Tofifest to festiwal organizowany przez młody zespół. Tworzą go pasjonaci i marzyciele. Z imprezy amatorskiej stworzyli międzynarodowy festiwal chwalony przez media. O walce, upadkach i wzlotach opowiada Jarosław Jaworski - współtwórca festiwalu.

Dlaczego Festiwal Tofifest to festiwal dla marzycieli?

Chodzi o to, że kino zawsze było krainą marzeń. Wchodzi się przecież na te 2–3 godziny do ciemnej sali i odlatuje w świat stworzony przez scenarzystę, reżysera, operatora, będący przecież jakąś projekcją marzeń tych ludzi. Na ten czas trafiamy do innego świata. Każdy chyba choć raz w życiu po wyjściu z kina przez dobrą chwilę wracał do otaczającej nas rzeczywistości. I my jesteśmy takim właśnie miejscem, przeznaczonym dla tych , którzy chcą rozmarzyć się w kinie. Przygotowujemy dla widzów menu pełne różnych marzeń — wesołych smutnych, poruszających, kojących. To menu to nasz festiwalowy program. Dlatego jesteśmy festiwalem dla marzycieli.

To już 6. edycja festiwalu. Jak przez ten czas projekt się zmieniał? I skąd nazwa Tofifest?

Nazwa jest skrótem od Toruń Film Festival, czyli To-Fi-Fest. Wiele osób kojarzy nas jednak z dawną nazwą „TOFFI”, z której zrezygnowaliśmy, aby odrzucić jakiekolwiek skojarzenia z ‘offem, które niesłusznie ta nazwa budowała. Festiwal zmieniał się niesamowicie i zgodnie z naszym najnowszym hasłem — „festiwal niepokorny” nie ulegał chwilowym modom, tylko uparcie lansował własny profil i charakter. Każda kolejna edycja zmieniała imprezę. Co roku powstawały nowe sekcje, trwało budowanie tożsamości festiwalu, walka o wylansowanie w Polsce terminu ‘niezależność’ w opozycji do zwalczanego przez nas zwrotu ‘off’. Dziś inni korzystają z naszej kilkuletniej walki toczonej na łamach wielu polskich mediów i robią od razu festiwale „niezależne” i imprezy nazywające się „offowymi”. Ten nurt to już praktycznie niedobitki.

A jak my się zmienialiśmy? Zaczynaliśmy jako impreza niemalże amatorska. Kilkadziesiąt polskich filmów, w większości mieszczących się w ówczesnym pojmowaniu terminu ‘off’ pokazaliśmy w lokalnym domu kultury w Toruniu w 2003 r. W zakończonej w lipcu 2008 edycji pokazaliśmy już 167 tytułów z 29 krajów świata, a do tej edycji zgłoszono łącznie 374 filmy z 44 państw. Jesteśmy międzynarodową imprezą, jedną z nielicznych wśród polskich imprez filmowych prezentującą kino młodych reżyserów z całego świata w połączeniu z filmami klasyków kinematografii światowej. Media doceniły nasza ogromną pracę, przekształcenie w ciągu ledwie kilku lat lokalnego przeglądziku dla filmów offowych w duży festiwal międzynarodowy. Miesięcznik life-style’owy „Aktivist” nazwał nas „polskim Sundance”, a największy polski dziennik „Gazeta Wyborcza” napisał: „to jeden z najbardziej znanych i opiniotwórczych festiwali kina niezależnego w Polsce”.

No i goście — oni potwierdzają, że mamy już markę w świecie. Festiwal odwiedzali już tacy goście, jak nominowana do Cezara Emmanuelle Seigner, dwukrotnie nominowani do Oscara: Agnieszka Holland („Europe, Europe”) i Miroslav Ondricek („Ragtime”, „Amadeus”, „Hair”), zdobywca Złotych Lwów Weneckich Krzysztof Zanussi („Constans”) i zdobywczynie Srebrnego Niedźwiedzia w Berlinie Martha Meszaros („Napló szerelmeimnek”) czy Złotej Palmy w Cannes Krystyna Janda („Przesłuchanie”).
Jak się określamy programowo? Tofifest to festiwal filmów młodych, zbuntowanych, „niezależnych wewnętrznie”, wolnych duchem i chętnie zabierających stanowisko w dyskursie o współczesności. To przegląd obrazów, których nie można obejrzeć na ekranach polskich kin — w roku 2008 kilkadziesiąt tytułów pokazaliśmy premierowo w Polsce. Grand Prix festiwalu jest Złoty Anioł nawiązujący do średniowiecznego patrona Torunia — miasta Tofifest. Toruńska impreza ma też jako jedyna prawo do przyznawania Nagrody Krytyki im. Zygmunta Kałużyńskiego, największej sławy polskiej krytyki filmowej. Także dziś Tofifest to jedyny w kraju festiwal pokazujący filmy wyselekcjonowane w oparciu o kategorie amerykańskiej Independent Spirit Award.

