Od najdawniejszych czasów człowiek, który tworzył cywilizację miejską wyczuwał potrzebę wzbogacenia jej elementami wykraczającymi poza zwykłą użyteczność. Na początku były to przede wszystkim budynki zwłaszcza o charakterze sakralnym, z czasem zaczęły się pojawiać obiekty, które nie były budowlami a raczej obiektami przestrzennymi. Egipskim świątyniom towarzyszyły aleje sfinksów czy obeliski stojące przed pylonami, w Grecji pojawiła się wolnostojąca rzeźba przedstawiająca bogów czy zwycięzców olimpijskich, w Rzymie zaś propagujące postać cesarza pomniki w formie łuków triumfalnych, kolumn, czy posągów konnych.

W ten sposób doszło do rozróżnienia obiektów służących jedynie użyteczności oraz tych, które nie służą celom utylitarnym. Pomiędzy tymi biegunami znajduje swoje miejsce architektura spełniająca z jednej strony zadania funkcjonalne, z drugiej strony zaspokajająca inne potrzeby ludzkie, na przykład estetyczne. Miasto jako organizm złożony jest zarówno z miejsc mających charakter użytkowy (budownictwo) jak i mających ambicje go przekraczające (architektura). Czy jest też w nim miejsce na "sztukę czystą"? Jak istnieją obiekty przestrzenne w środowisku miejskim? To pytania, które chciałbym sobie postawić i spróbować na nie odpowiedzieć. Nie będą to odpowiedzi jednoznaczne i ostateczne, ale może pomogą one w pełniejszym zrozumieniu problemów przestrzeni, w której żyjemy.

O napięciu między architekturą i sztuką, także w przestrzeni miejskiej pisał Andrew Brighton w artykule "Czy architektura i sztuka są wrogami?"1 Powołując się na semiotyczną analizę architektury przeprowadzoną przez Umberto Eco, wskazuje on na odmienny charakter architektury i obiektów sztuki oraz skomplikowane relacje między nimi. Szczególnie istotny stał się ten problem obecnie. Już od lat 60. pojawiało się co raz więcej dzieł sztuki ingerujących w tkankę miasta, by wymienić choćby działania Pop-artu i Claesa Oldenburga czy minimalistów z Richardem Serrą na czele. Natomiast od czasu tzw. przełomu postmodernistycznego mamy do czynienia z "inwazją" wszelkiego rodzaju obiektów artystycznych w przestrzeń miejską. Ich obecność jest co raz bardziej naturalna, chociaż w Polsce nadal wzbudza różnorakie kontrowersje. Obiekty te to zarówno realizacje przestrzenne umieszczone w parku, a także na placach i chodnikach, czy wreszcie w kompleksach architektonicznych np. biurowych czy centrach handlowych.

Proces ten nasilił się w latach 80. i 90. i trwa do dziś. Wydaje się, że jest to próba przywrócenia przestrzeni miejskiej bardziej ludzkiego charakteru, a z drugiej strony wykorzystania sztuki dla podniesienia rangi miejsca. Jednakże często cierpi na tym zarówno dzieło sztuki, jak i samo jej otoczenie. Różnie z tym bywa, czasem jest to efekt pozytywny bywa jednak także odwrotnie. Chciałbym tu zanalizować kilka przypadków, które pokażą liczne trudności, które napotykają dzieła w zetknięciu z życiem miejskim. Na początek trzeba zauważyć że dzieła sztuki spotykamy najczęściej w przestrzeni, specjalnie dla niej przeznaczonej, w galerii czy muzeum. Wejście do nich jest aktem woli poznania tego co się tam znajduje. Człowiek odwiedzający galerię czy muzeum świadomie wybiera kontakt z dziełem. Znajduje się w ten sposób w innym świecie, w którym nie obowiązują np. warunki czystej utylitarności, wręcz przeciwnie zanurza się w świat przeżyć estetycznych, może transcendentnych. Obecność dzieła jest czymś oczekiwanym i naturalnym, cała uwaga oglądającego jest na nim skupiona. Tymczasem w realiach przestrzeni miejskiej nie mamy do czynienia z takimi oczekiwaniami.

W ten sposób pojawia się napięcie między dziełem, które pragnie zwrócić na siebie uwagę przechodnia a jego potrzebami np. szybkiego przemieszczenia się z jednego do drugiego miejsca. W ten sposób obiekt sztuki narażony jest na przypadkową i często pośpieszną percepcję. Pół biedy, kiedy styka się z nim człowiek otwarty na kontakt ze sztuką, gorzej kiedy wpada nań osoba kompletnie nim nie zainteresowana. Wtedy spotkanie to jest nieoczekiwane i często przykre, zwłaszcza jeśli obiekt jest nazbyt awangardowy.


