyrafinowanych, zostanie uznany za kulturowego abnegata, ale kompletna nieznajomość wydawnictw komiksowych nie stanowi w tym kontekście żadnej ujmy, a gdzieniegdzie wciąż pozostaje powodem do dumy).

Co moglibyście poradzić twórcom, którzy są dopiero na początku swojej drogi ku komiksowi. O czym powinni pamiętać, na co zwrócić uwagę?

Moim zdaniem kluczowa jest systematyczna praca. Jedynym sposobem doskonalenia warsztatu jest tworzenie. I jeśli, żeby wydać swój pierwszy komiks, trzeba wcześniej stworzyć kilka albo i kilkanaście do szuflady, to warto to robić. Warto też czerpać satysfakcję z tego, co się robi — jeśli komuś praca nad komiksem nie sprawia żadnej przyjemności, na żadnym z etapów, to powinien sobie znaleźć inne hobby.

Ilustracje pochodzą ze stron: http://www.jezjerzy.plhttp://www.lesniak.deviantart.com