Aleksandra Stojanovska



 

Carl Stenqvist


Projekt Fabryki Sztuki – 220 VOLT! to międzynarodowe przedsięwzięcie zrealizowane w ramach Engine Room Europe, w którym wzięli udział młodzi ludzie pochodzący z różnych krajów Europy. Ich zadaniem było samodzielne zorganizowanie wydarzeń kulturalnych. Podczas projektu stworzono osiem grup, które pod okiem koordynatorów przez kilka miesięcy przygotowywały ciekawe projekty w różnych miejscach w Łodzi. Praktyka, jaką zdobyła młodzież dzięki realizacji wydarzeń przy ściśle określonym budżecie, była nadrzędnym celem ogranizatorów poszukujących nowych form kształcenia kadr kultury.


Dlaczego zdecydowaliście się na wzięcie udziału w projekcie 220 Volt?

Aleksandra Stojanovska: Historia dziwna, lecz prawdziwa: przyjaciółka znalazła ogłoszenie na platformie „Let’s Play Culture” i przesłała do mnie. Dodałam je do paska zakładek i, jak to zwykle bywa, znalazło się na mojej liście rzeczy do zrobienia jako numer 342. Wróciłam do niego w noc tuż przed ostatecznym terminem i moje palce zdrętwiały od wypełniania w pośpiechu arkusza aplikacyjnego na klawiaturze. Zdecydowałam się zgłosić, ponieważ to pierwszy projekt, który odnosi się do menedżerów kultury jako wolnych strzelców. Zaplanowanie swojego czasu na 6 miesięcy do przodu również było wyzwaniem. Wyglądało na to, że pomysł jest bardzo dobrze przygotowany. Gdy sprawdziłam w Google, kto jest partnerem wydarzenia – Fabryka Sztuki, TEH i Engine Room Europe, od razu wyczułam, że chodzi o coś poważnego. No cóż, moja intuicja nigdy się nie myli.

Carl Stenqvist: Chciałem dowiedzieć się więcej o zarządzaniu kulturą, poznać nowych ludzi z całej Europy i oczywiście odwiedzić Polskę.

Czy twoja drużyna osiągnęła wszystkie wyznaczone cele? Jeśli nie, co sprawiło, że zdecydowaliście się na zmianę pierwotnego pomysłu?

Aleksandra Stojanovska: Mój zespół, pomimo wyzwań, jakie napotkaliśmy po drodze, zdołał osiągnąć niemal wszystkie cele wyznaczone przez program. Byliśmy niesamowicie szczęśliwi, widząc projekt wykonany przez fundację Urban Forms – mural 3D namalowany na chodniku w Pasażu Schillera, tam gdzie miesiące wcześniej wydarzyła się nasza akcja i pozostawiła chodniki wymalowane kolorową kredą. Lubimy myśleć, że w pewnym sensie to podążanie za naszym przykładem: przynajmniej jedna instytucja zrozumiała, że ulice powinny być przyjazne dla dzieci w wielu aspektach. Street art może być jednym z nich! Musieliśmy przerobić nasz pierwotny pomysł, ponieważ nie mieliśmy wystarczających zdolności, żeby go wdrożyć. Z drugiej strony, przez myślenie o zbyt wysokich kosztach, nasz projekt był raczej skromnym punktem programu. Nasza wymówka była krótka i urocza.

Carl Stenqvist: Osiągnęliśmy wszystko, co zamierzaliśmy, z czego jestem bardzo zadowolony. Naturalnie z czasem wprowadzaliśmy zmiany do projektu; niekiedy żeby go uprościć, lecz także żeby nabrał głębszego znaczenia.

W jaki sposób przeprowadziliście ewaluację projektu?

Aleksandra Stojanovska: W przeciwieństwie do pozostałych projektów, nasza grupa musiała znaleźć sposób dotarcia do najtrudniejszej grupy odbiorców – dzieci. Dyskutowaliśmy z nimi, przeprowadzaliśmy wywiady i prosiliśmy o ocenę prowadzonych przez nas warsztatów. Ostatecznie ciężko jednak ocenić śmiech dziecka w skali od 1 do 10, prawda?

