Festiwal Muzyki Celtyckiej „Zamek” odbywający się w Będzinie to wydarzenie, w trakcie którego oprócz występów odbywając się warsztaty, w których każdy — przypadkowy turysta i prawdziwy pasjonat — może wziąć udział. Na Festiwalu na równi prym wiodą tam zarówno tancerze, jak i zespoły muzyczne. Na chwilę przed występami udało mi się porozmawiać z tanecznymi gwiazdami tegorocznej edycji — Galway pochodzącym właśnie z Będzina i wrocławskim Tuatha de Danaan. Oba zespoły to kumulacja energii i pracy młodych ludzi, którzy próbują swoich sił w tańcu irlandzkim, nadal niszowym w Polsce. Bawią się tańcem, ale jednocześnie starają się też promować kulturę Zielonej Wyspy. Podczas międzynarodowych zawodów zdobywają medale i mistrzostwa, a na własny rozwój starają się zarobić sami, właśnie tańcem.

Na początek banalne pytanie — skąd zainteresowanie tańcem irlandzkim?

Iwona Polak, Galway: Przy kilkunastu osobach w zespole nie ma już jednej prawidłowej odpowiedzi. Jedni interesowali się kulturą celtycką, a inni zostali przyciągnięci przez osoby, które już tu były. Jeszcze inni przy jakiejś okazji zobaczyli taniec irlandzki lub usłyszeli muzykę celtycką i zauroczyło ich to tak, że sami odnaleźli do nas drogę. Na pewno na wiele osób duży wpływ miał Festiwal Muzyki Celtyckiej „Zamek” odbywający się w mieście, które jest siedzibą zespołu, tj. Będzinie. To tutaj podczas tej imprezy po raz pierwszy z tańcem irlandzkim zetknęło się te kilka osób, które można uznać za założycieli zespołu. A dlaczego akurat taniec irlandzki? Myślę, że tutaj też każdy udzieliłby własnej odpowiedzi, ale duży wpływ ma jego charakter, żywiołowość i energia.

Sabina Bieleszuk, Tuatha de Danaan: Osoby, które stworzyły Tuatha, początkowo działały w zespole tańca dawnego Gayard. Najpierw istniało coś w rodzaju sekcji irlandzkiej, a z czasem powstała oddzielna grupa. Obecnie w naszym składzie z tamtej ekipy została już tylko Hania Tomaszewska.

Czy członkowie zespołu mieli wcześniej do czynienia z innymi technikami tanecznymi?


I.P.: Taniec, który nas wszystkich łączy, to taniec irlandzki. Są wśród nas osoby, dla których taniec irlandzki jest pierwszym, którego zaczęli się na poważnie i regularnie uczyć. Później odkrywają, że jedna technika taneczna im nie wystarcza i szukają czegoś więcej. Inni, którzy mają styczność z różnymi rodzajami tańca, dopiero potem trafiają na taniec irlandzki. Sumując wszystkie nasze doświadczenia taneczne, znajdziemy m.in. taniec towarzyski, taniec brzucha, bollywood, tańce dworskie i taniec nowoczesny [uśmiech].

S.B.: Większość z nas nie miała kontaktu z innymi technikami tańca. Co najwyżej krótkie kursy baletu czy tańca towarzyskiego. A co ciekawe — niektórzy trafili do zespołu przypadkowo, przyprowadzeni przez znajomych, zupełnie nie mając pojęcia, czym jest taniec irlandzki.

Tuatha de Danaan ma na swoim koncie spory sukces — wicemistrzostwo Europy w 2009 roku. Dużo występujecie za granicą, jak tam wygląda zainteresowanie tym rodzajem tańca?

S.B.: W Europie kontynentalnej jest to całkiem popularny taniec, w wielu krajach nawet bardziej niż w Polsce. Duże szkoły tego tańca są w Czechach, Austrii, Włoszech, Niemczech, a nawet w Rosji. W Monachium, Salzburgu i Pradze co roku organizowane są obozy taneczne pod kątem udziału w zawodach. Z kolei w Krakowie już dwukrotnie został zorganizowany międzynarodowy projekt „Stage Fire” — tygodniowe warsztaty, które kończą się pokazem dla publiczności

Jak reaguje publiczność przychodząca na imprezy odbywające się w Polsce, takie jak Festiwal Muzyki Celtyckiej „Zamek”. Czy chętnie bierze udział w warsztatach?

I.P.: Festiwal Muzyki Celtyckiej „Zamek” to wydarzenie sensu stricte o tej tematyce, więc pokazy są przyjmowane bardzo entuzjastycznie, bo większość publiczności, to fani tego rodzaju tańca. Z zaangażowaniem publiczności w warsztaty bywa różnie w zależności od rodzaju imprezy. Taniec irlandzki to taniec sportowy, wymagający od tancerza dużego zaangażowania i ciężkiej pracy. Część osób boi się brać udział w warsztatach, ale są tacy, którzy od razu zarażają się niezwykłością i magią tańca z Zielonej Wyspy. Podczas FMC „Zamek” wszystkie warsztaty taneczne (niezależnie od tego, czy to taniec irlandzki, szkocki czy bretoński) cieszą się ogromnym zainteresowaniem. Bywa, że chętni z trudnością mieszczą się na dziedzińcu będzińskiego Ośrodka Kultury.

Czy jest jakaś górna lub dolna granica wieku, kiedy można się zacząć uczyć tańca irlandzkiego?

