Wyjazdy zagraniczne, realizowane w ramach programów stypendialnych, oferują niezapomniane przeżycia oraz podniesienie kwalifikacji zawodowych. Czy studenci korzystający z tej opcji są zadowoleni z podjętych decyzji? Czy wyjazd zmienił ich życie? Zapraszam do zapoznania się z wypowiedziami kilkorga studentów z uczelni artystycznych, którzy opowiadają o różnicach w programie nauczania i inspiracjach.

Jakie czynniki miały wpływ na wybór Waszego miejsca wyjazdu?

Błażej Podkówka: W mojej szkole nie mieliśmy zbyt wielu miejsc do dyspozycji. Dwa z nich były w Portugalii. Porto wydało się być najbardziej interesujące. Większość moich znajomych, którzy wzięli udział w wymianie międzynarodowej, rekomendowało duże miasta. Porto wydawało się atrakcyjne również pod względem oferty naukowej. Escola Superior de Artes e Design (ESAD) to prywatna szkoła designu, która oprócz grafiki, projektowania produktu i wnętrz oferuje także rzadko spotykane kursy, takie jak sound design czy scenografia. Oprócz tego dysponuje świetnym zapleczem sprzętowym, czyli drukarkami i frezami 3d (rapid prototyping). Najlepsza na świecie kawa za 60 centów i ocean przypieczętowały mój wybór.

Aleksandra Chorążyczewska: Ja decyzję o wyjeździe podjęłam bardzo spontanicznie i w ostatniej chwili. Początkowo głównym czynnikiem decydującym była liczba miejsc dostępnych na poszczególnych uczelniach europejskich. Ten aspekt był istotny, ponieważ przygodę związaną z Erasmusem zamierzałam przeżyć wspólnie z moją koleżanką z roku. Obie zgodnie wybrałyśmy Włochy, a tam uczelnię artystyczną w Perugii. Po bliższym zapoznaniu się z wymaganiami okazało się jednak, że znajomość języka włoskiego jest niezbędna do podjęcia studiów. Ze względu na niskie kompetencje językowe, które ograniczały się do podstawowych zwrotów grzecznościowych i znajomości nazw tradycyjnych potraw, zmuszone byłyśmy wybrać kraj, gdzie mogłybyśmy komunikować się po angielsku. W ten sposób, dość nietypowo, padło na Sofię.

Eliza Gaust: Dla mnie wybór był prostą sprawą. Nie oszukujmy się, nie wszędzie da się studiować filmoznawstwo, to raczej mało popularny kierunek, więc w zasadzie od początku brałam pod uwagę dwie opcje – Sztokholm i Mainz. Wiele osób dziwiło się, że nie wybrałam Szwecji, ale przeważyło moje niemcofilstwo i spora swoboda w posługiwaniu się językiem niemieckim. Poza tym przekonała mnie oferta programowa Uni Mainz [Johannes Gutenberg-Universität w Mainz – przyp. red.] – miałam okazję wybierać spośród wielu zajęć z zakresu filmu współczesnego, który interesuje mnie najbardziej. Na przykład zapisałam się na zajęcia o Kubricku i Kar-Waiu oraz na fakultet o świetle i kolorach w filmie. Nie ukrywam, że do Mainz przekonała mnie również lokalizacja – położenie miasta blisko Frankfurtu, poza tym bez problemu można się stamtąd wybrać do Luksemburga czy do Francji. Z wszystkich tych opcji skorzystałam, mieszkając tam przez rok. Na tak zwanym studiticket można zwiedzić za darmo wiele okolic, świetna sprawa! Samo Mainz jest bardzo przyjemne, urzekła mnie architektura i piękne nadreńskie krajobrazy.