Carl Stenqvist: Ogólną ewaluację opracowali Paul, Sandy i Agata. Pomimo bardzo krótkiego czasu na przygotowania była ona dużym sukcesem. Dostrzegliśmy nową perspektywę, z której mogliśmy lepiej ocenić projekt jako całość.

Jakie są wasze wrażenia po uczestnictwie w wydarzeniu i finale akcji? Dobre czy negatywne?

Aleksandra Stojanovska: Nie jestem do końca zadowolona z projektu, ale za to bardzo dumna z wysiłku, który włożyliśmy w jego wykonanie. Czasami podejmowaliśmy pochopne, zbyt bezpieczne decyzje, które skończyły się tym, że prowadziliśmy jednodniowe wydarzenie podczas okropnej pogody. Przynajmniej mamy nauczkę na przyszły rok, no nie?

Carl Stenqvist: Jeżeli chodzi o pracę mojej drużyny jestem bardzo usatysfakcjonowany, przekroczyli moje oczekiwania. Sądzę jednak, że mogliśmy przedłużyć wystawę o jeden dzień.

Jak układała się współpraca w międzynarodowym zespole? Jak dawaliście sobie radę z komunikacją? Co sądzicie o swoim pobycie w Polsce?

Aleksandra Stojanovska: Zespół przeżywał wzloty i upadki podczas sześciu miesięcy przygotowań. Bywały momenty, w których chcieliśmy przerwać i porzucić projekt, a innym razem planowaliśmy zobaczyć się w Polsce jeszcze przed oficjalnym spotkaniem. W końcu niejako podzieliliśmy się na dwie grupy, rozkładając obowiązki pomiędzy Polaków i obcokrajowców. Zdawaliśmy sobie sprawę, że największa presja ciąży na dziewczynach z Polski, jednak nigdy nie było to dla nas wymówką. Pod koniec staliśmy się czwórką przyjaciół – jeździliśmy razem po Łodzi na rowerach, nocowaliśmy u siebie i do dzisiaj kontaktujemy się przez Internet. Z pewnością komunikacja była największym problemem, gdyż wymagała dyscypliny i oddania, na które na początku nie byliśmy gotowi. Pobyt w Polsce to jedno z najlepszych doświadczeń w moim życiu! Podróżowałam po całym świecie, a nie zapomnę jedzenia, ludzi czy architektury miasta. Poza tym Łódź, niezależnie od pory roku, ma wyjątkową, uzależniającą atmosferę. Sprawia, że chce się wracać i sprawdzać wszystko, co dzieje się w mieście. Coś musi być w tutejszym powietrzu! Fabryka Sztuki była wspaniałym gospodarzem; zespół składa się z oddanych profesjonalistów o wielkich sercach, za co zawsze będę wdzięczna.

Carl Stenqvist: Pracowaliśmy nad projektem jako drużyna, bez wyznaczonego lidera. Nie zawsze wszystko szło gładko ze względu na fakt, że porozumiewaliśmy sie głównie przez Skype. Czasami było to frustrujące doświadczenie, ale po chwili zmieniało się w bardzo budujące. Moje wrażenia po pobycie w Polsce są niezwykle pozytywne.

Czy zachęcenie mieszkańców Łodzi do udziału w akcji było trudnym zadaniem?

Aleksandra Stojanovska: Sądzę, że zachęcenie mieszkańców Łodzi do interakcji nie było trudne. W mieście ciągle coś się dzieje, młodzież odważnie rozwija swoje subkultury, więc tak naprawdę nic nie jest nowe, a wszystko co „inne” jest doceniane. Chciałabym tam mieszkać.

Carl Stenqvist: Zauważyłem, że to zależało od miejsca, ale generalnie myślę, że ludzie w Łodzi byli bardzo otwarci.

Czy podobne projekty są organizowane w waszych miastach? Jeśli nie, czy myślicie, że należałoby je zorganizować w podobny sposób, w jaki miało to miejsce w Łodzi?

Aleksandra Stojanovska: Podobny projekt był organizowany w Sofii, stolicy Bułgarii, a teraz w Belgradzie, w Serbii. Jednak w Skopje nic podobnego nie miało miejsca i jednym z moich planów na przyszłość jest zorganizowanie takiego wydarzenia. Mając to doświadczenie za sobą, stwierdzam, że kilka rzeczy powinno zostać zmienionych. Szczególnie teraz, gdy centrum Łodzi jest w przebudowie i z pewnością nie jest przyjazne dla dzieci! Smutne, ale prawdziwe.

