Team. To słowo kojarzy mi się z grupowym system pracy we współczesnych korporacjach. Z codziennymi porannymi spotkaniami, mającymi na celu lepszą konsolidację załogi, ze sztucznym stwarzaniem zażyłych relacji między pracownikami po to, by praca była jak dom, szef jak dobry, choć twardy i wymagający, ojciec, a współpracownicy jak bracia i siostry, którzy wskoczą za Tobą w ogień, jeśli zajdzie taka potrzeba. 'Team' kojarzy mi się z pracowniczymi wyjazdami intergracyjnymi, z głupimi grami zespołowymi, z tanimi chwytami psychologicznymi, które mają podnieść poziom ogólnej empatii, rozdmuchać sztuczny żar domowego ogniska wśród ludzi, których jedynym celem jest wspólne zarabianie pieniędzy. Słowo 'team' nie kojarzy mi się ze sztuką.

Ze sztuką kojarzy mi się słowo ‘grupa’. Choć ostatnimi czasy niebezpiecznie straciło ono na wartości, szczególnie w kontekście zjawisk artystycznych. Nie chodzi o to, że nie powstają żadne nowe, ważne grupy artystyczne, lecz raczej o to, że nie są one powoływane w oparciu o jakikolwiek wyraźny wspólny cel. Jedynym celem jest ‘lans’.

Grupy artystyczne zawiązywane są na zasadzie spontanicznej dowolności i wydaje się, że głównym celem takiej działalności jest ułatwienie sobie dotarcia do mediów. Nie jest żadną tajemnicą – artyści zawsze chcieli w ten sposób zyskać popularność, jednak wydaje się, że ostatnimi czasy jedynym spoiwem łączącym artystów “zrzeszonych”, jest ogólnie pojęta chęć uprawiania sztuki, oraz pragnienie, aby być modnym i trendy, bo to pomaga w zarabianiu pieniędzy.

Grupie o wiele łatwiej zaistnieć. Pomijając aspekty organizacyjne, słowo ‘grupa’ brzmi szumniej. Grupie łatwiej dostać dotacje urzędów i ministerstw, łatwiej zjednać sobie zainteresowanie mediów – w myśl logiki, że skoro jakąś dziedziną życia zajmuje się parę osób, to coś w tym musi być. Grupa może roztoczyć wokół siebie nimb tajemniczości, rozdmuchać swoją legendę, stworzyć jakiś atrakcyjny medialnie mit (artyści bardzo to lubią i nic dziwnego, przecież odrealnianie świata jest bardzo pociągające).

Dawno minęły czasy, kiedy grupy starały się zachować programową wyrazistość. Ostatnie takie manifesty należą chyba do grup literackich. Obecnie każde artystyczne zrzeszenie, nawet jeśli ogłasza swój program, z reguły mało ma wspólnego z zagadnieniami właściwymi sztuce. Pojawiają się na przykład artystyczne grupy kobiece, których jedynym programowym założeniem jest bycie kobietami właśnie. Trochę to dziwne, ale cóż, każdy ma prawo zaznaczać swoją odrębność – seksualną czy jakąkolwiek inną. Czekam w takim razie na grupy zrzeszające mańkutów, homoseksualistów, cyklistów i każdego, kto chce podkreślić swoje preferencje i upodobania poprzez zaangażowanie w tzw. sztukę. Tak jest, sztuka zaczęła tak mocno angażować się w problemy społeczne, że samo zjawisko założenia grupy artystycznej skupionej na takowych problemach można podciągnąć pod artystyczny performance! Nie jest ważne, co się robi – ważne, że dotyka się tym jakiegoś tabu lub też działa w imieniu górnolotnie brzmiących zasad.


ilustracja: Tomasz Kaczkowski

Sztuka przestała być domeną artystycznych indywidualności. Artyści nie pozują już na “tytanów” i “nadludzi”, wolą łączyć się w luźne grupy, których jedynym wspólnym mianownikiem jest poczucie pustki i wszechogarniająca ironia. Programowa jest antyprogramowość. W takim świecie już sam akt założenia grupy może być odczytywany jako działanie o charakterze ironicznym. Bo skoro nic nas tak naprawdę nie łączy, to taka artystyczna wspólnota może mieć jedynie charakter towarzyski i pomagać w sprawach organizacyjnych, w załatwianiu dotacji, organizowaniu wystaw, wydawaniu książek, pism itp. Dobrze jest działać pod auspicjami jakiegoś tajemniczego “My”, wymyślić sobie medialnie atrakcyjne logo – to ułatwia załatwienie wielu spraw, umożliwia wylansowanie mody na siebie. Jednak poza tymi działaniami o charakterze marketingowym w młodych artystycznych grupach nie wyczuwa się jakiegokolwiek ideowego wspólnictwa (no chyba, że mowa o nieszczęsnych grupach feministycznych, anarchistycznych i im podobnych, które jednak niewiele mają wspólnego z prawdziwą sztuką). Istnieje raczej wspólnictwo bezideowe, oparte na pustce i ironii. Artyści chyba zdają sobie z tego sprawę, dlatego przy tworzeniu artystycznych stowarzyszeń tak ważny jest właśnie ów autoironiczny aspekt.

Czy to dobrze, czy źle? Ponoć bezideowość pomaga sztuce, więc może należałoby się cieszyć z takiego stanu rzeczy? We współczesnym świecie, który już dawno rozprawił się z wszelkimi “wielkimi narracjami”, w którym skonstatowano opresywny charakter wszelkiej ideologii, bezideowa sztuka winna być czymś pożądanym. W takiej “ponowoczesnej” rzeczywistości jedyną słuszną działalnością artystyczną powinna być strategia permanentnej dekonstrukcji, wyśmiewania wszystkiego, co próbuje zamknąć świat w zbyt ciasnych opisowych strukturach. Być może funkcja grup artystycznych powinna zbliżyć się do słynnych libertyńskich “stowarzyszeń zbrodni”, które miały “rozsadzać” potoczne pojmowanie świata, jego tradycyjny obraz uświęcony przez oficjalną ideologię...?

Jednak, jak tu walczyć ze światem, który żadnej ideologii już nie prezentuje, w którym artyści nie mają czego “rozsadzać”, przeciwko czemu się buntować? No cóż, my, Polacy, mamy jeszcze ideologiczny skansen w postaci Ligi Polskich Rodzin. Ale zbyt łatwy i oczywisty to cel, który w dodatku sam kompromituje się na każdym kroku. Tak naprawdę nie ma czego rozbijać. Wszystko rozpływa się w kalejdoskopie naiwnych, teatralnych gestów. Doświadczenie “końca wielkich dyskursów” zaowocowało tak silną traumą, że nie podejmujemy już prób tworzenia nowych języków. Jedynym gestem, na jaki stać młodych twórców, jest ironiczny (często autoironiczny) komentarz. Młode (i modne) grupy artystyczne dryfują po falach oficjalnych mediów i puszczają oko do odbiorcy, że niby tam, pod spodem, jest jakaś głębia, jakiś bardziej autentyczny świat. Ale tego świata nie ma, bo nikt nie potrafi wynaleźć odpowiedniego języka, aby go opisać. Pozostaje imprezowo-medialny kolektyw złączony w autoironicznym uśmiechu.

Konkludując – jeśli pracowniczy team lansuje sztuczną empatię, to grupy artystyczne ukazują całkiem realną pustkę...