Natalia Hołub: Uniwersytet w Hiszpanii wybrałam z kilku powodów. Przede wszystkim mogłam tam kontynuować naukę grafiki warsztatowej, a niewiele uczelni ma do tego odpowiednio wyposażone pracownie i prowadzi kursy tradycyjnych technik graficznych. Wyjechałam w ostatnim semestrze nauki i musiałam na miejscu realizować projekty na egzamin dyplomowy. Ten pierwszy warunek był dla mnie priorytetowy. Oprócz tego bardzo chciałam nauczyć się języka hiszpańskiego, poznać inny kraj poprzez mieszkanie tam, życie innym rytmem i w innej kulturze.

Daria Kopiec: Od zawsze byłam wielką fascynatką języka francuskiego, dlatego zależało mi na tym, aby wyjechać do kraju, w którym będę mogła udoskonalić swoją znajomość tego języka, a jednocześnie pracować nad warsztatem filmowym. Wybór Belgii był w moim przypadku całkowicie przemyślany. Wcześniej znałam ten kraj, bywałam w nim kilkakrotnie. Bardzo dobrze się tam czuję. Ludzie, których miałam okazję poznać, byli otwarci i empatyczni. Wiedziałam również, że Belgia ma ciekawą historię tańca współczesnego. Ten temat od zawsze mnie fascynował. Chciałam zapoznać się bliżej z belgijską sceną tańca, aby z tą świadomością szeroko rozumianego ruchu rozpocząć nowy etap we własnej twórczości.

Czy fakt przekroczenia granic terytorialnych i zmiany języka był stymulujący? Czy wyjazd zmienił Wasze podejście do studiowania?

D.K.: Bardzo. Szczególnie, kiedy pracowałam nad kolejnymi wersjami scenariusza. Mówić jest zawsze prościej, niż pisać. Zajmowało mi to zawsze sporo czasu, ale to była bardzo dobra lekcja języka. Podczas mojego wyjazdu stypendialnego przygotowywałam swój scenariusz filmu dyplomowego pt. „Zuzanna”. Miałam jednego profesora w Belgii, a drugiego w Polsce. Ponieważ w scenariuszu nanosiłam bardzo dużo poprawek, które konsultowałam z profesorem w Belgii i w Polsce, czasem myliły mi się wersje, nie wiedziałam, co komu przedstawiałam. A że jestem osobą dość chaotyczną, byłam na tym punkcie przewrażliwiona i musiałam nauczyć się skrupulatnie zapisywać uwagi, po polsku i francusku. Było to czasem zabawne.

A.C.: Cała bułgarska przygoda była bardzo inspirująca. Pobyt w kraju, w którym warunki funkcjonowania pozostawiają wiele do życzenia, był niekiedy uciążliwy, ale przez „surrealizm dnia powszedniego” bardzo ciekawy. Możliwość obserwacji innej kultury, obyczajów, tradycji jest z pewnością inspirująca – zwłaszcza dla artysty, a świeżość, jaka wdziera się w postrzeganie świata (o ile „świeżość” to odpowiednie słowo w kontekście Bułgarii), ma odzwierciedlenie w powstałych na wyjeździe pracach. Był to bardzo odpowiedni czas na realizację mojego projektu artystycznego, jaki stanowią „Historie cmentarne”. Wtedy też liczne podróże (podczas stypendium poza Bułgarią zwiedziłam część Turcji i Grecji) stały się główną inspiracją dla moich obrazów, rysunków i grafik. Pobyt w Narodowej Akademii Sztuk Pięknych w Sofii wzbogacił mój warsztat jedynie szczątkowo. Głównym powodem były problemy komunikacyjne, ponieważ jedynie znikoma liczba Bułgarów posługuje się językiem angielskim. Nie bez znaczenia były również możliwości techniczne sofijskiej uczelni. Studia na uczelniach artystycznych często kojarzone są jako lekkie, łatwe i przyjemne, co w rzeczywistości mija się z prawdą, ale w przypadku wyjazdu stypendialnego stereotyp się powielił. Brak wymagań ze strony wykładowców i sporadyczne korekty podczas zajęć pozwoliły mi skupić się na rzeczach dla mnie istotnych, czyli przygotowaniu materiału dyplomowego.