Carl Stenqvist: Nie wiem, ale sądzę, że istnieją.

Czy nauczyliście się czegoś od mieszkańców Łodzi? Jeśli tak, co to było?

Aleksandra Stojanovska: Ludzie w Łodzi mają tendencję do bujania w obłokach; jednocześnie mocno stąpają po ziemi, dopóki mają pracę do wykonania i piwo do wypicia. W innym wypadku otwierają swoje dusze i serca. To dobrze, że są tacy spokojni a jednocześnie entuzjastyczni, gdy chodzi o ich marzenia. Niebojący się snuć planów na przyszłość, mający w pamięci straszną przeszłość, znaleźli kolebkę, w której mogli osiąść – miasto pełne muzeów i festiwali, fabryk i murali, czyli Łódź. Być może tu nauczyłam się odnajdywać złoty środek w każdej sytuacji.

Carl Stenqvist: Owszem, nauczyłem się wiele. O niczym jednak nie mogę tutaj wspomnieć...

Jak wykorzystacie nabytą wiedzę w przyszłości?

Aleksandra Stojanovska: „Jutro przychodzi dzisiaj” i otrzymujemy szansę, żeby naprawiać błędy. Pracuję nad trzyletnim projektem dla fundacji MTV Staying Alive i staram się jak najlepiej wykonywać moją misję jako niezależny menedżer kultury oraz zachować równowagę pomiędzy edukacją, pracą i nauką. Jestem szczęśliwa, że mam za sobą udział w projekcie w Łodzi. Zaczęliśmy od zera, a skończyliśmy na wydarzeniu, które odbyło się na ulicy Piotrkowskiej! Dzięki temu zrozumiałam potrzebę wdrażania pozytywnych praktyk w życiu publicznym i otrzymałam nowy punkt widzenia na całą moją pracę.

Carl Stenqvist: Poznałem wartość dobrej komunikacji. Nauczyłem się także wielu praktycznych rzeczy związanych z zarządzaniem kulturą.

Czy warto być pracownikiem kultury?

Aleksandra Stojanovska: Jedno jest pewne – nigdy nie przestanę pracować w kulturze. Czy chodzi o moje ego, czy też o empatię dla innych, korzyści, jakie otrzymujemy są bezcenne, skąd więc pytanie – czy jest to warte czasu? W sensie finansowym oczywiście nie, bo żadne pieniądze nie wynagrodzą kreatywności, jaką musisz włożyć w pracę. Dobry pomysł jest bezcenny, ale bez odpowiedniego przygotowania, badań i drużyny współpracującej z tobą, jest pozbawiony sensu. Jako pracownicy kultury musimy walczyć o ludzi takich jak my, którzy są gotowi poświęcić się dla dobra innych tak, żeby każdy mógł lepiej zrozumieć drugiego człowieka. Świat nas zaakceptował, więc tylko od nas zależy, czy poddamy się gdzieś po drodze i zapomnimy o dreszczu emocji, jaki towarzyszył nam podczas wspaniałego czasu w Łodzi! Dzięki 220 Volt!

Carl Stenqvist: Jeśli to jest tym, czego pragniesz, to oczywiście że tak!




 

Anna Raczkowska



 

Mariolka Łuczak



 

Jakub Zasina

Jak to się stało, że wzięliście udział w projekcie 220 Volt?

Anna Raczkowska: Szukałam warsztatów, szkoleń, które dadzą mi praktyczną wiedzę na temat tworzenia projektów kulturalnych. I tu pojawił się mój kolega (pozdrowienia dla Budzika), który stwierdził, że 220 Volt jest właśnie dla mnie. Zainteresowały mnie założenia projektu – profesjonalizacja wolontariatu, działania w międzynarodowych grupach projektowych, szkolenia z doświadczonymi koordynatorami.
 


