Wojtek Wawszczyk to "rysownik, reżyser, scenarzysta, animator i autor oprawy plastycznej filmów animowanych. Autor muzyki i około 40 ścieżek dźwiękowych do filmów studenckich. [...]". Przypomnijmy, że Wojtek ma dopiero 30 lat. Nam opowiada o szczęściu i sukcesach.

Na stronie Wikipedii możemy przeczytać: „Wojtek Wawszczyk (ur. 16 sierpnia 1977 r. w Cieszynie) — rysownik, reżyser, scenarzysta, animator i autor oprawy plastycznej filmów animowanych. Autor muzyki i około 40 ścieżek dźwiękowych do filmów studenckich. [...]". Dalej oczywiście czytamy o Twoich osiągnięciach i sukcesach. Masz 30 lat — jak to możliwe, że już tyle osiągnąłeś?

Robię po prostu to, co naprawdę lubię. Studia w łódzkiej Filmówce na Wydziale Animacji — właściwie nigdy wcześniej niebrane przeze mnie pod uwagę — okazały się idealnym wyborem. Miałem bardzo wiele szczęścia, że  znalazłem się w środowisku, które pozwoliło mi rozwijać wszystkie moje fascynacje: rysunek, muzykę, komiks, film, opowiadanie, komputery — z tych elementów składa się przecież film animowany. Dlatego chętnie współpracowałem przy filmach innych studentów, bardzo dużo się uczyliśmy od siebie nawzajem.


Kadr z filmu "Drzazga"

Jak więc wygląda dzień Wojtka Wawszczyka?

To zależy od rodzaju realizowanego projektu. Czasami pracuję ponad miarę i przechodzę kilkudniowe maratony prawie bez snu, ale bywają dni, kiedy nie muszę i nic mi się nie chce robić. Moje największe osiągnięcie to fakt, że nie jestem na stałe niewolniczo związany z żadną instytucją i nie muszę niczego robić wbrew sobie. Moje wybory są w pełni świadome: wyjechałem do Stanów, bo miałem ochotę popracować niezobowiązująco jako jeden z kilkudziesięciu animatorów, a potem — mimo kolejnych atrakcyjnych ofert współpracy — wróciłem do Polski, ponieważ chciałem zrealizować własny projekt filmowy.

Od listopada 2007 wraz z Kubą Tarkowskim i Tomkiem Leśniakiem reżyseruję pełnometrażową adaptację komiksu „Jeż Jerzy” w studiu Paisa Films. Mój dzień zatem bardzo się unormował: budzę się (z trudem) przed 8 rano, rozpoczynamy pracę o 9:30, kończymy około 19. Potem mam czas dla siebie, wieczorem planuję jeszcze kolejny dzień i idę spać między północą a trzecią w nocy. Czasami trzeba zrobić „nockę”, ale staram się tego unikać. Robię też wszystko, by nie pracować siedem dni w tygodniu, ale to też często nieuniknione [uśmiech].

Byłeś na stypendium w niemieckiej szkole Filmakademie Baden-Wuerttemberg w Ludwigsburgu — jak wspominasz ten rok?

Zostałem wysłany na to stypendium na trzecim roku moich łódzkich studiów i od tego czasu jestem w bardzo dobrych relacjach z niemiecką szkołą. To był wyjątkowy rok. Zrealizowałem w nim mój pierwszy film w technice animacji komputerowej („Headless”), co nie było wtedy (1998) zbyt popularne i powszechne. Dzięki temu filmowi zdobyłem pierwsze nagrody na festiwalach filmowych i zacząłem wierzyć, że film animowany może stać się moim głównym zajęciem na parę ładnych lat. Będąc w Niemczech, zobaczyłem drugą stronę filmu animowanego. O ile polska szkoła filmowa stawia na artystyczne, autorskie, często jednoosobowe kino, o tyle niemiecka nauczyła mnie rzemiosła, komunikatywności z widzem, rozwinęła mnie od strony technicznej. Znalezienie balansu między aspektem artystycznym a rzemieślniczą poprawnością jest niezwykle trudne, ale w tym kryje się chyba tajemnica dobrego filmu.


