Pamiętam, jak dwa lata temu, w związku z pierwszą rocznicą naszego przystąpienia do Unii Europejskiej, pisałem na łamach "Purpose" o wielu dobrodziejstwach płynących z faktu włączenia naszego kraju w europejskie struktury. Dziś wypadałoby jedynie powtórzyć tamte słowa. Czarne wizje ksenofobów się nie sprawdziły. Co więcej: ci sami ludzie, którzy wtedy, w rejtanowskim geście próbowali odgrodzić nas od "zagrożeń" ponowoczesnego, multikulturowego europejskiego porządku, dziś czerpią z Unii najwięcej korzyści - głównie dzięki temu, że to oni zajmują się rozdzielaniem europejskich grantów, na czym zbijają ogromny polityczny kapitał.

Europejskiej pomocy nie sposób przecenić. Sam mam wielu znajomych, którym w mniej lub bardziej bezpośredni sposób udało się skorzystać z unijnego dofinansowania (mówię tu, rzecz jasna, o projektach związanych z kulturą i sztuką). System unijnej pomocy wykształcił w nas bardzo przydatną cechę — zmusił nas do artykułowania artystycznych wizji w języku projektów biznesowych. Ktoś może powiedzieć, że takie podejście bywa zabójcze dla sztuki, jednak spójrzmy na sprawę realnie: rzeczywistość rynkowa jest współcześnie przestrzenią dominującą i jeśli chcemy spróbować nasycić ją szeroko pojętą kulturą, to musimy nauczyć się rynkowego języka. Nikt nam w Unii nie da pieniędzy na „piękne oczy” — wymogi europejskiej pomocy zdefiniowane są niezwykle precyzyjnie.

Pieniędzy na pomoc w dziedzinie kultury jest w Unii naprawdę sporo. Budżet przewidzianego na lata 2007–2013 programu Kultura ma wynieść około 400 milionów euro. To niebagatelna kwota, która wraz z wymaganymi „środkami własnymi” (każdy z ubiegających się o pomoc podmiotów musi przecież dysponować pewnym własnym wkładem finansowym) może znakomicie przyczynić się do rozwoju działań o charakterze kulturalnym na terenie Unii. Promowane są te projekty, które stawiają na ponadnarodowy dialog, jednak z uwzględnieniem wszelkich indywidualnych wartości, właściwych poszczególnym podmiotom. Nie ma tu mowy o bezbarwnej kulturalnej unifikacji — stawia się raczej na dyskusję uwzględniającą wyjątkowość poszczególnych stanowisk. Każdy ma prawo mówić własnym językiem i w tym języku artykułować osobiste wizje oraz prezentować indywidualne wartości. Tak przynajmniej ma to wyglądać w założeniach unijnego programu i czynione są starania, żeby tak było realizowane.

Czy Polska dobrze sobie radzi z wykorzystywaniem unijnej pomocy kulturalnej? Statystyki pokazują, że nie jest źle, jednak — jak zwykle w takich sytuacjach — mogłoby być lepiej. Słyszy się opinie, że aparat biurokratyczny jest zbyt powolny, że struktury administracyjne nie są odpowiednio przystosowane... Rzeczywiście, sam słyszałem, np. podczas wyjazdów festiwalowych do naszego zachodniego sąsiada, że tam sprawa wygląda o wiele korzystniej. Inicjatyw festiwalowych jest więcej i łatwiej jest uporać się z administracyjną aparaturą. Idzie nam jednak coraz lepiej. Pomysłów na wykorzystywanie unijnych pieniędzy jest coraz więcej i są one coraz lepiej przygotowywane. Obyśmy tylko sami sobie nie przeszkadzali (mam tu na myśli inercję rządzących i ich ideologiczne uwarunkowanie, które może stać się przeszkodą w realizacji bardziej śmiałych artystycznych projektów). Potrzeba nam odwagi i dobrego merytorycznego przygotowania. Ważne, aby wykształcić w sobie świadomość ogromnych możliwości, jakie oferują nam europejskie programy pomocowe. Na szczęście pojawia się coraz więcej fundacji, które zajmują się „biznesową”, prawną edukacją artystów.