Jakiś czas temu w tygodniku "Przekrój" pojawił artykuł opisujący obecną sytuację popularnych hoolywoodzkich aktorek z przełomu lat 80./90. Jak upływ czasu zmienił ich sytuację? Czy wiek wpłynął jakoś na ich artystyczne dokonania? Czy nadal mają wzięcie? Czy podstarzała filmowa piękność, do tej pory kojarzona głównie z erotycznym anturażem, ma szansę przetrwać w filmowej branży? Czy dawne skojarzenia, dziś już nie do końca aktualne, pozwolą widzom na dostrzeżenie innych atutów gwiazdy? Zapytajmy otwarcie: czy w sztuce mamy do czynienia z gloryfikacją młodości, urody, zdrowia i piękna? A jeśli tak, to kto najczęściej pada ofiarą takiego sposobu patrzenia na świat? Artyści? Widzowie? A może wszyscy po trochu?

Wiadomo, że na zawodowe trudności związane z wiekiem najbardziej narażone są te osoby, które z młodości i piękna uczyniły swoją wizytówkę i główną kartę przetragową. Przykład kinowych amantów i heroin jest najbardziej odpowiedni do zobrazowania tego problemu: wszyscy pamiętamy, jak wielką pracę musiał wykonać John Tavolta, aby stać się kimś innym niż tylko roztańczonym przystojniakiem z „Gorączki sobotniej nocy”. Największy problem gwiazd Hoolywoodu: jak nie poddać się upływowi czasu i pokazać, że oprócz niezłego wyglądu posiada się również talent. Ameryka jest najlepszym obszarem do badań tego typu zjawisk, bo amerykański model życia skoncentrowanych jest wokół takich pojęć, jak „młodość”, „piękno”, „zdrowie”, „witalność”.

Popkultura, zdominowana przez ten amerykański schemat myślenia, jest niesłychanie uczulona na upływ czasu. Tendencja ta jest dodatkowo wzmacniana przez rynek. Showbiznes karmi się nieustannym przepływem mód, które napędzają machinę finansową: przepływ mód = przepływ gotówki. Co zrobić, aby zwiększyć finansowe obroty? Należy wyjaskrawić stylistyczne różnice i przyśpieszyć upływ czasu. Mody muszą zmieniać się jak najszybciej ¾ to, co było modne wczoraj, nie może być modne dziś. Wczorajsza gwiazda musi ustąpić debiutanowi, wczorajszy hit musi jak najszybciej stać się klasyką i ustąpić pola nowym trendom (choćby te nowe trendy miały być tylko twórczym recyklingiem tego, co przeszłe). Tak, w dużym uproszczeniu, działa ta machina: nowość goni nowość, wszystko żyje życiem motyla i ¾ jeśli jest wystarczająco dobre ¾ staje się evergreenem w ekspresowym tempie. Aby w tym świecie przetrwać, musisz byc Madonną, czyli popkulturowym kameleonem.

Czy ta zasada dotyczy również tzw. sztuki wysokiej? Współcześnie granica między popkulturą a sztuką coraz częściej ulega zatarciu. Korzyści z tego zatarcia bywają obopólne: masowa rozrywka mądrzeje, sztuka zyskuje nowych odbiorców (choć zdarza się też odwrotna sytuacja: sztuka głupieje, a popkultura gubi się w gąszczu artystowskich teorii i traci widza). Sztuka uzależniła się od rytmu mód, nawet jeśli pragnie być krytycznym komentarzem do świata popkultury. Artyści muszą być „na bieżąco”, w przeciwnym przypadku wypadają z gry i przestają się liczyć na rynku sztuki. Zdolność do wyrażenia komentarza na temat aktualnej sytuacji (politycznej, społecznej) jest oczywiście czymś wartościowym, jednak ta pogoń za teraźniejszością stała się współcześnie patologią. Wyścig trwa, choć nie wiadomo, po co i o jaką stawkę toczy się ta gra.

A co z artystami o ugruntowanej renomie? Czy współcześnie znamy jakichś nestorów sztuki, ludzi z uznanym dorobkiem arystycznym? Jak traktuje się takie postaci? Czy one również są zmuszone do startu w szaleńczej pogoni za dniem dzisiejszym? Wydaje się, że tak, wszyscy muszą respektować rytm rynku wyrażający się w kalejdoskopie ciągłych i nagłych (wręcz konwulsyjnych) stylistycznych wolt. Jeśli robisz coś poza oficjalnym obiegiem, jesteś skazany na porażkę. Nie ma przestrzeni wolnych od mód, nie ma awangardy ani klasyki. Tylko wtedy możesz pozwolić sobie na artystyczną wolność, jeśli stać cię na oficjalny niebyt ¾ w przeciwnym razie jesteś uzależniony od aktualnie panującego trendu. Kto z nas, poza garstką pasjonatów, interesuje się dziełami niedawnych mistrzów, jeśli nie są one zgodne z panującym stylem, jeśli nie jest o nich głośno? A może to właśnie tam, w przestrzeniach niezdominowanych przez obsesję aktualności dzieje się prawdziwa sztuka? Być może należy wsłuchać się w głos tych „niemodnych”, „za starych”, „niezdrowych”, których stać na rynkowe niestnienie? Artyści z docenionym dorobkiem, którzy nie muszą już nikomu nic udowadniać, mogą sobie na takie „nierynkowe” eksperymenty pozwolić. Warto wsłuchać się w ich głoś, choć praktyka bycia obojętnym na chwilowe mody to tylko pewien punkt wyjścia, który nie gwarantuje jeszcze doniosłości dzieła. Takie założenia muszą być jednak inspirujące, bo stają się zarzewiem działań pozwalających odwrócić widza od tego nieznośnego „Tu i Teraz” w stronę tego wszystkiego, co uporczywie staramy się zepchnąć na margines (starość, śmierć, choroba, przemijanie), a co decyduje o naszej kondycji.