Mariolka Łuczak
: O projekcie dowiedziałam się dzięki wiadomości od Marysi z Fabryki Sztuki, która poprosiła mnie o przesłanie wieści o takiej inicjatywie dalej. Po zgłębieniu tematu postanowiłam, że zgłoszę się i ja.


Jakub Zasina: O projekcie 220 Volt dowiedziałem się z sieci akurat w tym momencie, w którym kończyłem kilka z rozpoczętych przedsięwzięć. Postanowiłem tę lukę czasową wykorzystać i wziąć udział w szkoleniu. Zależało mi na tym, aby wzbogaci warsztat pracy, jaki nabyłem wcześniej przy realizacji różnych projektów. Chciałem dowiedzieć się, co w swoim działaniu poprawić, aby kolejne inicjatywy były bardziej profesjonalne i lepiej zorganizowane. Skusił mnie jeszcze jeden wabik: możliwość zrealizowania wydarzenia w przestrzeni publicznej Łodzi, a w dodatku w międzynarodowym zespole!

Czy waszej grupie udało się spełnić wszystkie lub większość założeń pierwotnego planu projektu? Jeśli nie, jakie były główne przyczyny potrzeby zmiany pomysłu?

 

Anna Raczkowska
: Nasz projekt „Mała Piotrkowska” był skierowany do najmłodszych mieszkańców miasta. Jego założeniem było stworzyć na ulicy Piotrkowskiej przestrzeń warsztatową, która będzie przyjazna dla dzieci i rodziców i zachęcająca do interakcji. Chcieliśmy przypomnieć, jak nasze pokolenie spędzało czas wolny na podwórku. Na jeden dzień Pasaż Schillera stał się miejscem dialogu pokoleń – rodzice uczyli swoje dzieci, czym jest gra w klasy czy hula-hoop. Mieli okazję przekonać się, że ich pociechy spędzając większość czasu przy komputerze, nie znają gier podwórkowych. Przypomina mi się komiczna scena, kiedy jedna z mam w szpilkach stara się zaprezentować swojej córeczce jak „skakać w gumę”. I rzuca takie słowa: – Jak to nie wiesz jak? Jak byłam dzieckiem, to całymi dniami w to grałam!

Mariolka Łuczak: Nasz projekt nieco ewoluował. Podstawowe cele zostały bez zmian, chciałyśmy, aby nasze miasto stało się bardziej przytulne. Chciałyśmy wyjść do mieszkańców z własną inicjatywą, zapraszając do naszego zielonego salonu miejskiego, częstując sokiem i ciastem. Dlaczego w projekcie zaszły zmiany? Ponieważ jak spojrzy się na wszystko z większej perspektywy i po pewnym czasie, to wszelkie pomysły aż proszą się o update [uśmiech]. Na początku wszystko tworzone było na szybko bez dłuższego zastanowienia, a tydzień to mało. Nawet dobrze nie znałyśmy się z dziewczynami w grupie i nie potrafiłyśmy połączyć naszych sił i pomysłów. Także problemem (jeśli mogę tak to nazwać) była mała znajomość naszych osobowości, odległość, która nas dzieliła i różne wizje miasta.


Jakub Zasina: Pomysł na projekt „Głowa do góry!” narodził się podczas pierwszej sesji treningowej w grudniu 2012 roku. Wtedy też udało nam się dość precyzyjnie określić, co takiego chcemy wykonać i jakie cele osiągnąć. Dzięki szybkiemu przemyśleniu tych elementów i ich akceptacji przez cały zespół, później łatwiej było nam je realizować. W ciągu następnych miesięcy wykonywaliśmy po prostu kolejne zadania, które przybliżały nas do finiszu przedsięwzięcia. Dzięki temu mieliśmy sporo czasu na przemyślenie szczegółów. Pojawiła się jednak potrzeba modyfikacji pierwotnego planu, przy decydowaniu o materiałach, z jakich miały powstać nasze lustra. Początkowo planowaliśmy wykonać je z płyt OSB, a następnie okleić je folią lustrzaną. Prototyp odbiegał jednak od tego, jakiej jakości oczekiwaliśmy. Wtedy udało nam się znaleźć gotowe lustra typu plexi, które wiernie odwzorowywały odbijany obraz. Dzięki temu, że przewidzieliśmy w projekcie czas i budżet na eksperymentowanie z materiałami, nie spowodowało to opóźnień w realizacji całości. Zasadniczo jednak zakres projektu nie różnił się od tego, co ustaliliśmy na początku.