Czy to świadoma decyzja, że festiwal odbywa się w lipcu, w okresie wakacyjnym? Czy dzięki temu odwiedza Was duża liczba turystów? Ilu procentowo widzów festiwalu to przyjezdni?

Projekt wakacyjnego Tofifest istnieje od 4 lat. Tyle czekał na decyzję miasta, które dopiero w tym roku postanowiło oddać toruńskie lato w nasze ręce. Przyjęliśmy ten termin chętnie, bo byliśmy przygotowani na to, by robić letni festiwal i zdecydowanie nam się to udało. Na nasz festiwal nie przyjeżdżają turyści w klasycznym rozumieniu tego terminu. Nie przyjeżdżają ludzie przypadkowi. Nasza impreza przyciąga ludzi, którzy chcą zobaczyć piękne miejsce, jakim jest Toruń, i piękne filmy, które prezentujemy my. Dziś Toruń odwiedza co roku kilka milionów turystów i jakiś procent z nich przyjeżdża na nasz festiwal. Tofifest to jednak także festiwal dla torunian. W naszym mieście żyje przecież 200 tys. ludzi znających się w dużej mierze na kulturze, bo tej jest u nas pod dostatkiem.

I pomyśleć, że jeszcze 10 lat temu Toruń wymierał z ostatnim dniem roku szkolnego i ożywał dopiero w połowie października, gdy zaczynali wracać studenci. Dziś miasto tętni festiwalami cały rok i zapewniam, że warto na nie przyjeżdżać, warto też wpaść do Torunia latem na kilka dni. Nam udało się w tym roku przyciągnąć wielu fanów kina z różnych miejsc w Polsce. Jesteśmy bardzo otwarci na każdego widza i bardzo serdecznie zapraszamy do Torunia podczas Tofifest, bo jest to miejsce, które koniecznie trzeba zapisać na swojej mapie letnich wojaży kulturalnych, letnich urlopów. U nas można spędzić cudowny urlop z filmem i kulturą.

Czy wakacje to dobry czas na realizację wydarzeń kulturalnych w mieście?

Jak każdy inny ma swoje plusy i minusy. Jesteśmy organizatorami z dosyć dużym doświadczeniem w realizacji różnych wydarzeń. Już 5 razy robiliśmy jesienne edycje Tofifest oraz 4 edycje innych letnich festiwali teatralno-artystycznych, dlatego startując z letnim Tofifest, wiedzieliśmy, na co kłaść nacisk. Na pewno letnia impreza wymaga nieco innego repertuaru — nie tylko ciężkich, artystycznych lub nie daj Boże pseudoartystycznych filmów, ale też obrazów znanych z całego roku, niosących ciekawe przesłanie. Przy tym podkreślam, że jednocześnie nie schodzimy poniżej pewnego poziomu selekcji festiwalowej i nie pokazujemy tzw. popeliny komercyjnej. Oczywiście dużo trudniej też robić duży festiwal w takim mieście, jak Toruń niż np. w Kazimierzu czy Zwierzyńcu, gdzie przyjeżdża się z namiotami i jest atmosfera biwaku. Toruń to jednak dosyć duże jak na Polskę, znakomicie zachowane średniowieczne miasto i namiotów pod każdym krzakiem rozbijać się nie da. Można za to bardzo tanio zanocować w normalnych warunkach z dachem nad głową. W tym roku np. uruchomiliśmy dla widzów spoza Torunia „Toficity” — sieć akademików zlokalizowanych przy Starówce, oferujących niezwykle tanie noclegi (30–40 zł/noc) dla widzów, którzy nie wymagają 4-gwiadkowych hoteli, tylko wystarczą im dobre, wygodne warunki.
Toruń jest też w wakacje bardzo wdzięcznym materiałem. Miasto jest jakby rozleniwione, do południa wydaje się przysypiać, by nagle co wieczór wybuchnąć tłumem ludzi przechadzających się po deptakach, jak po włoskim corso lub francuskich promenadach. Takie miasto z artystycznymi wydarzeniami jest bardzo ciepło przyjmowane przez widzów, którzy przez lata obecności kultury w letnim Toruniu byli i są dobrymi, ale także wymagającymi odbiorcami sztuki. I co ważne — przestrzeń Starówki, jakby gotowe teatrum, scena dla wydarzeń kulturalnych — jest bardzo bezpieczna. Naszym gościom nigdy nie przydarzyło się nic niemiłego, niezależnie od tego, o której wracali do siebie. To też istotny plus Torunia.

