Jerzy Stelmach

O tym czym powinien zajmować się artysta, marszand, kolekcjoner. O braku kryteriów wyboru, transparentnej debaty na temat tego, co jest ważne i dlaczego. O alternatywie, czyli budowie własnego świata, którego stworzenie nie jest łatwe... opowiada Jerzy Stelmach właściciel pokaźnych zbiorów malarstwa polskiego autor książki „Uporczywe upodobanie”.

Od czego powinien zacząć człowiek, który chce stać się kolekcjonerem sztuki? Czy można w ogóle podejść do tematu w taki sposób: „od dziś zaczynam kolekcjonować sztukę”?

 
Kolekcjonowanie jest procesem. To nie jedna, a wiele decyzji związanych z wyborem pewnej koncepcji estetycznej, rodzaju sztuki oraz konkretnych dzieł. Czasami jednak inicjatywa tworzenia kolekcji może zostać podjęta w jednym momencie, jako skutek jakiejś jednorazowej estetycznej fascynacji. Ten drugi przypadek obarczony jest znacznym ryzykiem popełnienia błędu. Rozpoczynając kolekcjonerską przygodę, nie możemy się spieszyć. Powinniśmy mieć czas na spokojną refleksję, aby móc rozważyć wszelkie „za i przeciw”.
 
Od czego zależy dobra kolekcja? Od kolekcjonera? Czy może od współpracy kolekcjonera „inwestora” z artystą, kuratorem, historykiem sztuki? Jak taka relacja powinna wyglądać?
 
Oczywiście, przede wszystkim od kolekcjonera, jego kompetencji i estetycznej świadomości. Nie może zastąpić tego doświadczenie i wiedza innych. Dlatego nigdy nie mogłem pojąć przypadku „budowy kolekcji na zlecenie”. To trochę jak zlecenie donoszenia ciąży matce zastępczej. Pomoc innych, artystów, ekspertów i marszandów jest oczywiście ważna, ale nie może zastąpić wyborów i działań samego kolekcjonera. Dlatego właśnie „dobra kolekcja”, to kolekcja autorska, a nie „implant” cudzych wyobrażeń estetycznych.
   
Czy kolekcjonowanie sztuki to inwestycja, a może hobby?
 
W żadnym razie nie wolno postrzegać kolekcjonerstwa jako hobby. To raczej szczególny rodzaj filozofii życia, a nie sposób zagospodarowywania nadmiaru czasu. Dlatego w książce „Uporczywe upodobanie” tak mocno podkreślam różnicę pomiędzy kolekcjonowaniem i zbieractwem. Kolekcjonowanie to realizowanie marzenia o własnym świecie, odrębnym od wszelkich innych, zbieractwo zaś to realizowanie potrzeby posiadania coraz większej ilości rzeczy. Wobec tego kolekcjonowanie sztuki nie jest ani inwestowaniem, ani hobby. Jeśli jedynym motywem zakupu dzieł sztuki jest inwestowanie pieniędzy, to istnieje mała szansa na powstanie kolekcji, duża zaś na utworzenie mniej czy bardziej cennego „zbioru przedmiotów różnych”.
 
Jaka różnica jest w gromadzeniu rzeczy ładnych, a rzeczy artystycznie pięknych? Co to znaczy „artystycznie piękna rzecz”?
 
Podział ten nie wydaje się prawidłowy. Nie ma, lub w każdym razie być nie musi, opozycji pomiędzy „rzeczami ładnymi” i „rzeczami artystycznie pięknymi”. Chodziłoby raczej o podział na dzieła sztuki i przedmioty, które na to miano już nie zasługują. Kolekcjonując, poszukujemy dzieł ważnych, czyli jak najwyższej klasy w sensie artystycznym. To nie ma nic wspólnego z tym, czy rzecz jest ładna, czy nie. Może pewne dzieło być ocenione jako niezbyt ładne, a równocześnie jako wybitne. Ostatecznie do kolekcji powinniśmy włączać rzeczy artystycznie dobre, które do niej po prostu pasują.

Czy problemem dzisiejszego świata nie jest samo gromadzenie i nieważne nawet o jakich dobrach mówimy?
 
Niestety, w przeważającej mierze tak. Dlatego tak wielkie znaczenie nadaję kolekcjonowaniu, przeciwstawiając je zbieractwu, które polega często na pazernym gromadzeniu rzeczy.



Adam Marczyński, Wzrastające

Jak ma odnaleźć się w tym świecie artysta, który nie wie, czy tworzy rzecz ładną, czy artystycznie piękną? Kto dzisiaj decyduje o tym, że coś jest artystycznie piękne?
 
Zostawmy już ten wcześniej skrytykowany podział. A tak naprawdę artysta nie musi się odnajdywać w tym świecie, tylko robić swoje. Prawdziwy twórca działa z potrzeby, a nie dlatego aby się do czegoś dostosowywać. Miałem i mam szczęście znać takich właśnie artystów. Niektórzy swoje dzieła sprzedają chętnie, inni z wieloma oporami albo wcale. I to jest właśnie autentyczne. Każde „odnajdywanie się w świecie”, w odniesieniu przynajmniej do twórczości, ma rys koniunkturalny. W każdym razie ja wolę „artystów nieodnalezionych”. I tak się zawsze jakoś składa, że prawdziwy artysta i prawdziwy odbiorca (kolekcjoner) nigdy nie mają wątpliwości, które z dzieł jest ważne, wybitne, a które już nie.
 
Z kim powinien współpracować artysta, by jego dzieła trafiły tam, gdzie on naprawdę chce? Z kim twórca powinien pracować, aby dowiedzieć się, kto jest jego potencjalnym klientem?
 