B.P.: Rzeczywiście, problemów językowych nie da się uniknąć. Kiedy w odwiedziny przyjechała do mnie moja dziewczyna, postanowiłem zabrać ją do kawiarni i zabłysnąć przed nią znajomością języka portugalskiego. Jak się niestety okazało, nie tak biegłą, ponieważ zamiast cafe latte, udało mi się zamówić wielką szklankę pełną gorącego mleka i dwa cukry. Wszystko w Porto wyglądało inaczej. Począwszy od ulic, klimatu, sposobu porozumiewania się, a skończywszy na podejściu do product designu na uczelni, do której uczęszczałem. Sytuacja gospodarcza Portugalii jest zupełnie inna od polskiej i nie pozostaje to bez znaczenia dla metodologii nauczania. Portugalia (spotkałem się z określeniem, że Portugalia to dawne Chiny Europy) do niedawna była zapleczem produkcyjnym Europy. Dzisiaj produkcja przeniosła się dalej na wschód (w tym również do Polski), co zaowocowało regresem w przemyśle portugalskim. Przykłady designu, z którym się spotkałem, to raczej produkcja pojedynczych egzemplarzy lub w najlepszym przypadku krótkie serie pięknych przedmiotów. W Portugalii można zaobserwować powrót do rzemiosła i korzystania w produkcji z materiałów dostępnych w danym regionie. Widoczna również jest różnica w kulturze przedmiotu, która stoi tam moim zdaniem na wyższym poziomie niż w Polsce. Design jest obecny niemal wszędzie. Liczne wystawy, imprezy i butiki z designer – zarówno światowym, jak i regionalnym – zdawały się potwierdzać to przekonanie.

N.H.: Myślę, że zmiana miejsca, podróżowanie i poznawanie innych kultur to nawet obowiązek człowieka, który pragnie być świadomym artystą. Chodzi o bycie uważnym i otwartym na świat oraz możliwość czerpania czegoś nowego ze zmieniającej się rzeczywistości. Muszę przyznać, że miejsca miały na mnie zawsze większy wpływ niż ludzie, a Erasmus był świetną okazją, żeby połączyć naukę z wyjazdem w nieznane. Mimo to prawie dziesięciomiesięczny pobyt w Hiszpanii nie odbił się we mnie dużym echem, ale odpoczęłam, zregenerowałam się i bardzo lubię prace, które tam zrealizowałam. W czasie studiów miałam również okazję dwa razy pojechać do Włoch na warsztaty graficzne do miasta Urbino i tamte pobyty, choć krótsze, dużo bardziej mnie wzbogaciły. Hiszpania mocno rozleniwia, a włoskie warsztaty były niezwykle intensywne. W dodatku na tle hiszpańskich studentów cała grupa Polaków była uznawana za prymusów, mimo że robiliśmy połowę rzeczy, które mielibyśmy zlecone na uczelniach macierzystych. Polacy również doskonale radzą sobie z wiedzą ogólną i teorią sztuki. Na uniwersytecie w Cuence profesorzy bardzo chętnie rozmawiali ze studentami, także po zajęciach, i zachęcali do samodzielnych projektów. Erasmusi zazwyczaj nie musieli przestrzegać programu. Dzięki temu mogłam dowolnie ustawić sobie plan i wybrałam takie zajęcia, jakich w Łodzi nie miałam, np. historię kina.

D.K.: Podróże zawsze uczą, nawet te, które wspomina się źle. Życie poza granicami ojczyzny nie zawsze jest łatwe, ale na pewno zawsze stymulujące. Mój roczny pobyt w Belgii był bardzo intensywny. Założenia, które miałam przed wyjazdem, oczywiście zostały szybko zweryfikowane przez rzeczywistość i nie wszystko udało mi się wykonać tak jak zaplanowałam. To na szczęście nie było priorytetem. Byłam otwarta na to, co przynosiła mi zastana rzeczywistość i czerpałam z niej garściami. Przede wszystkim spora część mojego stypendium została przeznaczona na wyjścia do teatru, na spektakle, głównie taneczne, ale nie tylko. Uwielbiałam to, byłam na spektaklach, widowiskach nawet dwa razy w tygodniu, po powrocie miałam głowę pełną pomysłów, nowych inspiracji. Bardzo lubię ten stan.