Festiwal był finansowany między innymi przez Urząd Miasta. Jak wiadomo, Toruń stara się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Jaki wpływ na te starania ma organizacja takich festiwali, takich jak Wasz?

Ogromne! Miasto może wygrać ten tytuł tylko dzięki takim festiwalom, jak nasz. Tylko utrzymywanie jak najwyższego poziomu festiwalowego rynku Torunia może zapewnić naszemu miastu sukces. Mamy bowiem wszelkie inne przesłanki, by wygrać — wspaniała, zadbana dzięki ogromnemu wysiłkowi miasta — Starówka, wpisana na listę zabytków UNESCO, wielkie nazwiska (urodzili się w naszym mieście Mikołaj Kopernik, wynalazca telegrafu Samuel Soemmering, Tony Halik czy Bogusław Linda) i silne imprezy. W tym właśnie międzynarodowy festiwal filmowy Tofifest. Miasto zdecydowanie chce, byśmy zbudowali bardzo silną filmową nogę w naszym festiwalowym stole. Teatralną nogę budują tu Kontakt i Klamra oraz festiwal lalkowy, muzyczną — Probaltica i Song of Songs, naukową — Festiwal Nauki. Filmowa pozostaje dla nas. Wywiązujemy się z tego bardzo skrupulatnie, bo sukces Torunia w walce o miano Europejskiej Stolicy Kultury będzie też naszym sukcesem. To przyciągnęłoby widzów na Tofifest i dało nam większe możliwości promocji w świecie. Między innymi dlatego toruńską kandydaturę promowaliśmy podczas Tofifest bardzo silnie.

A co w tym roku było najciekawsze na Tofifest? Jakie filmy cieszyły się największą popularnością?

To chyba najtrudniejsze pytanie. Tyle filmów, tyle seansów, tyle wrażeń. Cztery konkursy chociażby. Przygotowaliśmy bardzo ambitny program filmowy, co potwierdzili jurorzy trzech konkursów festiwalu. „W tym zestawieniu nie było słabych filmów” — mówił podczas uroczystości zakończenia reżyser Łukasz Karwowski, juror konkursu pełnometrażowego. Festiwal zaproponował w tym roku eksperymentalnie aż 4 konkursy. W konkursie pełnometrażowym wystartowało 7 filmów z 8 krajów. Sześć z nich zostało pokazanych w Toruniu po raz pierwszy w Polsce. Konkurs pokazał najróżniejsze twarze nowego kina światowego — od opowieści o kolumbijskich gangsterach po historię łotewskiego leśnika. Filmem otwarcia festiwalu był włosko-brazylijski „Estomago — a gastronomic story”, a zwycięzcą — amerykański „Padre Nuestro” (reż. Christopher Zalla). Filmy w konkursie pełnometrażowym wyselekcjonowano spośród najciekawszych produkcji młodego i świeżego kina oraz debiutów filmowych.
W zestawieniu Konkursu na Najlepszy Fabularny Film Krótkometrażowy znalazło się 31 filmów z 15 krajów. Wśród zakwalifikowanych tytułów znalazły się zarówno filmy nagradzane w Berlinie, Cannes czy Locarno, jak i zupełne debiuty. Pokazy 22 spośród nich były polskimi premierami tych obrazów. Była też jedna premiera europejska („The Oates Valor”). Wygrał niemiecko-szwajcarski „Auf der strecke” (reż. Reto Caffi), który zdobył też nagrody prestiżowego Clermont — Ferrand Film Festival, Swiss Film Prize oraz był nominowany do European Short Film Award. Film to klaustrofobiczna opowieść o ochroniarzu z wielkiego centrum handlowego, zakochanym w sprzedawczyni podglądanej przez niego poprzez kamery przemysłowe.

