Osiągnął sukces. Pracuje z najlepszymi. Tworzył i tworzy jedne z najlepszych polskich dokumentów. Właśnie jest przed pierwszym klapsem swojej pierwszej, wyczekanej od 11 lat fabuły. O swojej pracy opowiada Jacek Bławut.

Czy bycie jednocześnie operatorem i reżyserem daje możliwość lepszej pracy nad filmem?

W przypadku filmu dokumentalnego bycie w jednej osobie reżyserem, operatorem i dźwiękowcem stwarza większą intymność w  kontakcie z bohaterem. W dobie kamer cyfrowych ten sposób realizacji jest coraz częściej praktykowany. W filmie fabularnym jest to prawie niemożliwe, chociaż wyjątki się zdążają.
 
Jaka jest różnica w pracy nad filmem dokumentalnym i fabularnym? Który rodzaj bardziej Panu odpowiada?

Film dokumentalny powinien mieć konstrukcję fabularną, a film fabularny prawdę, jaką zawiera dokument. Na planie filmu fabularnego trzeba być artystą od godziny np. 7 rano do 22, a w filmie dokumentalnym jest się prawdziwym artystą, wolnym od machiny, której nie można zatrzymać.

W tym roku realizuje Pan fabułę „Lili”. Czekał Pan z tym filmem wiele lat, główna rola przewidziana była dla Leona Niemczyka, jednak niestety, mimo że obiecał Panu czekać na jego realizację, nie udało mu się dotrzymać słowa. Teraz ma ją zagrać Jan Nowicki, mają też wystąpić znani, ale wiekowi artyści. Skąd pomysł na taki film? Jakie są Pana odczucia i plany miesiąc przed pierwszym klapsem? To chyba film, z którym jest Pan bardzo związany emocjonalnie?

Jedenaście lat czekałem na ten moment i nadal nie wierzę, że wszystko pójdzie gładko. Przeprowadzenie prostych formalności przez biurokrację państwowej telewizji jest niewyobrażalne. Z pieniędzmi PISF-u nie możemy ruszyć dopóki nie będziemy mieli umowy z TVP. Zmienili się też aktorzy i tytuł filmu — obecnie brzmi on: „Entree”. Pomysł narodził się w Domu Aktora w Weimarze, napisałem scenariusz dla telewizji ZDF, która kupiła projekt na pniu. Chciałem, żeby w tym filmie wystąpił niemieckojęzyczny Leon Niemczyk, dlatego w małej części udziałowcem miała być Telewizja Polska. Pomysł tak się spodobał w naszej telewizji, że namówili mnie na zrealizowanie filmu w Polsce z naszymi aktorami.
No i minęło jedenaście lat, umierają aktorzy i niebawem ja sam będę mógł zagrać jedną z głównych ról. Staram się nie myśleć, co będzie, na razie finansujemy film z własnych środków oraz dzięki wsparciu przyjaciół.

A który ze zrealizowanych przez Pana filmów dokumentalnych jest Panu najbliższy i dlaczego?

Wszystkie projekty są mi równie bliskie, w każdym doświadczałem czegoś wyjątkowego. Jest jednak film, który odmienił moje spojrzenie na życie, po którym zrozumiałem, że robienie filmów może mieć sens. Tym filmem są „Nienormalni”.

Ma Pan własną firmę producencką — czy jest to firma rodzinna? I jeśli tak, to jak współpracuje się z rodziną?

Ku mojemu zdziwieniu cała rodzina wpadła w filmowe sidła. Syn skończył ASP, później Szkołę Wajdy [Mistrzowska Szkoła Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy - przypomn. red.] i teraz przygotowuje swój projekt. Synowa ukończyła prawo i zajmuje się prowadzeniem rodzinnej firmy. Z kolei córka jest na drugim roku PWSFTiTV na wydziale montażu. Żona zaś jest pierwszy widzem i cenzorem, jej wpływ na kształt filmów jest bardzo poważny. Tak więc jesteśmy filmową mafią, do której adoptujemy ciągle nowych członków.

Jest Pan twórcą podziwianym przez młodych, początkujących dokumentalistów. Czy w związku z tym czuje Pan na sobie odpowiedzialność robienia dobrych projektów?

Jestem bardzo dumny, kiedy filmy, którymi się opiekuję, osiągają sukces. Sam byłem w podobnej sytuacji i wiem, jak ważne jest wsparcie osoby, którą darzy się szacunkiem.
W każdy film wkładam całą swoją energię, wierzę w to, że na końcu będzie nagroda. Oczywiście miło jest być ciągle w czołówce tego filmowego peletonu.

Czy Pana zdaniem młodzi twórcy, filmowcy są przedsiębiorczy? Czy zauważa Pan osoby pracowite, utalentowane, wręcz skazane na sukces? Czy młodzi twórcy w dzisiejszych czasach mają łatwiej, czy też trudniej na stracie w porównaniu do czasów, w których Pan zaczynał swoją karierę?

Są podobni do nas,........ kiedy byliśmy w ich wieku. Zostaną na placu boju ci, których nie opuści pasja robienia filmów. Pracowałem w czasach komuny i robię filmy dzisiaj, zmieniła się technika i świat dookoła, ale serce do filmu mam takie samo. Odpowiem sprytnie, że z jednej strony kiedyś było łatwiej, a z drugiej trudniej.

Jest Pan również wykładowcą. Proszę powiedzieć, w jaki sposób przygotowuje Pan swoich studentów do starcia z rzeczywistością rynku filmowego (komercyjnego)? O czym młody filmowiec musi pamiętać, chcąc realizować własne projekty?

Mówimy im, że żyć z robienia filmów dokumentalnych się nie da, ale zawsze mogą liczyć na nasze wsparcie. Piękne jest to, że stanowimy jedną rodzinę.
 
A czy uważa się Pan za człowieka sukcesu?

Tak, dostaję więcej, niż jestem w stanie dać.