E.G.: Dla mnie ten wyjazd od początku wiązał się z ogromną motywacją i odnalezieniem w sobie pokładów energii, o którą wcześniej w ogóle siebie nie podejrzewałam. To jest tak, że gdy jesteś już na miejscu, nagle zdajesz sobie sprawę, że ze wszystkim musisz poradzić sobie zupełnie sama. Musisz porozumieć się w obcym języku na uczelni, w akademiku, w banku. Nauczyć się żyć w nowych realiach. To daje na początku dużego kopa, a potem jeszcze większą satysfakcję, gdy okazuje się, że wcale nie było tak trudno się przestawić. W moim przypadku różnice kulturowe nie były zbyt widoczne – Niemcy to w końcu nasi sąsiedzi, więc szoku kulturowego nie przeżyłam. Żyje się tam jednak trochę inaczej. Bardzo przypadła mi do gustu tamtejsza dbałość o ekologię, której u nas niestety ciągle za mało, i spokojniejszy, zdrowszy tryb życia. Jeśli natomiast chodzi o podejście do studiowania, to filmoznawstwo w Mainz niewiele różni się od tego łódzkiego, może poza tym, że studenci mają większą możliwość indywidualnego skomponowania programu zajęć. Wymagania i kryteria ocen są w Polsce i w Niemczech podobne i nie przysporzyły mi problemów. Świadczy to o tym, że nie powinniśmy mieć kompleksów, jeśli chodzi o poziom nauczania na naszych uniwersytetach.

Jak wyglądał system informacji, począwszy od deklaracji wyjazdu po sam powrót? Jak oceniacie pomoc odpowiednich organów w sprawie znalezienia mieszkania, pracy lub praktyk? Co z finansowaniem wyjazdu? I czy stypendium jest w stanie pokryć podstawowe potrzeby?

N.H.: Od strony formalnej nie miałam żadnych kłopotów z otrzymaniem pomocy, stypendium czy z uzyskaniem informacji. Z dwiema koleżankami z roku byłyśmy pierwszymi studentkami, które wyjechały do Hiszpanii z łódzkiej Akademii [Sztuk Pięknych – przyp. red]. Ponieważ szkoły dopiero w ubiegłym roku nawiązały współpracę, jechałyśmy tam, niewiele wiedząc o miejscu i możliwościach pobytu. Dysponowałyśmy jedynie informacjami ze strony internetowej uniwersytetu. Na szczęście koleżanka dobrze znała język hiszpański i mogła utrzymywać stały kontakt z biurem szkoły w Cuence, które odpowiadało na nasze pytania. Później, już na miejscu, to samo biuro zajmujące się studentami zagranicznymi znalazło mi mieszkanie i pomagało w każdej sprawie. Bardzo miło wspominam tę współpracę. Stypendium, które zapewniała łódzka Akademia, było jednym z wyższych, w porównaniu z tymi, jakie dostawali znajomi z innych uczelni w Cuence. Wciąż jednak nie jest to kwota wystarczająca na swobodne życie. Mnie w pełni pokryło koszty mieszkania i podstawowe potrzeby. Podróżowanie za te pieniądze nie byłoby w moim zasięgu, gdyby nie to, że jednocześnie otrzymywałam stypendium Ministra Kultury. Z Madrytu można kupić bilety lotnicze za 10 euro, a na miejscu korzystać z couchsurfingu. Podróżowanie po Hiszpanii to czysta przyjemność.