Jak wyglądała ewaluacja waszego projektu?

Mariolka Łuczak: Były to coraz częstsze rozmowy. Zapisywanie każdego najdrobniejszego pomysłu. Porównywanie swoich wizji, myśli. Rozdawanie konkretnych zadań poszczególnym osobom i zbieranie raportów, a także rozliczanie z tego, co udało nam się już zrobić i co jest jeszcze do zrobienia.
 


Jakub Zasina
: Przy ewaluacji przedsięwzięcia posługiwaliśmy się listą celów, jakie zamierzaliśmy osiągnąć, realizując projekt. Listę tę opracowaliśmy jeszcze w grudniu. Choć mieliśmy jej zapisy w głowie przez kilka miesięcy, kiedy organizowaliśmy przedsięwzięcie, to powróciliśmy do niej raz jeszcze tuż przed wydarzeniami na Piotrkowskiej. Wtedy też określiliśmy, w jaki sposób możemy realizację tych celów zmierzyć, jakie przygotować wskaźniki. Wdrożyliśmy je po konsultacjach z naszymi nauczycielami. Poza zbieraniem danych liczbowych, przysłuchiwaliśmy się opiniom przechodniów na Piotrkowskiej, śledziliśmy relacje mediów i komentarze internautów pojawiające się w sieci, by wreszcie otrzymać feedback od naszych partnerów, tutorów i od pozostałych grup, działających w ramach 220 Volt. To wszystko pozwoliło nam na wyciągnięcie pełniejszych wniosków.


Jak oceniacie przebieg wydarzenia i jego końcowy efekt? Co wyszło dobrze, a co źle?


Anna Raczkowska: Chcieliśmy podziałać na wszystkie zmysły dzieci. Dzięki współpracy z Sylwią Jakubowską – studentką ASP – udało nam się przeprowadzić warsztaty monotypii. Były też zajęcia wspomagające koordynacje – taniec poi-poi. Studenci gospodarki przestrzennej uświadamiali nas, jak budować ekologiczne miasto? Bardzo efektownie działała tęczowa chusta animacyjna – dzieci przyciągane kolorami nie mogły oderwać się od zabawy. Dla rodziców przygotowaliśmy sferę chillout – leżaki i ogromne pufy, gdzie mogli odpocząć przy kawie czy herbacie. A herbata i kawa musiała być ciepła, bo niestety nie dopisała nam pogoda. I to właśnie aura była dla nas największym problemem.

Mariolka Łuczak: Jeżeli pytanie dotyczy konkretnie naszego wydarzenia, to wyszło ekstra! Pomimo pogody, która nie była naszym sprzymierzeńcem tego dnia, dobry nastrój dopisywał nie tylko ludziom nas odwiedzającym, ale i bezpośrednio nam. Wszystko zadziałało jak wirus. Bardzo szybko przenoszący się z osoby na osobę. Jeśli mogłabym coś poprawić, to na pewno postawiłabym na większą reklamę wydarzenia i w miarę możliwości uaktywniłybyśmy taki skwer na dwa dni, a nie tylko na jeden. Tym bardziej, że dzień po słyszałyśmy, jak ludzie mówili do siebie na mieście zdania w stylu: – ej! gdzie jest ta trawa spod sądu? Gdzie są leżaki? albo – słyszałeś, że wczoraj leżał tu trawnik i takie soki zielone dawali? Zatem jeśli mam wystawić nam jakąś ocenę, to ze spokojem wystawiam pozytywną [uśmiech].
 


