Tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, to niezwykły prestiż i wielkie pieniądze. Wiedzą o tym wszyscy, zarówno ci bezpośrednio zaangażowani w kulturę, jak i osoby z nią niezwiązane. Trudno nie dostrzec ogromnych możliwości, jakie dają programy pomocowe Komisji Europejskiej, która finansuje aż 60% nakładów związanych z organizacją przedsięwzięć kulturalnych poszczególnych miast kandydackich. To ogromne pieniądze. Warto dbać o to, żeby były rozsądnie wydawane, a nie stały się jedynie pozycjami w ekonomicznych statystykach, mających zaświadczyć o chęci inwestowania w szeroko pojętą kulturę, bez jednoczesnej merytorycznej orientacji w owej, dość delikatnej, materii. Innymi słowy: oprócz tego, że wydajemy pieniądze na życie kulturalne miasta, musimy wiedzieć, na co konkretnie chcemy te pieniądze przeznaczyć. To musi być przemyślana inwestycja, nie tylko pod względem ekonomicznym, ale także — a może przede wszystkim — artystycznym.

Jako czynny artysta wielokrotnie spotykałem się z przykładami wydawania publicznych pieniędzy „na kulturę”, którą zajmowali się ludzie niemający o kulturze zielonego pojęcia. Efekt zawsze był mizerny — mieliśmy do czynienia z przaśnymi festynami okraszonymi występami gwiazd o wątpliwej artystycznej renomie. Niby wszystko się zgadzało, bo w rubryce „wydatki” pojawiał się wpis „na kulturę”, jednak trudno powiedzieć, żeby efektem tego typu działań było kulturalne wzbogacenie miasta i jego mieszkańców. Inicjatywy tego typu mają charakter pozorowany i zawsze kończą się niczym.

kuba_wandachowicz

Kuba Wandachowicz
Foto: Kuba Wandachowicz

Sztuka jest czymś więcej niźli tylko pozycją w wydatkach magistratu, ona rodzi się z pasji artystów i organizatorów i tylko tego typu działania mają szansę przetrwać i stać się zarzewiem czegoś nowego. Jeśli chcemy, by nasze miasto stało się miejscem zdolnym przyciągnąć największe światowe nazwiska, musimy zadbać o autentyczną przestrzeń artystycznego dialogu. Doskonałym przykładem tego typu imprez są Camerimage, Festiwal Komiksu i Soundedit (festiwal producentów muzycznych, który wystartował w tym roku ze znakomitym rezultatem). To tego typu projekty mają szansę rozsławić nasze miasto na arenie międzynarodowej oraz — co jest dla mnie rzeczą o niebo ważniejszą — pomóc rodzimym artystom wyzbyć się kompleksów i wejść w dialog z największymi autorytetami świata kultury z całego świata. Uwierzmy w siebie, wyznaczajmy sobie najpoważniejsze cele, a wtedy mamy szansę na rozwój.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że tytuł ESK wiąże się z prezentacją kulturalnej tradycji — miasta, regionu, państwa. Sama jednak tradycja to nie wszystko. Sztuka to nie skansen, tylko żywa, permanentnie aktualizowana, transgresywna przestrzeń, pełna odniesień do przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. To ta dziedzina życia, która pomaga nam widzieć rzeczy w nowym świetle, nadawać im nowe nazwy, poprzez konstruowanie nowego języka pełnego nowych słów. Pamiętajmy o tym! Oczywiście możemy skupić się na tradycji miasta, podkreślać jego przebrzmiałą wielokulturowość (przecież nie da się ukryć, że Łódź to obecnie jedno z bardziej ksenofobicznych miast w Polsce!), jednak nie możemy zapominać o tym, co aktualne, rzeczywiste. Musimy dbać o artystyczne hic et nunc, zamiast nieustannie zasłaniać się tym, co było tak chlubne w przeszłości naszego miasta, a obecnie jest jedynie zabytkiem i wspomnieniem. Należy przy tym pamiętać, że oba sposoby podejścia do kulturalnego życia Łodzi (jeden polegający na estetycznej celebracji jej wielokulturowej genezy, drugi stawiający na to, co w łódzkiej sztuce aktualne i świeże, zdolne wejść w dialog z dziełami współczesnych twórców z całego świata) nie muszą się wykluczać! Stać nas chyba na jedno i drugie?!

Czego mi na tej artystycznej mapie drogowej, mającej nas doprowadzić do miana Europejskiej Stolicy Kultury, brakuje? Brakuje mi jasnych reguł, czytelnego planu. Jako artysta bardzo chciałbym włączyć się w organizację, spróbować dołożyć coś od siebie, jednak nie za bardzo wiem, jak. Kto zawiaduje planem przygotowań? Na jakie udogodnienia mogę — jako łódzki artysta — liczyć? Komu przedstawić własną inicjatywę? Nie mówię, że osób i instytucji tego typu nie ma, mówię jedynie, że informacja o planach jest zbyt uboga i mało dostępna. Nie możemy pozwolić sobie na półśrodki, jeśli chcemy ów zaszczytny tytuł zdobyć. Jeśli potrzebny jest wspólny wysiłek (a z pewnością jest on potrzebny, bo energia kilku zapaleńców na pewno nie wystarczy), to należy stworzyć odpowiedni artystyczny Kampfplatz, gdzie wszyscy będą mogli dołożyć swoje przysłowiowe trzy grosze. Artysta nie potrzebuje tzw. aktywizacji — potrzebuje jasnych reguł i jasnych informacji o możliwości udogodnień w realizacji jego artystycznych projektów.