I.P.: Właściwie nie ma górnej ani dolnej granicy wieku. Jeśli dziecko już umie chodzić, to może tańczyć, a jeśli człowiek jeszcze może chodzić, to też nic nie stoi na przeszkodzie, by sobie potańcował. Dolną wprowadzamy tylko na stałych warsztatach, które prowadzimy. Jest to spowodowane specyfiką pracy z bardzo małymi dziećmi, a co za tym idzie również kwestiami technicznymi. Zdarzało się jednak, że dzieci 4–5-letnie brały udział w warsztatach podczas imprez i w prostych tańcach, których nauka trwa zwykle ok. 15 min, radziły sobie bardzo przyzwoicie.

S.B.: Jeśli chodzi o występy, to dzieci najbardziej żywiołowo reagują i od razu widać, kiedy im się coś podoba, a kiedy nie. Na przykład po pokazach w podstawówkach zdarzyło nam się rozdawać autografy. Nauka wywołuje już nieco mniej entuzjazmu, bo trzeba wiele razy powtarzać te same elementy. Jeśli jednak nauczyciel solidnie się przygotuje — tak, żeby dużo się działo i było wesoło, a grupa jest duża — warsztaty wychodzą bardzo fajnie. W Irlandii tańczą głównie dzieci. Zaczynają w wieku 6–7 lat, a czasem nawet wcześniej. Także w Polsce tancerze są coraz młodsi.


 

Czy Wasze hobby daje też szanse na konkretne zarobki? Wiem, że prowadzicie też działalność komercyjną — warsztaty, pokazy na imprezach festynach?

S.B.: Oczywiście, może być źródłem dochodów. W naszym przypadku jest to jednak głównie hobby. Niektóre osoby już pracują, więc występy „zarobkowe” nie są naszym głównym celem. Oczywiście dodatkowe dochody się często przydają, np. dzięki nim mamy nowe stroje, możemy brać udział w warsztatach, dlatego z równym zapałem podchodzimy do pokazów charytatywnych i komercyjnych.

I.P.: Taniec irlandzki jest w naszym przypadku formą relaksu, odskoczni od dnia codziennego. Aby naprawdę zarabiać na tańcu, trzeba przestać traktować go jak hobby. Póki co taniec irlandzki w Polsce jest raczej tańcem niszowym. Lubimy to, co robimy, nie zważając na to, że czasem musimy do tego nawet dopłacać. To oczywiście nie oznacza, że nie traktujemy tańca poważnie. Każde uzyskane pieniądze przeznaczamy na dalszy rozwój i z każdym treningiem staramy się być coraz lepsi, na warsztatach chcemy przekazywać rzetelną wiedzę i umiejętności, a do występów podchodzimy jak najbardziej profesjonalnie.

Co więc poradziłaby Pani osobom z różnych rejonów Polski, które chciałyby spróbować swoich sił w tańcu irlandzkim?

I.P.: Po pierwsze i najważniejsze — co by się udali na warsztaty! I nie zrażać się po nieudanych próbach. Początki zawsze są trudne. Taniec irlandzki, choć do łatwych nie należy, nie jest w gruncie rzeczy taki straszny. Ważne jest, by odważyć się zrobić ten pierwszy krok, a za nim już pójdą kolejne. Z biegiem czasu i ćwiczeń na pewno coraz lepsze. Ten taniec to dużo pracy, ale jeszcze więcej radości. Ma w sobie magię i sprawia, że budzą się najpotężniejsze emocje. Warto też czerpać wiedzę z wielu źródeł. Uczęszczać na rozmaite warsztaty i do różnych nauczycieli. Oglądać najlepsze w Polsce i na świecie widowiska taneczne. Czytać o tańcu. Wielorakość form najbardziej rozwija i poszerza horyzonty taneczne. I nie idźcie na skróty. szukajcie najlepszych możliwych nauczycieli.

Co Waszym zdaniem czyni taniec irlandzki wyjątkowym? Jakich słów użylibyście, by przekonać nieprzekonanych do przybycia na Wasz występ, a może nawet zajęcia?

S.B.: Taniec irlandzki to przede wszystkim zabawa z rytmem — dzięki temu jest bardzo radosny. Na naszych występach staramy się także pokazać, że jest to nie tylko sztywne „machanie nogami”. Mamy więc elementy bardzo tradycyjne do zupełnie nietradycyjnej i nie zawsze irlandzkiej muzyki. Jeśli chodzi o zajęcia, przygotowaliśmy ciekawe kroczki solowe, a także specjalną niespodziankę.

Galway organizuje różne wydarzenia, prowadzicie zajęcia, ciągle występujecie, macie za sobą starty w różnych konkursach — czy macie jeszcze jakieś niespełnione plany i pomysły na rozwój?

I.P.: Właściwie nie mamy żadnych sprecyzowanych planów. Być może dlatego, że mamy milion pomysłów na minutę i tylko te najlepsze zasługują na spełnienie i wkład pracy. Za nami jest już wiele dużych imprez, m.in. zorganizowanych przez nas. W tym roku był to większy projekt: „Beltane — święto ognia”. Ostatnio zainwestowaliśmy też w poprawę naszego wizerunku scenicznego, bo choć to nie szata zdobi człowieka, to wiadomo, że liczy się pierwsze wrażenie, a stroje zawsze stanowią jego ogromną część. W najbliższym czasie mamy natomiast w planach stworzenie układu, który byłby fuzją tańca irlandzkiego z drugim elementem, który jest na razie tajemnicą, nie chcielibyśmy zapeszać.



Rozmawiała: Agnieszka Januszewska