A.C.: Wyjazd od początku, od samej decyzji i aplikacji, aż do zakończenia stypendium był zaskakująco dobrze zorganizowany. Będąc jeszcze w Warszawie, otrzymałam cały pakiet informacyjny na temat możliwości uczelni bułgarskiej, m.in. przekrój pracowni oraz informacje na temat kadry profesorskiej czy ubezpieczenia. Dodatkowo, władze uczelni w Sofii zatroszczyły się o zakwaterowanie i zapewniły opiekuna, bez którego trudno byłoby się na początku odnaleźć. Wszystko, co leżało w kwestii organizacyjnej obu uczelni, było zapewnione, jednak niektóre sprawy urzędowe wykraczające poza kompetencje uczelni, ze względu na specyfikę społeczeństwa bułgarskiego, stanowiły niemałe wyzwanie. Finansowa strona wyjazdów stypendialnych jest mocno uzależniona od kraju, do którego student wyjeżdża. W moim wypadku wybór Bułgarii okazał się bardzo szczęśliwy. Koszty utrzymania, transportu i materiałów artystycznych niezbędnych do pracy nie przekroczyły kwoty, jaką otrzymałam, a wręcz pozwoliły na dodatkowe podróże, co z pewnością byłoby niemożliwe, jeśli trafiłabym do początkowo wybranej Perugii.

E.G.: W kwestii informacji i organizacji duże wyrazy uznania należą się mojej uczelni przyjmującej. Uni Mainz pomaga w znalezieniu akademika i przy wielu innych formalnościach. Ogromnym ułatwieniem są też organizowane na początku semestru info days, podczas których można zapoznać się z całym campusem i innymi studentami oraz dowiedzieć się co, gdzie i jak pozałatwiać. Już pierwszego dnia poznałam swojego tutora, który przywitał mnie w akademiku i pomógł z zameldowaniem. Student zagraniczny może się poczuć w Mainz dopieszczony – organizowanych jest wiele imprez i wyjazdów integracyjnych. Kampus tętni życiem i po prostu nie ma czasu na nudę. Trochę gorzej wyglądają kwestie finansowe. Stypendium wystarczyło mi właściwie tylko na pokrycie kosztów zakwaterowania, natomiast o całą resztę musiałam zadbać sama. Jeszcze gorzej sprawy się mają, kiedy chcesz przedłużyć swój pobyt za granicą o kolejny semestr – wtedy uczelnia nie daje gwarancji na jakiekolwiek dofinansowanie kosztów. Wszystko zależy jednak od tego, gdzie się mieszka – akademik akademikowi nierówny i w zależności od komfortu płaci się odpowiednio więcej.

D.K.: Ja miałam dość specyficzną sytuację, ponieważ cały wyjazd stypendialny zorganizowałam sobie sama. Miałam ogromną potrzebę wyjazdu, nowych inspiracji, doświadczeń. Znalazłam szkołę, w której chciałam odbyć staż, potem szukałam środków na wyjazd. Udało się, własnymi siłami zdobyłam pieniądze i za partnerskim porozumieniem obu szkół wyjechałam na rok do Brukseli. Finansowanie stażu za granicą pokrył PISF [Polski Instytut Sztuki Filmowej – przyp. red.] w ramach programu „szkolenie zawodowe”,  otrzymałam też nagrodę pieniężną przyznawaną przez miasto Gdynia. Na miejscu również radziłam sobie sama. Żadna z instytucji finansujących mój staż zagraniczny nie miała obowiązku udzielać mi pomocy w sprawie znalezienia mieszkania czy pracy, ale na miejscu poznałam kilku życzliwych ludzi, dzięki którym wszystko pomyślnie się ułożyło. Pod względem finansowym i organizacyjnym wyjazd obył się bez żadnych większych komplikacji.

B.P.: Ja muszę przyznać, że z systemem informacji było zabawnie. Ze strony polskiej udało mi się uzyskać pełny zakres informacji na temat dokumentów i oczekiwań w stosunku do mnie. Portugalczycy natomiast w tej materii wykazywali się o wiele luźniejszym podejściem. Czasami wyluzowane podejście portugalskiego koordynatora nastręczało mnie i moim kolegom problemów, ale nie były one na tyle nieprzyjemne, żeby zakłócić samą przyjemność przebywania w Porto. W znalezieniu mieszkania pomogła mi koleżanka, która była tam przed mną. Bardzo pomocna okazuje się również sieć znajomych z Erasmusa z innych krajów. Trzeba mieć na względzie to, że studenci przyjeżdżający tam na wymianę nie są traktowani tak samo jak Portugalczycy, zarówno pod względem ceny, jak i łatwości wynajmu mieszkania. Jeżeli chodzi o finanse, to stypendium wjazdowe z mojej szkoły było dużym zastrzykiem gotówki, ale korzystałem również ze swojego stypendium motywacyjnego z uczelni z Polski.

