Jak zdaniem artysty wygląda współpraca z mediami? Czy promocja w środkach masowego przekazu jest niezbędna do zaistnienia na rynku kultury i sztuki? O swoich doświadczeniach opowiada Magnus Helgesen z norweskiej grupy projektowej Grandpeople.

Jesteście artystami projektantami. Jak, według Was, ważna dla artysty jest promocja jego twórczości — tego, co robi?

Dla Grandpeople, jako dla młodej pracowni projektowej mieszczącej się w niewielkim Bergen, autopromocja na poziomie krajowym i międzynarodowym jest sprawą zasadniczą. Miejscowe firmy bardzo niechętnie zatrudniają młodych projektantów i trzymają się raczej bezpiecznych rozwiązań oferowanych przez kilka dużych agencji. A jednak udało nam się zdobyć wielu twórczych klientów, którzy mają mnóstwo odwagi i kulturowego kapitału. Ta sieć kreatywnych klientów dostarcza nam nieprzerwanego strumienia ambitnych i interesujących projektów, co z kolei daje okazję do cennej promocji na zasadzie przekazu ustnego. Nasze doświadczenie do tej pory zdobywaliśmy głównie na rynku krajowym, ale sieć ta dostarcza nam również całkiem sporej liczby klientów międzynarodowych i rozgłos za granicą, choć niekoniecznie zabezpiecza nas finansowo. I dlatego Grandpeople muszą wykorzystywać swoją popularność jako argument, gdy sięgają po klientów, którzy są naprawdę potrzebni.

A na ile ważna jest współpraca z mediami (prasa, radio, telewizja, Internet)? Jak to wygląda w Norwegii?

Tak, taka współpraca nie jest bez znaczenia. Od czasu do czasu powiadamiamy media o różnych nagrodach i nominacjach, które zdobyliśmy. Zwykle też, gdy kończymy nową pracę, z której jesteśmy zadowoleni, dajemy komunikat do niektórych pism zajmujących się twórczością artystyczną. W Norwegii są to przede wszystkim Kreativt Forum i Snitt. Ponadto, staramy się powiadamiać Graphic Magazine w Wielkiej Brytanii. Uważam, że przynosi to obopólną korzyść, ponieważ zawsze interesujemy się relacjami prasowymi, a przecież wydawcy zależni są od naszych informacji. Ta współpraca okazuje się także korzystna dla kontaktów i synergii z zagranicą, ponieważ tamte magazyny proszą nas o podobne informacje. Efekt jest taki, że Grandpeople prezentowani są od Japonii, Hong Kongu i Dubaju po Szwajcarię i Polskę.

Czyli „bycie w mediach" pomaga w karierze?

Tak sądzę. Zwłaszcza, gdy większość publikacji dotyczących projektowania jest mało krytyczna. Komunikaty medialne na temat projektowania są trochę jak dziennikarstwo turystyczne. Ich autorzy skupiają się w zasadzie na wszystkim, co pozytywne i nie dostrzegają negatywów. Osobiście uważam to za nieco kłopotliwe. Brak krytyki może być dobry dla projektanta, wydawców i klientów, ale niekoniecznie pomaga doskonalić sam design. Kilku groteskowych przykładów dostarcza lokalna gazeta. Bez przerwy piszą o kompletnie beznadziejnych projektach designerskich i architektonicznych, a jednak nie pokazują ich, ponieważ starają się utrwalić wizerunek Bergen jako centrum designu i architektury, którym nie jest.

Czy zgadzacie się z powiedzeniem „nie mówią o Tobie, więc Cię nie ma"? I czy Wam jako artystom zależy na rozgłosie?

Rozgłos jest dobry i miło jest być, jako artysta, rozpoznawanym po pracy, jaką wykonujesz. Ale uważam, że nie każdemu jest to potrzebne. Jeśli pytasz o moje zdanie, to sądzę, że wielu projektantów daje sobie świetnie radę bez rozgłosu, a niektórym szłoby nawet lepiej, gdyby mieli go mniej.

Co w tej chwili jest lansowane przez norweskie media (w kulturze)?

No cóż, obecnie ogromnie popularna jest norweska muzyka. Firmy muzyczne naprawdę chętnie promują artystów na rynku międzynarodowym. Na rok 2006 duży wpływ miał także Jubileusz Ibsenowski. Henryk Ibsen jest najbardziej znaczącym dramaturgiem norweskim i ważną częścią naszego dziedzictwa narodowego.

Czy media promują przede wszystkim rodzimych artystów, czy zwracają też uwagę na tych z zagranicy?