W tym roku na Tofifest pojawiły się dwa nowe warte odnotowania konkursy — Konkurs Kina Polskiego oraz Konkurs „Forward!” — na których w dużej mierze pokazane zostały polskie premiery, filmy, które wcześniej nie były w naszym kraju pokazywane. Konkurs „Forward!” to zestawienie przeznaczone dla filmów nietypowych, łamiących schematy i w jakiś sposób niemieszczących się w sztywnych ramkach gatunków filmowych. Przez to — filmów wartych obejrzenia, bo mających swój wkład w poszukiwanie nowych formuł w kinie. Tu triumfowały filmy z Australii — Złotego Anioła zdobył „Look Both Ways” w reż. Sarah Watts, a specjalne wyróżnienie „Left ear", w którym niebagatelną, wielką rolę gra Polak, Lech Mackiewicz. Jego hipnotyczna gra stanowi o wartości tego filmu, wyreżyserowanego przez Andrew Wholleya.

Konkurs Polski to drugi tegoroczny eksperyment. Pokazane zostały w nim polskie filmy, które pojawiały się i święciły triumfy na zagranicznych festiwalach („Sztuczki” Andrzeja Jakimowskiego) czy były przebojami w naszym kraju („Rezerwat" Łukasza Palkowskiego).

Program festiwalu miał też wyjątkowo wartościowe wyróżniki filmowe — pasmo Chinematografia oraz pokazy pierwszych filmów Mistrzów Francuskiej Nowej Fali czy pasmo Nowe Hollywood. Chinematografia to specjalne pasmo kina chińskiego tworzonego w 3 chińskich państwach — Chinach Ludowych, Tajwanie i Hong Kongu. W paśmie, które było wiodącym przeglądem tematycznym tegorocznej edycji Tofifest, pokazano filmy twórców niezależnych oraz gwiazd kina, takich jak Ang Lee. Hitem zestawienia była polska premiera wielkiej superprodukcji z Hong Kongu „Cesarzowa i wojownicy” oraz premierowe pokazy filmów młodych reżyserów chińskich i tajwańskich. Tofifest to „niepokorny festiwal”, więc w przededniu Olimpiady projekcjami zadał niepokorne pytanie o rzeczywistość kina w Chinach, Hong Kongu i na Tajwanie.

Przegląd pierwszych filmów Jeana Luca Godarda, Jeana Truffaut czy Jaquesa Rivette’a był wyjątkową gratką dla kinomanów. Była to jedyna w swoim rodzaju okazja, by obejrzeć pierwsze filmy tych, którzy stworzyli potem Nowa Falę. Z kolei nową falę kina hollywoodzkiego zaprezentowano w paśmie Nowe Hollywood. Pokazano tu kino sięgające do tematów trudnych, znanych dotąd głównie z filmów europejskich.

Na festiwal przyjechały znane twarze kina polskiego oraz gwiazda filmu światowego Emmanuelle Seigner. Pojawił się też znany w całym świecie „prawdziwy dynamit, kwintesencja serbskiej i cygańskiej muzyki dętej” — Boban Markovič Orkestar. Grupa ma na Bałkanach status kultowej. Orkiestra zasłynęła nawet pokonaniem brytyjskiej grupy Oasis. Ich występowi towarzyszyły pokazy filmu „Gucza”, w którym grają muzycy Bobana Markovica. „Ich muzyka kończy się w tłumie i zespół pada z wyczerpania, w pocie czoła. Dawno nie doświadczyłem podobnego szczęścia” — tak pisał o Boban Markovič Orkestar krytyk nowojorskiego pisma „All About Jazz”. Tak też było na toruńskim koncercie, z którego widzowie nie chcieli wypuścić muzyków.

Z kolei największa gwiazda imprezy — nominowana do Cezara Emmanuelle Seigner — spotkała się z widzami i torunianami na otwartym spotkaniu w Baju Pomorskim. Aktorka udzieliła wielu wywiadów oraz zapowiedziała projekcję swojego filmu „Motyl i skafander” w ramach częścią poświęconego jej pasma.

A co przyniesie przyszły rok?

Zupełnie nowy festiwal [uśmiech]. Znowu zmienimy go całkowicie tak, aby zaskoczyć widzów. Rezerwujcie już lipiec 2009 na Tofifest. W Toruniu.