Artystka z doświadczeniem. Debiutująca tekściarka. Optymistka z ogromnym poczuciem humoru. O swojej nowej płycie oraz pasji opowiada Ewa Bem.

„Kakadu” to Pani najnowsza płyta, która jest do kupienia od niedawna. Jest Pani już doświadczoną artystką, jednak przy tej płycie także debiutantką. Debiutującą tekściarką. Skąd pomysł na własne teksty?

W trakcie mojej kariery śpiewałam wiele tekstów znakomitych autorów, w tym Wojtka Młynarskiego, Jeremiego Przybory, Agnieszki Osieckiej, i do głowy mi nie przyszło próbować się z nimi mierzyć. Ale przez lata obcowania ze sztuką najwyższej próby nauczyłam się tego i owego, i postanowiłam spróbować postawić pierwsze samodzielne kroki w tej dziedzinie. Do słuchaczy należy ocena, czy mi się to udało, ale muszę przyznać, że zabawę miałam przy tym przednią i jestem zadowolona z efektu. Warto dodać, że autorem wszystkich kompozycji na płycie jest krakowski artysta Joachim Mencel, a pierwszy singel i teledysk z płyty nosi tytuł „Kocham i nie kocham Cię?”.

A dlaczego „Kakadu”?

Uważam, że tytuł brzmi oryginalnie i intrygująco, ale muszę przyznać, że jest trochę przypadkowy. Podczas prac nad płytą Joachim Mencel zaprezentował mi jedną ze swoich kompozycji, wykorzystując skat „kakadu”. Tak mi się to słowo spodobało, że stało się tytułem nie tylko tej piosenki, ale i całej płyty.

W jednej z piosenek śpiewa Pani: „Biegną wszyscy, ja z nimi, tak mnie męczy ten bieg / I choć tak gonię, to, za czym gonię, wciąż oddala się”. Ten tekst można rozumieć w różny sposób, mnie jednak sprowokował do pytania, czy dzisiaj nie żyjemy w czasach, w których młodzi ciągle za czymś biegną, gonią? Za karierą, sławą, pieniędzmi. I tylko nieliczni osiągają upragniony cel. Czy nie uważa Pani, że czasami warto się zatrzymać, zwolnić. Delektować się życiem, smakować je. I że jeżeli robimy coś z pasją, miłością, to sukces przychodzi sam? Jak to było w Pani przypadku?

Jestem osobą, która bardzo wiele czasu poświęca rodzinie, najbliższym. To słychać też w tekstach: ważna dla mnie jest miłość, relacje między ludźmi. Ale także dobrze prowadzony dom, w którym każdy czuje, że o niego zadbano, że jest pod dobrą opieką. Takie podejście wymaga momentami zwolnienia kroku, refleksji, spokojnej rozmowy. I uwielbiam to. Z drugiej strony jednak nagrywanie płyt i koncerty wciągają mnie w wir wydarzeń, podróży i spotkań. Ale muzyka to moja pasja, dlatego daję się ponieść tej fali, jednak w przerwach uwielbiam się zaszyć w moim azylu wraz z rodziną.

Dla Pani w życiu bardzo ważna jest miłość. Mówi Pani o tym bardzo otwarcie w różnych wywiadach. Skąd w Pani tyle spokoju i radości? Czy tego można się nauczyć [uśmiech]? Czy jest Pani urodzoną optymistką?

Nie tylko jestem optymistką, ale Pan Bóg obdarzył mnie także poczuciem humoru. Te umiejętności przydają się, żeby radzić sobie z wyzwaniami, jakie stawia przed nami życie. I żeby podchodzić do niego właśnie z dużym spokojem i radością. Na pewno dystansu do życia można się nauczyć, ale przede wszystkim można go nabrać wraz z doświadczeniem. Jak wspomniałam wcześniej, miłość jest niezwykle istotna. To motor i sens naszego życia i działania. Miłość także daje siłę, żeby wciąż na nowo mierzyć się z codziennością.

Chciałabym nawiązać do tematu naszego grudniowego numeru „Kultura 50+”. Chcemy podkreślić, że żaden inny zawód, jak ten związany z kulturą, pokazuje, iż pracować, tworzyć, realizować siebie i swoje pasje oraz wykorzystywać talent można bez ograniczeń wiekowych. Że często dojrzały artysta jest lepszy od młodego. Jakie jest Pani zdanie na ten temat?

Bardzo cenię młodych artystów i mam do nich ogromny szacunek. Wnoszą do twórczości powiew nowoczesności, nowinki ze świata. Wiele się od nich uczę. Dzięki nim właśnie otworzyłam się na nowe technologie — mam swoją stronę www, swój profil na MySpace, obsługuję pocztę elektroniczną. A co do samej twórczości i realizowania swoich pasji — tu nie ma żadnych ograniczeń wiekowych. Owszem, dojrzały artysta ma na ogół większy bagaż doświadczeń i to może znaleźć odzwierciedlenie na przykład w tekstach. Ale młodzi mają także swoje atuty [śmiech].

Co artyści dojrzali mogą przekazać młodym? A czego mogą się od nich nauczyć?

Na pewno młodzi mogą się uczyć od starszych warsztatu i szacunku do pracy. Moje pokolenie nie przywykło ułatwiać sobie pracy technicznymi „sztuczkami”. Liczyło się dobre przygotowanie i autentyczne umiejętności, wynikające z pasji i talentu. Dzisiaj więcej jest plastiku, sztuczności, efekciarstwa i bylejakości. Nie są to wyłącznie atrybuty młodości, ale raczej znak nowych czasów — ludzie chcą, żeby życie i praca były dla nich łatwiejsze. Z drugiej strony na pewno warto uczyć się od młodych korzystania z nowoczesnych narzędzi pracy, a przede wszystkim warto doładowywać akumulatory ich świeżością i entuzjazmem.

Ma Pani dwie córki. Co im chciałaby Pani przekazać swoją pracą?

Mam nadzieję, że jestem dla nich dobrym przykładem tego, że można pogodzić pracę zawodową z udanym życiem prywatnym. Chciałabym, żeby potrafiły zachować w tym wszystkim równowagę. Żeby nie zatraciły się w szalonym pędzie i potrafiły cieszyć się każdym dniem. Żeby zawsze dbały o kindersztubę, zawsze były dowcipne, kobiece i pełne ciepła.

Czy bardziej czuje się Pani ‘kobietą artystką’, czy ‘kobietą pracującą’?

Bycie artystką zawiera w sobie nie tylko aspekt twórczy, ale także ciężką, choć niezwykle interesującą pracę. Mam na myśli częste wyjazdy na koncerty, udział w wywiadach o najdziwniejszych porach. Więc tak naprawdę nie da się oddzielić bycia artystką od bycia kobietą pracującą, a nawet nie powinno się tego robić.

Na zakończenie naszej rozmowy chciałam zapytać, co dla Pani oznacza ‘przedsiębiorczość w kulturze’?

W naszych polskich warunkach przedsiębiorczość w kulturze to działanie „mimo wszystko” — mimo braku pieniędzy, wsparcia, odpowiednich uregulowań. Dlatego podziwiam tych, którzy w małych domach kultury organizują przeglądy, festiwale i fantastyczne wydarzenia kulturalne. Z drugiej strony istnieje przedsiębiorczość brutalna, depcząca wszystkie wartości, ale to nie ma wiele wspólnego z kulturą, raczej z drobnym cwaniactwem [śmiech].