Kadr z filmu "Drzazga"

Jak wyglądała Twoja współpraca z Digital Domain w Los Angeles, a jak z Prana Studios w Bombaju?

Mój króciutki film „Pingwin” z 2002 roku zyskał na tyle dużą popularność, że studio Digital Domain z Los Angeles zaoferowało mi pracę jako jednemu z dwudziestu animatorów tworzących ruch postaci do filmu „Ja, robot”. Było to niezwykle przyjemne zajęcie, polegające na wykonywaniu krótkich fragmentów filmu. Moja praca dotyczyła wyłącznie kreowania ruchu, nie musiałem się martwić o technologiczną stronę. Nasza współpraca przedłużyła się na kolejny film „Aeon Flux” z Charlize Theron w roli głównej i potem na spot reklamowy dla wytwórni Disneya, gdzie animowałem m.in. Kaczora Donalda. Wyjechałem z Los Angeles w momencie, gdy wiedziałem, że moi producenci zdobyli fundusze na realizację mojego kolejnego filmu krótkometrażowego pt. „Drzazga”.
W międzyczasie wyjechałem na kilka tygodni do Bombaju, gdzie w studiu Prana prowadziłem grupę kilkunastu animatorów i dbałem o to, żeby poziom ich animacji był jak najwyższy, ale też żebyśmy zmieścili się w danym nam czasie. Pracowaliśmy nad filmowymi wstawkami do gry komputerowej „Fight Club”.

We wrześniu 2007 roku zakończyłeś pracę nad własną produkcją, w której łączysz malarstwo z komputerową animacją 3D. Co więcej możesz powiedzieć o filmie „Drzazga", o którym już wspomniałeś?

„Drzazga” to opowieść o drewnianej ławce, która zakochuje się w dziewczynie. Było to ogromne przedsięwzięcie, w którym wzięło udział kilkudziesięciu przyjaciół i znajomych z Polski, Niemczech i Stanów Zjednoczonych. Muzykę zagrała 50-osobowa orkiestra, a film jest zapisany na taśmie 35 mm. Obecnie mamy w planach wprowadzenie go do regularnej dystrybucji do kin. Dodam, że film ma niecałe 17 minut. Mam nadzieję, że wkrótce będę w stanie podać więcej szczegółów na temat tego, gdzie i kiedy będzie można go obejrzeć. Zapraszam na stronę http://www.wojwaw.com

Czy Twoja praca poza satysfakcją artystyczną dostarcza Ci również tej finansowej?

Tak, chociaż najbardziej liczy się dla mnie projekt, przy którym mam pracować. Jeśli jest to coś wyjątkowego, a mam w tym czasie w miarę spokojną sytuację finansową, to wybiorę go ponad wysoko płatną pracę, w której nie wykorzystywałbym pełni moich możliwości.

Jesteś idealnym przykładem osoby przedsiębiorczej w kulturze, masz wykształcenie, byłeś na stypendium zagranicznym, zebrałeś sporo nagród, założyłeś niezależną grupę animatorów Studio Ploi (wspólnie z Kamilem Polakiem), pracowałeś w różnym miejscach świata. Nie mogę więc nie zapytać o to, co mógłbyś poradzić innym młodym twórcom zaczynającym swoją karierę, będącym na samym początku, może jeszcze przed wyborem uczelni?

Ciężko mi doradzać, ja sam nie jestem pewien wielu rzeczy i kieruję się intuicją. Nie mam konkretnego planu, staram się być wierny swoim wyborom, staram się rozwijać swój styl, podpatrując i analizując prace innych, rozmawiać z innymi reżyserami, animatorami, plastykami. To chyba jest najważniejsze: odkryć własny styl — kopiowanie tego, co już znamy z kina i telewizji nie zaprowadzi nas nigdzie. Inspirowanie się — owszem, ale nie kopiowanie.

Czy czujesz, że odniosłeś sukces?

Raczej nie, nie myślę w takich kategoriach. Jestem oczywiście dumny z tego, że zrobiłem dużo i z większości rzeczy jestem zadowolony, ale najlepsze dopiero przede mną.