Milton Keynes - centrum handlowe

Stąd ci, którzy umieszczają obiekt w mieście muszą brać pod uwagę odmienne warunki istnienia przedmiotu sztuki w tych warunkach. Chcąc ułatwić percepcję zamawiają obiekty, które posługują się popularnymi kodami. Często taka strategia przynosi opłakane skutki, zwłaszcza jeśli bierze pod uwagę jeszcze inne uwarunkowania przestrzeni publicznej np. poprawność polityczną, czy choćby stykanie się dzieła z dziećmi. Powstają wtedy przyjazne koszmarki jak pokazany tu obiekt z centrum handlowego w Milton Keynes. Myślę, że dobrą ilustrację tego problemu mamy na naszej głównej łódzkiej ulicy, gdzie powstało w ostatnich latach kilka obiektów o takim popularnym kodzie. Trudność polega na łatwej banalizacji i o ile "Ławeczka Tuwima" jest do przyjęcia, to następne tego rodzaju przedsięwzięcia spotkały się z ostrą krytyką środowisk artystycznych. Z jednej strony stały się one w jakimś sensie atrakcjami miejskimi, z drugiej strony wyraźnie brakuje im smaku, co obniża ich wartość, jako obiektów publicznych.

Innym problemem jest estetyczna rywalizacja obiektów sztuki i otaczającej ich architektury. Chciałbym podać dwa przykłady z Wielkiej Brytanii, z którymi miałem okazję się zetknąć. Pierwszym jest kompleks Broadgate w Londynie, gdzie umieszczono, zamówione u dziesięciu znanych artystów dzieła. Niektóre z nich wykonano nawet specjalnie dla tego miejsca, jak kompozycję Stephena Coxa, który współpracował z biurem architektonicznym SOM realizującym tą część kompleksu. Pomimo starań, jak się wydaje nie uniknięto problemu dysharmonii i rywalizacji między sztuką i architekturą. Mojemu pobytowi w kompleksie Broadgate towarzyszyło poczucie pretensjonalności stworzonej sytuacji. Firma developerska za wszelką cenę starała się uatrakcyjnić całość zarówno dla pracujących tam urzędników, jak i dla odwiedzających to miejsce turystów. Wyczuwa się jednak w tym jakiś delikatny fałsz, którym podszyty jest cały projekt. Podobna sytuacja dotyczy lotniska Stansted, które także uzupełnione jest, zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz, nowoczesnymi rzeźbami. Tam konflikt polega na tym, iż sam budynek jest bardziej dziełem sztuki, niż użytkowym w charakterze budynkiem.


Stephen Cox - Własność wody

Rzeźby umieszczane w takim kontekście tracą inne walory stają się jedynie estetycznymi dodatkami do otoczenia. Niekiedy jednak autorzy nadają dziełom zbyt poważny przekaz, tak trudno zrozumiały, że zwykły przechodzień nie może nawet dotrzeć do najbardziej podstawowego poziomu, czyli stwierdzenia, że ma do czynienia z dziełem sztuki. Tego rodzaju przypadek głośny był swego czasu w Łodzi, kiedy jedno z dzieł pozostałych po Konstrukcji w Procesie zostało zabrane z ulicy i wywiezione na złomowisko. Głośna była także sprawa usunięcia z placu w jednym z miast amerykańskich rzeźby Richarda Serry. Zmusili do tego władze miasta mieszkańcy, którzy uważali, że obiekt ten szpeci otoczenie.

Tak więc, jak się wydaje, najtrudniejsze jest zachowanie równowagi między oczekiwaniami i przyzwyczajeniami publiczności, ambicjami artysty oraz świadomością podejmujących decyzję o umieszczeniu w publicznej przestrzeni dzieła.

1 A. Brighton, Is Architecture or Art the Enemy, [w:] Space Invaders. Issues of Presentation, Context and Meaning in Contemporary Art, John Hansard Gallery, Southampton 1993.


Broadgate w Londynie - widok na rzeźbę Corbero


Broadgate w Londynie - w oddali rzeźba Botero


Stephen Cox - Ganapathi&Devi, Xavier Corbero - Szeroka rodzina


Richard Serra - Punkt podparcia
Barry Flanagan - Skaczący zając na dzwonie i półksiężycu


George Segal - Godziny szczytu


Fernando Botero - Broadgate Venus
Jaques Lipchitz - Bellerofon oswajający pegaza


Alan Evans - Pomiędzy, Bruce McLean - Oko I