Najlepiej byłoby, aby artysta nie promował się tylko tworzył. Wzbudzenie zainteresowania dziełem powinno  być zadaniem pozostałych uczestników rynku, instytucji publicznych  zobowiązanych do promocji sztuki, kolekcjonerów i marszandów. Artysta jest już i tak dostatecznie całą tą sytuacją upokorzony. Zmuszanie go więc do ciągłej „autopromocji”, żebraniny, to poniżenie go jako twórcy. Jakoś tak się składa, że ci spośród artystów, którzy świetnie dbają o swoje interesy, tworzą najczęściej rzeczy nieszczególne, koniunkturalne, wpisujące się w doraźne mody. Wiem oczywiście, że są wyjątki, no chociażby Picasso, jednak statystycznie rzecz biorąc mam chyba rację.

W jaki sposób instytucje kultury mogą wesprzeć bądź wspierają twórcę? A może tego nie robią, pozostawiając go na pastwę rynku, którego same nie rozumieją?
 
Najpierw powinny to być instytucje publiczne (muzea i galerie), potem galerie prywatne, wreszcie kolekcjonerzy indywidualni. Wszyscy tu wymienieni są zobowiązani do promocji artystów i dzieł wybitnych. To nasz wspólny obowiązek, a nie przejaw łaski dla artysty i jego dzieła. A jak jest naprawdę? Odpowiedziałbym, że dziwnie. O jednych dba się lepiej, o innych gorzej lub wcale. Brakuje kryteriów wyboru, transparentnej debaty na temat tego, co jest ważne i dlaczego. W tle są nierzadko poukrywane jakieś „małe lokalne interesiki”. No i mamy to, co mamy. A czasami wystarczy dobra wystawa i katalog, by nieznanego, choć wybitnego artystę wypromować. Czy jednak promowanie najwybitniejszych leży w interesie „przeciętnej większości”?



Jerzy Panek, Jarmarczny koń z uniesioną  głową

Czy dla odbiorcy sztuki ma jakiekolwiek znaczenie, czy płaci za rzeczy ładne, czy artystycznie piękne? Czy to, co klient dostaje jest wynikiem umowy pomiędzy artystą a sprzedającym, którzy razem decydują o wartości dzieła i jego formie prezentacji, promocji, etc.? Kto powinien rozstrzygać o wartości dzieła i w którym momencie?
 
Znów w tym pytaniu powraca ten odrzucony już wcześniej podział. Dodałbym, że w odniesieniu do „odbiorcy sztuki” mamy przecież zawsze do czynienia z kilkoma kategoriami podmiotów. Innymi kryteriami będą posługiwać się instytucje publiczne, czy galerie prywatne, kolekcjonerzy, inwestorzy-zbieracze, a jeszcze innymi instytucje i osoby, które dekorują sztuką wnętrza swoich firm i domów. I tu nie ma chyba sporu. Gdy zaś mówimy o wartości dzieła, to proces jej kreacji jest złożony. Piszę o tym w rozdziale drugim wspomnianej wyżej książki, który nie przypadkiem zresztą zatytułowałem „Wielcy i mali”. Nie ma wątpliwości, że o wartości dzieł sztuki decyduje „Święta Trójca”, to znaczy krytyk, handlarz i kolekcjoner.
 
W dzisiejszym świecie nie liczy się szczegół, to co jednostkowe. Ważniejsza jest społeczność i przynależność do niej, czy to poprzez bywanie w tych samych miejscach lub posiadanie tych samych rzeczy. Czy jest dzisiaj czas na wyjątkowość, tym bardziej taką, którą trudno zrozumieć, a sztuki łatwo rozumieć chyba się nie powinno...?
 
Dlatego większość lubi przebywać w zestandaryzowanym świecie, powtarzalnym, sprawdzonym, a przez to pewnym. Alternatywa, to znaczy budowa własnego świata, wprawdzie istnieje, ale jej stworzenie nie jest łatwe. Trzeba odrzucić stereotypy i mody, aby móc udać się w samotną wędrówkę. Dla jednych będzie to szansa na wyzwolenie, znalezienie się „poza”, we własnym świecie, dla innych – zwolenników życia stadnego – ten rodzaj wolności może stać się udręką. Zalecałbym więc, żeby każdy pozostał we własnym świecie tam, gdzie czuje się lepiej i bezpieczniej.

Czy jest dzisiaj możliwe wykreowanie własnego wysmakowanego świata poprzez tworzenie kolekcji sztuki? Czy nie grozi to alienacją? A może wyróżniając się w ten sposób, łatwiej jest zaistnieć, zdobyć uznanie i poklask innych, kupując sobie tym samym przynależność do grupy, na której nam zależy?

To nie tylko jest możliwe, lecz dla wielu ludzi wrażliwych wręcz konieczne. A czy grozi to alienacją? Mam nadzieję, że tak. Bo to o ucieczkę z instytucjonalnego świata właśnie chodzi. Natomiast uznanie czy poklask z całą pewnością nie są najważniejsze. Przecież właśnie chcemy uciec od tandetnego poklasku, koniunkturalnego poklepywania i nic nieznaczącej akceptacji. Dlatego budujemy swój świat. A sztuka zdaje się taką ucieczkę znakomicie uzasadniać. Myślący inaczej mogą nie przetrwać. Najczęściej jest tak, że na początku dużo jest krzyku,chełpienia się i ruchu, a potem nagle zapada cisza. Wszystko kończy się równie szybko, jak się zaczęło.

Rozmawiała: Maja Ruszkowska-Mazerant