Mam wrażenie, że media norweskie tak naprawdę nie są zainteresowane współczesną sztuką zagraniczną. Aby zdobyć popularność na rynku krajowym artyści muszą wystawiać w Norwegii. Prasa norweska może ewentualnie wspomnieć o artystach innych narodowości, jeśli prezentowani są w tym samym miejscu, co artyści norwescy pokazywani na zagranicznych biennale czy scenach. Prasa norweska pisze bardzo niewiele na temat sztuki współczesnej, a tych kilka kolumn, które istnieją, zajmuje się głównie kształtowaniem sceny krajowej. Telewizja publiczna (NRK) nadaje raz w tygodniu 30-minutowy program poświęcony wyłącznie sztuce współczesnej. Poza tym odbiorcy są w mniejszym lub większym stopniu pozostawieni sami sobie w swoich dociekaniach na temat sztuki i artystów współczesnych. Mamy kilka stron internetowych, mało znane programy radiowe i marginalne magazyny, ale to w gruncie rzeczy wszystko.

Co rozumiecie pod pojęciem ’przedsiębiorczość w kulturze’? Czym przejawia się ona w Norwegii?

Po pierwsze jest ogromnie zinstytucjonalizowana. Dosłownie w każdym zakątku Norwegii istnieje jakiś wydział, rada czy organizacja do spraw kultury. Nie uważałbym tego za zjawisko negatywne, ale wielokrotnie mam wrażenie, że kto zna sposób zdobywania stypendiów, pisania podań i dobrze zna biurokratów, wygrywa na kulturalnej loterii. Oczywiście celem jest zapewnienie szerokiego i demokratycznego dostępu do wszelkich artystycznych środków wyrazu wszystkim obywatelom w całym kraju. Chylę czoła przed tym pomysłem i czuję, że mam szczęście, żyjąc w społeczeństwie, które pragnie dać zwykłym dzieciakom z robotniczych rodzin możliwość odkrywania cudów sztuki. Czuję jednak czasami, że współczesna scena sztuki jest zbyt przewidywalna i zbyt zależna od państwowego dofinansowania. Mam wrażenie, że czasem trudno jest dostrzec bardziej wywrotowe elementy ruchów artystycznych. Ale może nie patrzę zbyt uważnie?

Prowadzicie działalność projektową — jak to wygląda od strony formalnej?

Dzielimy duże biuro z dziewięcioma innymi osobami: projektantem, fotografikami i architektami. Nikt z nas nie ma powyżej 30 lat, więc atmosfera jest raczej luźna. Może jesteśmy czasami zbyt zrelaksowani? Cóż, nasza trójka w Grandpeople zwykle dzieli pracę w oparciu o terminy. Również według tego, jaka technika jest według nas najlepsza dla danego projektu czy nawet według indywidualnych relacji z klientem. Nad niektórymi projektami pracujemy całą trójką, ale najczęściej we dwoje, a trzecia osoba jest konsultantem. Pracujemy nad kilkoma projektami jednocześnie.

Obowiązki dzielimy według struktury poziomej, gdzie każde z nas wykonuje swoją część pracy administracyjnej. Ktoś komunikuje się z mediami, ktoś inny jest odpowiedzialny za produkcję, a jeszcze ktoś opiekuje się archiwum. Nie mamy pracowników administracyjnych, co jest czasem bardzo irytujące. Organizujemy naszą pracę podczas dwóch, trzech spotkań w tygodniu, kiedy omawiamy wszelkie kwestie. Postęp, nowe projekty, korespondencję i inne. Zasadniczo staramy się prowadzić firmę i dobrze się przy tym bawić.

Co możecie poradzić Polakom, np. projektantom graficznym, którzy chcieliby pracować w Norwegii?

Jeśli zajmujesz się fotografią współczesną, zgłoś się do programu Flaggfabriken ‘Artist in Residence’ w Bergen. Jeśli jesteś polskim grafikiem, powinieneś pielęgnować swoją spuściznę graficzną, przywieźć trochę swojego sprzętu i założyć miejscowy warsztat sitodruku w jednym z naszych trzech największych miast. Załóż firmę norweską i sprowadź swoich przyjaciół, aby zarządzali drukarzami. Załóż pracownię graficzną i zaproś innych artystów, aby się przyłączyli. W Norwegii rynek dla praktycznej, taniej produkcji sitodrukowej jest pewny — wyposażenie jest tanie, a odbiorcy łakną autentycznego atramentu na sitodruku.