Jak wspominacie powrót? Czy Waszym w spojrzeniu na polską rzeczywistość pojawiła się odczuwalna zmiana? I jakie różnice dostrzegacie w podejściu do potrzeb studenta w kraju i za granicą?

B.P.: Różnica była kolosalna. Jeżeli chodzi o same kwestie związane z życiem, to Portugalia dla osoby wychowanej w centralnej Polsce jest egzotyczną ziemią obiecaną. Wspaniała pogoda, ocean, pomieszanie zabytkowej architektury ze współczesnymi trendami, pogodni ludzie czy bezpośrednia bliskość oceanu były wręcz odurzające. Mieszkanie w wielkim domu z grupą Erasmusów z różnych kierunków studiów, z różnych zakątków świata i możliwość zestawienia z nimi swojego sposobu myślenia – również były nie do przecenienia. Muszę przyznać, że na początku miałem trochę problemów z odnalezieniem się w systemie nauczania szkoły ESAD. Ponieważ nie byłem biegły w programach graficznych (na moim kierunku na uczelni w Polsce nie mieliśmy do nich zbyt dużego dostępu), czułem lekki kompleks studenta ze wschodniej Europy. Później, ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że polscy studenci robią najciekawsze projekty, które zwyciężyły tamtejsze konkursy. Dopiero w Portugalii przekonałem się, jak wiele nauczyłem się na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Okazało się, że polskie podejście do designu, kładące największy nacisk na dopracowanie idei w procesie projektowania, powodowało, że nasze projekty były chwalone. W Porto zaobserwowałem duży nacisk zarówno na bezpośrednie przygotowanie do zawodu (kursy, specjalistyczne programy cad/cam, jak Rhino, SolidWorks czy Alias), jak i na umiejętność prezentacji swojego projektu (poprzez kursy rysowania mazakami, naukę programów do modelowania 3d i wizualizacji, takich jak 3d Max, Maya, Ciemna 4d, które można było samemu wybrać). W ESAD po raz pierwszy zetknąłem się z prezentowaniem projektów podczas spotkań Pecha Kucha, które w Polsce powoli stają się coraz bardziej popularne. Dzisiaj w pracy zawodowej jako projektant produktu korzystam na co dzień z wiedzy zdobytej podczas wymiany i polecam tego typu doświadczenie każdemu, kto tylko będzie miał taką możliwość.

N.H.: Powrót do Polski nie był dla mnie szokiem, jednak od wyjazdu do Hiszpanii wiele w swoim życiu zmieniłam. Właściwie ciągle jestem w podroży. Nie daję się wciągnąć w atmosferę polskiego narzekania i mniej się denerwuję, stojąc w kałużach na przystankach, czekając na tramwaje widma. Nie uzależniam swoich wyborów od tego, co daje mi akurat to miejsce – staram się szukać rozwiązań dalej, myśleć szerzej i mam więcej energii do działania. Te trzy studenckie wyjazdy bardzo mnie rozwinęły i przekonały ostatecznie o wartości mojej pracy, a co najważniejsze – dały wiarę w to, że kontynuowanie tej drogi jest możliwe również po studiach.