Jakub Zasina
: Przepis na wydarzenie był stosunkowo prosty i to właśnie w pozytywnie rozumianej prostocie upatrujemy powodzenia całości. Umieszczone na chodnikach lustra odbijały obraz zabytkowych elewacji kamienic zlokalizowanych przy Piotrkowskiej. Dyżurowaliśmy przy nich wespół z ekspertami z łódzkiego Towarzystwa Opieki nad Zabytkami, opowiadając o wyjątkowości łódzkiego śródmieścia. Część z osób zachęciliśmy do wysłania przygotowanych uprzednio pocztówek, z pomocą których lobbowaliśmy na rzecz remontów łódzkich kamienic. Pokazywaliśmy więc, jak wspólnie można zwrócić uwagę urzędników na ważny problem w mieście. Większość z elementów projektu wypadła dobrze, tak jak sobie to wyobraziliśmy i zaplanowaliśmy. Tym, z czym musieliśmy się zmierzyć, nie były ani braki w przygotowaniach, ani brak środków finansowych. Musieliśmy zmierzyć się z naszą wewnętrzną motywacją, która osłabła drugiego dnia funkcjonowania instalacji (z trzech zaplanowanych). Powodem tego było pogorszenie się warunków pogodowych: uznaliśmy za bezcelowe przesiadywanie na Piotrkowskiej w deszczu i chłodzie. A okazało się, że tego dnia wielu z przechodniów zawitało, mimo wszystko, do naszego punktu. Dziś wiemy, że warto było ten dzień spędzić właśnie z nimi, nawet jeśli nie zawsze warunki były komfortowe.
 


Jak przebiegała współpraca w międzynarodowej grupie? Jak oceniacie komunikację w waszym zespole?


Anna Raczkowska: Poznaliśmy nasze zespoły w grudniu podczas tygodniowych warsztatów, potem komunikowaliśmy się przez Internet, aż do kolejnego spotkania w lipcu. W mojej grupie znalazły się : Madzia z Polski, Tina z Chorwacji i Aleksandra z Macedonii. Spotykałyśmy się na Skype, rozmawiałyśmy na grupie mailowej, komunikowałyśmy z innymi grupami na Facebooku. Miałyśmy często problem ze spotkaniami i wspólną rozmową, bo każda z nas była zaangażowana w pracę, studia czy inne projekty.

Mariolka Łuczak: Komunikacja momentami była dość trudna. Anna z Budapesztu jest bardzo aktywną społecznie osobą, dlatego też nie zawsze była możliwość spokojnego porozmawiania. Agata natomiast była na Erasmusie, a ja i Asia codziennie w pracy. Natomiast te trudności udało nam się w końcu przezwyciężyć. Co prawda na Skype widziałyśmy sie zaledwie raz albo dwa razy, natomiast prowadziłyśmy stałe konwersacje na facebookowym czacie i udostępniałyśmy sobie różne materiały dzięki Google Drive. Zakładałyśmy, że kontaktować będziemy się przynajmniej raz w miesiącu na wideokonferencjach. Wyszło nieco inaczej, ale mimo to wszystko się udało. Jesteśmy młode, spontaniczne i zmotywowane do działania, zatem nie było innej możliwości [uśmiech].

Jakub Zasina: Jeszcze w grudniu określiliśmy metody komunikacji w grupie i narzędzia, które chcieliśmy do tego wykorzystywać. Zadanie nie było łatwe, ponieważ większości z nas po raz pierwszy przyszło pracować przez dłuższy czas zdalnie, przez Internet, a w dodatku posługując się wyłącznie językiem obcym. Na szczęście udało nam się podtrzymać motywację i regularnie ze sobą rozmawialiśmy (częstotliwość rozmów też ustaliliśmy na początku współpracy), przekazując sobie wzajemnie informacje o tym, co już zrobiliśmy i co jeszcze było przed nami. Prowadziliśmy pełną anglojęzyczną dokumentację, raportowaliśmy swoje działania, spisywaliśmy notatki ze spotkań i odbytych rozmów, aby wszystko było dla każdego z nas zrozumiałe, aby każdy miał możliwie dużą wiedzę o stanie prac nad projektem.


Czy trudno było nakłonić mieszkańców miasta do interakcji?


Anna Raczkowska: Przestrzeń publiczna – dla nas Pasaż Schillera – zawsze stanowi wyzwanie dla projektu kulturalnego. Starałyśmy się stworzyć miejsce przyjazne dla mieszkańców Łodzi, tak aby zaangażowali się w warsztaty. Działałyśmy kolorem, muzyką, ruchem. I udało się – rodzice z dziećmi chętnie brali udział w „Małej Piotrkowskiej”.

