Wojtek Ziemilski. Zawód: reżyser teatralny


Czas czytania 7 minut

Dzień z życia... reżysera teatralnego

Z wykształcenia jestem... filozofem. Studiowałem też przez jakiś czas lingwistykę stosowaną. Ale artystycznie wykształcił mnie głównie nieakademicki kurs reżyserii w portugalskiej Fundacji Gulbenkiana.

Wstaję o... o rety, ostatnio po jedenastej. Ale bywa, że zmieniam tryb na dzienny i wtedy ósmawo.

Po przebudzeniu piję... raczej kawę, chociaż mnie dziewczyna próbuje przekonać do herbaty. Z niezłym skutkiem.

Dzień pracy zaczynam o... każdej porze dnia i nocy.

Moje najważniejsze narzędzie pracy to... oczy. Przyglądam się, obserwuję, zadziwiam się.

Najwięcej czasu w ciągu dnia poświęcam na... spanie, leżenie, myślenie. Potrafię zastygnąć w warzywniaku, bo coś muszę rozwiązać, i rozwiązanie świta. Drugim zajęciem jest pisanie – projektów, mejli, tekstów.

Mój dzień pracy... trudno sformalizować. Każdy projekt jest inny i robiony w innych warunkach. Poza pisaniem i pozornym nicnierobieniem bardzo dużo jest spotkań. Towarzyskości od spraw zawodowych nie oddzielam – czerpię bardzo dużo z tych spotkań, często przynoszą nowe pomysły, wyzwania, wspólne inicjatywy. Sam proces prób i konkretnego tworzenia, takiego jak w filmach, gdzie artysta z pasją coś robi, jest najkrótszy. Jego długość zależy od rodzaju projektu, ale wówczas lubię się mu poświęcić w całości, od rana do późnej nocy. Kiedy coś piszę, siedzę wtedy w domu albo w kawiarni z komputerem. Kiedy tworzę projekt sceniczny, zamykam się w danej przestrzeni. Przy projektach wizualnych potrafię mieć niekończące się sesje przy programach graficznych. Żadna z tych sytuacji nie jest szczególnie wyjątkowa, ale dzięki różnorodności pomysłów sytuacja rzadko jest monotonna.

Obiad zwykle jem... raczej lunch na mieście. Chociaż bardzo lubię robić sałatki, i czasem robię zupy. Tylko „obiad” jadam często po 23.

Moi klienci to... wy.

Najtrudniejsze w mojej pracy... to pogodzenie nieprzewidywalności wymyślania z konkretem realizacji. I praca z ludźmi – niełatwo się dzielić odpowiedzialnością.

To, co lubię robić najbardziej to... najprostsza robota. Kiedy już jest wymyślone, kiedy już (albo jeszcze!) wiadomo, co i jak, i pozostaje połączyć kropki, którym właśnie przypisano numerki. Druga rzecz to cieszyć się, kiedy widz odkrywa coś, co odkryłem. Kiedy praca wychodzi, co nie zawsze się zdarza, to jest bardzo podobne odkrycie – równie ekscytujące i ważne, mimo że oczywiście odmienne.

Początki swojej pracy wspominam... z rozbawieniem. Zacząłem od prowadzenia warsztatów teatralnych. Nie miałem żadnych studiów, wiedzę czerpałem z różnych szczątkowych doświadczeń. Blef totalny. I stres. Udało się, tylko uzależniło mnie od podejmowania ryzyka.

Praca zespołowa to dla mnie... powinna to być praca zespołowa i z definicji nią jest. Ale przejście od własnej głowy do wielu głów często okazuje się karkołomne. A więc: indywidualny wysiłek wkładany w zespołowość pracy.

Poziom stresu w pracy w skali od 1 do 10 oceniam na... idealnie pokrywający całą skalę. Co mnie samego szokuje – bo przecież to wszystko na niby.

Konkurencja... hahaha.

Największy sukces... kiedy parę osób przysłało po spektaklu sms-y, że im się śni po nocach. Ogólniej: wszystkie takie chwile, kiedy okazuje się, że to, co robię, przekłada się na ważne doświadczenia widzów. Przy pełnej świadomości, że też jestem widzem, i to szczególnym.

Sen z powiek spędza mi... każda kolejna premiera. To zupełnie chory stres. Nienawidzę premier. I nieprzyjemności w relacjach międzyludzkich. Zdarza mi się coś palnąć, pogniewać się czy zachować nie tak, jakbym chciał. Nie umiem sobie z tym radzić i potrafi mnie dręczyć nocami.

W domu myślę o... to wbrew pozorom niełatwe pytanie. Bo czasem przyłapuję się na tym, że w domu mówię tylko o swojej pracy. Staram się jednak wytworzyć – i utrzymać! – przestrzeń, do której moja sztuka nie ma dostępu. Niezależnie od tego, czy później z tej przestrzeni czerpię, czy nie.

Inspiracji szukam... oczywiście we wszystkim. Ale bardzo dużo czerpię z tego, co robią inni. Jest mnóstwo świetnych inicjatyw artystycznych – i w sztukach wizualnych, i w teatrze – trzeba tylko wyjść poza własne podwórko. Na szczęście jest internet, blogi, jutuby, fejsbuki i bardzo szybko można dotrzeć do rzeczy znakomitych. Zdarzało mi się też, że po przeczytaniu zapowiedzi festiwalu czy spektaklu na drugim końcu Europy zadłużałem się, żeby już następnego dnia tam być. Dotychczas nigdy nie żałowałem.

Odpoczywam... są okresy, kiedy nic nie robię i chwile, kiedy schodzi ze mnie stres. Wcześniej jeździłem na nartach, ale też nie potrafiłem nie podchodzić do tego (zbyt) poważnie i postanowiłem zrezygnować. Na szczęście w sztuce, takiej, jaką uprawiam, nie można działać bez pewnej lekkości. I to jest cudowny odpoczynek. Poza tym grywam w gry. Ostatnio „Capitalist II”. W życiu jestem bardzo lewicowy, więc wyżywam się wirtualnie.

W tym zawodzie nauczyłem się... wykorzystywania zbiegów okoliczności, wytworzenia formy z czegoś pozornie bezforemnego. Niekrytykowania. Wsłuchiwania się w możliwości, zamiast śledzenia problemów.

Z pewnością nie jest to praca dla... osób szukających prostych, bezpiecznych rozwiązań.

Moja rada dla zainteresowanych pracą w zawodzie to... wyjeżdżajcie. Świat jest pełen fantastycznych inicjatyw, z których można się wiele nauczyć.

Gdybym nie pracował w obecnym zawodzie, to byłbym... trenerem narciarskim.

Połączenie kultury i biznesu to dla mnie... ciekawa gra. I niebezpieczna.

Polska to dla mnie... wyzwanie.


Fot. Konstantin Telepatov


Fot. K. Bieliński, spektakl "Mała Narracja" w reż. Wojtka Ziemilskiego,Teatr Studio


Fot. K. Bieliński, spektakl "Mała Narracja" w reż. Wojtka Ziemilskiego,Teatr Studio

 

Dziękujemy Agencji Kostrzewa PR za pomoc w realizacji wywiadu.