E.G.: Mój powrót do Polski również był właściwie bezbolesny. Może dlatego, że miałam sporo planów tu na miejscu i od razu rzuciłam się w wir obowiązków. Oczywiście nie było łatwo pożegnać się z nowymi przyjaciółmi i wszystkim tym, czym żyłam przez rok, ale pomogło to, że wracałam do bliskich mi ludzi i spraw. Kiedy wróciłam, oswojona jeszcze z ładną architekturą i czystymi ulicami, miałam przez moment problem z przestawieniem się z na łódzki krajobraz. A czy coś się zmieniło? Na pewno wzbogaciłam się o pewność, że mogę żyć i być szczęśliwa w wielu różnych miejscach, poczułam się chyba bardziej „obywatelką świata”. Podobno kiedy raz wyjedzie się na dłużej, to później ciężko jest usiedzieć w jednym miejscu – coś w tym jest. Ja sama na pewno wybiorę się jeszcze w niemieckie strony, tym razem celuję w Berlin. Jeśli chodzi o podejście do potrzeb studenta, to wydaje mi się, że u nas nie jest źle. Jedyne, czego zazdrościłam niemieckim studentom, to elastyczny plan zajęć. Tam studiowanie kilku kierunków jednocześnie jest normą i można przystosować dobór zajęć do swoich potrzeb. U nas trzeba się nieźle namęczyć, jeśli chce się studiować symultanicznie drugi fakultet. Z kolei sama atmosfera studiowania podoba mi się bardziej w Polsce – studenci są ze sobą bardziej zżyci, nie tylko chodzą na wspólne zajęcia, ale rozmawiają, wymieniają się poglądami, po prostu spędzają razem czas. Tam trochę mi tego brakowało.

D.K.: Pewnie to wyda się dziwne, ale ja bardzo cieszyłam się z powrotu do kraju. Było to również spowodowane tym, że w Polsce miałam przystąpić do realizacji zdjęć do mojego filmu. A to zawsze napawa mnie radością i energią. Szkolnictwo artystyczne jest dość specyficzne, a do tego wszystkiego byłam na ostatnim roku, gdzie praca profesorów ze studentami nad projektem odbywała się indywidualnie. Ciężko mi mówić o różnicach w podejściu do potrzeb studenta. Może umiałabym coś więcej na ten temat powiedzieć, gdybym była tam na drugim albo trzecim roku. W moim przypadku to był specyficzny czas, trochę samotnych poszukiwań, a trochę pracy nad projektem przy wsparciu kadry pedagogicznej. To, co jest dla mnie najistotniejszym doświadczeniem z tego wyjazdu, to poznanie ludzi, wymiana doświadczeń, inspiracje. I to wszystko wydarzyło się podczas tego stypendium, pewne kontakty nawiązane podczas tego wyjazdu utrzymuję do dziś.

A.C.: Powroty zazwyczaj bywają trudne. Wiąże się to ze zmianą rzeczywistości, w jakiej funkcjonowaliśmy, na tę bardziej „przyziemną”. Po kilkumiesięcznym pobycie poza granicami kraju, zdecydowanie zaczęłam doceniać kraj, z którego pochodzę. W zestawieniu z Bułgarią Polska to kraj bardzo rozwinięty, zadbany i zorganizowany.
 
 

Aleksandra Chorążyczewska – absolwentka Wydziału Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Podczas studiów wyjechała do National Academy Of Arts w Sofii (Bułgaria). http://achorazyczewska.carbonmade.com/
 
 
Eliza Gaust – absolwentka filmoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim. Podczas studiów wyjechała na Johannes Gutenberg-Universität w Mainz (Niemcy).
 
 
Natalia Hołub – absolwentka grafiki artystycznej na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Podczas studiów wyjechała na Universidad de Castilla-La Mancha w Cuenca (Hiszpania). http://nataliaholub.blogspot.com/
 
 
Daria Kopiec – absolwentka animacji w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. L.Schillera w Łodzi. Podczas studiów wyjechała do Ecole Nationale Supérieure des Arts Visuels La Cambre w Brukseli (Belgia). http://vimeo.com/dariakopiec
 
 
Błażej Podkówka – student Wydziału Form Przemysłowych na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Podczas studiów wyjechał do Escola Superior de Artes e Design w Porto (Portugalia).
 
 
 
Z grupą byłych stypendystów programu Erasmus rozmawiała Karina Forjasz