Mariolka Łuczak: Niektórych trzeba było chwilę namawiać do skosztowania soku z trawy pszenicznej. Ludzie boją się takich gastronomiczno-leczniczo-magicznych napojów. Bo kto normalny pije sok z trawy? Ale udało się. Z mojej perspektywy mogę powiedzieć, że nasze miejsce cieszyło się dość szerokim zainteresowaniem. Ludzie sami podchodzili, pytali, uczestniczyli w warsztatach. Szkoda nadal tej pogody. Padał deszcz, a byłyśmy przygotowane na upały, słońce na pewno skłoniłoby więcej osób do zawitania w naszym living roomie.
 


Jakub Zasina
: Mieliśmy trochę obaw związanych z tym, czy uda nam się zaangażować mieszkańców w nasz projekt. Ostatecznie ich aktywność przerosła nasze oczekiwania! Wynikało to chyba z tego, że idea projektu była prosta i łatwa do wytłumaczenia. Mieszkańcy w większości reagowali na inicjatywę bardzo pozytywnie. W ciągu zaledwie trzech dni wysłali z naszą pomocą aż 682 pocztówki do łódzkich urzędników! Tym, co nas – polską część zespołu – bardzo pozytywnie zaskoczyło, było zaangażowanie chłopaków (Linusa ze Szwecji oraz Dawida z Hiszpanii) w bezpośrednie rozmowy z mieszkańcami. Mimo że językiem polskim się nie posługiwali, zaczepiali przechodniów na ulicy Piotrkowskiej, kierowali ich wzrok na lustra i elewacje kamienic, a także opowiadali angielszczyzną o łódzkich zabytkach. To bardzo nam pomogło: jeśli obcokrajowiec mówi do Ciebie na Piotrkowskiej, że mieszkasz w fajnym mieście, że możesz się nim chwalić i że warto zadzierać głowę do góry, by popatrzeć na elewacje kamienic, to jak tu z nim polemizować [uśmiech]?
 


Czy Łódź jest miejscem, gdzie potrzebne są tego typu projekty? Dlaczego?


Anna Raczkowska
: Łódź jest miastem, które bardzo potrzebuje takich inicjatyw. Wielu młodych chce zmieniać przestrzeń publiczną poprzez swoje działania, nie mają jednak odpowiedniej wiedzy o tym, jak powinien wyglądać wniosek projektowy, komunikacja z partnerami, podział obowiązków w zespole. Projekt 220 Volt miał za zadanie odpowiedzieć na te pytania i dał szansę na przeprowadzenie własnego wydarzenia pod opieką profesjonalistów.

Mariolka Łuczak: Oczywiście, że tak. Moim zdaniem Łódź jest stworzona do takich projektów! Mamy tutaj wielu młodych ludzi, którzy chcieliby coś przekazać, trzeba dać nam tylko możliwość. W tym mieście jest wielu studentów oraz ludzi młodych, po studiach, którzy nie wiedzą, jak zrealizować swoje pomysły. Bardzo dużo osób narzeka na to miasto, że szaro, że brudno, że bez perspektyw. Takim projektem pokazaliśmy, że młodzi mają coś do przekazania i chcą to miasto aktywizować. Chcą działać na rzecz innych. Jeśli nie byłoby takich projektów, to miasto stałoby się smutnym pofabrycznym miejscem, kojarzonym jedynie z niechlubnych nagłówków gazet. Moim zdaniem jest to świetny sposób dopuszczenie młodych do głosu oraz powstrzymanie ich przed migracją do innych (teoretycznie) lepszych miejsc.

Jakub Zasina: Tak. Myślę, że gdyby 220 Volt odbywało się w innej przestrzeni, nie przyniosłoby takiego efektu. Wiele z projektów, które jako wolontariusze zrealizowaliśmy, miało silny związek z miejscem i skupiało się na samej Łodzi. „Mała Piotrkowska” uświadamiała, że śródmieście Łodzi wciąż jest dalekie od tego, by rodzice chcieli bawić się tu z dziećmi. „Hello Living Room” pokazał, że zamiast siedzieć przed telewizorami w domach, warto wyjść z czterech ścian i pobyć w przestrzeni publicznej, wspólnie korzystając z atmosfery Piotrkowskiej i jednocześnie ją współtworząc. „Talk to me” odczarowało jedno z podwórek i pokazało, jak świetne i kameralne są to przestrzenie. Z kolei „Urban utopia” niejako zmusiła mieszkańców do tego, by zastanowili się, w jakim mieście chcieliby mieszkać, co jest dla nich najistotniejsze, o czym chyba zapominamy na co dzień. W Łodzi jest nad czym pracować, wciąż jest co poprawiać. To zachęca do eksperymentowania i szukania niestandardowych, specyficznych dla miasta rozwiązań.

