Dzieło sztuki jest ze swej natury transcendentne. Przekraczanie granicy "ja" autora i jego konfrontacja z "ty" odbiorcy jest przecież jego głównym celem. Język sztuki, a szczególnie sztuk plastycznych (wizualnych), zawsze sprzyjał przekraczaniu barier narodowych czy rasowych. Jest to język o uniwersalnym charakterze, stąd wymiana kulturalna od dawien dawna była czymś zupełnie naturalnym.

O ile przepływ towarów pomiędzy poszczególnymi państwami był ograniczany, o tyle twórczość artystów nie znała granic. Zanim ostatecznie w XVIII w. powstała koncepcja państwa narodowego wymiana międzynarodowa w dziedzinie kultury była oczywista. Średniowieczny malarz czy rzeźbiarz zanim został mistrzem cechowym odbywał wędrówkę po wielu miastach, często całej Europy, zapoznając się z innymi pomysłami i technikami niż te, które znał z pracowni, w której się wychował. Trzeba pamiętać, że wówczas artyści czuli się bardziej obywatelami miasta niż narodu, stąd trudno czasem określić „narodowość” takich twórców, jak Wit Stwosz, który był norymberczykiem i krakowianinem.

Kiedy czytamy życiorysy wielu twórców sprzed kilku wieków, odnajdujemy w nich wiele informacji na temat nie tylko podróży artystycznych, ale także pracy w różnych częściach ówczesnego świata. Przytoczmy tu dwa z brzegu wzięte przykłady malarzy XVI i XVII w. Hans Holbein uczył się w Augsburgu, działał w Bazylei, podróżował po Włoszech, gdzie zapoznał się z humanizmem i renesansem, w 1524 r. osiadł we Francji, by ostatecznie zakończyć swoje artystyczne peregrynacje w Anglii na dworze Henryka VIII. Równie bogaty życiorys ma Anton van Dyck, który mieszkał i pracował we Włoszech, Niderlandach i Anglii. Jego portrety posiadała genueńska arystokracja, dwór arcyksiężnej Izabeli -- namiestniczki Niderlandów, a także londyński dwór królewski Karola I. Przy zatrudnianiu twórców przynależność narodowa nie miała specjalnie znaczenia. Wystarczy popatrzeć na przeszłość sztuki polskiej, by zobaczyć, jak wielka rzesza cudzoziemców kształtowała naszą kulturę.

Zmiany nastąpiły wraz z powstaniem w XVIII w. pojęcia narodu i rozwinięcia się idei państwa narodowego. W nowoczesnym, zurbanizowanym i uprzemysłowionym świecie tożsamość małych społeczności została zastąpiona tożsamością wspólnoty narodowej. Także dla artystów coraz częściej identyfikacja narodowa stawała się znacznie ważniejsza, niż wcześniejsza, zbyt ogólna tożsamość związana z cywilizacją judeo-chrześcijańską o antycznych korzeniach, lub zbyt szczególna tożsamość „małej ojczyzny”. Skrajnym przypadkiem narodowego podejścia do sztuki może być twórczość Jana Matejki, tak hermetycznie polska, że zupełnie niezrozumiała dla cudzoziemców. Mimo tych zmian międzynarodowa wymiana artystyczna nie wygasła. Musiała jednak zostać bardziej skonwencjalizowana, trzeba było stworzyć jej nowe struktury. Takie możliwości wymiany dawały np. wielkie wystawy światowe, w czasie których pokazywano także dokonania kulturalne poszczególnych narodów.

Wiek XX, między innymi za sprawą narodowych ambicji, doprowadził do tak wielkich zniszczeń cywilizacyjnych i tragedii ludzkich, że dziś nie pozostaje nam nic innego, jak odbudowa zaufania poprzez współpracę. Z tego założenia wyszli chyba wszyscy, którzy tworzą wspólnotę europejską, opartą na swobodnej wymianie towarów, pracy, ale także osiągnięć kultury. Zrozumienie tego jest obecnie powszechne i chyba nikogo dziś do takiej współpracy zachęcać nie trzeba.

Być może jednak należałoby i w tym zakresie pokusić się refleksję. Bodźce bowiem, także finansowe, są tak silne, że wymiana ta zatraca swój prawdziwy charakter. Ważniejsze, niż nadawanie jej jakichkolwiek sensów, jest wykorzystywanie środków. Projekty stają się więc potrzebą chwili, a szybkość ich tworzenia nie sprzyja ich jakości. Mamy więc dziesiątki, a może już setki międzynarodowych przedsięwzięć kulturalnych, w których jednak chodzi o niewiele więcej niż wydanie unijnych pieniędzy. Nie żebym się skarżył na nadmiar środków, ale zawsze warto dbać o to, by były one dobrze wydane.

Na koniec chciałbym zasygnalizować naszą powinność narodową w tym obszarze, jeśli ktoś jeszcze wierzy w takie idee. Wydaje się, że jako wspólnota języka i kultury zawsze byliśmy na granicy -- między Zachodem a Wschodem. Naszą specjalną cechą i zaletą może być więc zrozumienie i negocjacja między tymi wyraźnie różniącymi się kulturowymi kręgami. Chciałoby się, by więcej polskich projektów dawało możliwość nie tylko ich spotkania, ale przede wszystkim wzajemnego zrozumienia. Oczywiście narody Wschodu i Zachodu spotykają się też bez naszego pośrednictwa, i nic w tym złego. Tym niemniej może nową jakością mogłaby być na terenie kultury, a potem także i gospodarki, współpraca np. Niemców, Polaków i Rosjan, a nie wygrywanie przeciw sobie narodowych i kulturowych interesów.