Jak wykorzystacie zdobytą wiedzę w przyszłości?

Anna Raczkowska: Uczestnictwo w 220 Volt było dla nas okazją do przejścia przez wszystkie etapy tworzenia projektu kulturalnego. Dało nam wiedzę, jak tworzyć wydarzenia w przestrzeni publicznej. Te doświadczenia stanowią dla mnie bazę do koordynacji własnych projektów, a także ułatwią pracę w zespołach międzynarodowych.


Mariolka Łuczak
: Mam nadzieję, że kiedyś sama będę tworzyła takie projekty. Będę znajdowała sponsorów i pomagała ludziom w rozwoju. Moje życie się nieco zmieniło i teraz mam wrażenie, że mogę więcej. Chciałabym, żeby nabyte umiejętności pomogły mi między innymi w wyborze przyszłej pracy. Jestem typem marzycielki i mam nadzieję, że się uda. Wiedza zdobyta dzięki projektowi 220 Volt przydaje mi się nawet w życiu codziennym. Porozmawiajmy za parę lat, to powiem, jak udało mi się wykorzystać te nowe umiejętności.


Jakub Zasina
: Już wykorzystuję! Dwa miesiące po rozpoczęciu szkolenia w ramach 220 Volt zacząłem pracę na stanowisku koordynatora projektów w Fundacji Ulicy Piotrkowskiej w Łodzi. Wiele z wiadomości, jakimi podzielili się z nami nasi nauczyciele, przydaje mi się na co dzień. W praktyce zajmuję się tym, czego uczyłem się w ramach 220 Volt.

Czy warto pracować w kulturze?

Anna Raczkowska: Praca w kulturze wymaga od nas wiedzy o grupie docelowej, o mieszkańcach Łodzi, ich potrzebach. Dlaczego warto? Poprzez działania projektowe możemy wpływać na sposób myślenia, robić coś na rzecz rozwoju lokalnej społeczności. I właśnie takie zmiany są najbardziej motywujące dla mnie – to stawiam sobie za cel w przyszłej pracy.

Mariolka Łuczak: O rety! Pytanie retoryczne. Jasne, że tak. Po tysiąckroć. Jakby była taka możliwość, zaczęłabym taką pracę od zaraz! Ta namiastka pracy w kulturze, której zaczerpnęłam dzięki projektowi, nie pozwoliła mi uśpić mózgu nawet na chwilę. Cały czas w akcji. Z coraz to nowszymi pomysłami. Praca z tym przeświadczeniem, że robisz coś dobrego, daje poczucie spełnienia, samorealizacji, pozytywnej atmosfery. I nawet, jeżeli nagle spotkasz się z tym srogim spojrzeniem, bo znowu przekroczyłaś deadline, to wiesz, że trzeba to nadrobić jak najszybciej i że jest to pole, na którym absolutnie nie możesz zawalić! O kulturę trzeba walczyć. Trzeba o nią dbać. W trakcie projektu czułam, że rozwijam się wraz z nią [uśmiech].

Jakub Zasina: Zdecydowanie tak. Praca w kulturze, choć wiąże się z kilkoma niedogodnościami, pozwala na zmienianie otaczającej nas rzeczywistości. Nawet, jeśli jest to drobna zmiana o lokalnym charakterze, to możemy widzieć bezpośredni efekt naszej pracy. Daje to ogromną satysfakcję i napędza do dalszego działania!

Z uczestnikami projektu 220 VOLT rozmawiały: Maja Ruszkowska-Mazerant i Marta Janek
Zapraszamy na stronę projektu: http://www.fabrykasztuki.org/220_volt