Związek sztuki i mediów ma dziś ogromne znaczenie. Relacja ta ma zresztą skomplikowany charakter. Media nie tylko komentują, potrafią też kreować wizerunek artystyczny, a czasem nawet wydają się wpływać na tworzenie wartości artystycznych. Oczywiście wpływ ten jest wynikiem rozwoju technologicznego i ogromnej roli mediów elektronicznych, dlatego dopiero w XX wieku związek mediów i sztuki stał się tak ścisły. Wcześniej jedynym medium, jakie towarzyszyło sztuce, była prasa, której rozwój nastąpił w wieku XIX.

Początkowo w prasie o charakterze ogólnym zamieszczano reprodukcje dzieł sztuki oraz komentowano wydarzenia artystyczne. Potem zaczęły powstawać coraz bardziej specjalistyczne pisma zajmujące się kulturą. Dzięki nim powstał rynek krytyki artystycznej, która wcześniej nie miała profesjonalnego charakteru.

Doskonale widać to w Polsce w drugiej połowie XIX wieku, kiedy zaczął pisać Stanisław Witkiewicz. Jego książka „Sztuka i krytyka u nas” pokazuje profesjonalne podejście autora, zwłaszcza jeśli chodzi o analizę formalną. Podczas gdy większość ówczesnej polskiej krytyki zajmowała się tematem przedstawień malarskich, a oburzenie wywoływały brudne stopy chłopki w „Babim lecie” Józefa Chełmońskiego, Witkiewicz pisząc o sztuce, skupiał się na walorach czysto artystycznych. W ten sposób sztuki zaczynała być rozumiana w coraz szerszym gronie, a nie tylko wśród tych, którzy bezpośrednio się nią zajmowali. W krótkim czasie sami artyści zrozumieli, że media mogą w karierze artystycznej pomagać lub ją utrudniać. Poznawszy ich siłę, zaczęli je świadomie wykorzystywać..

Doskonale zdawali sobie z tego sprawę artyści awangardy, którzy powoływali do życia pisma o charakterze artystycznym, w których propagowali nowe idee. Wiedzieli, że zaistnienie w medium drukowanym pozwoli znacznie szybciej rozszerzyć idee nowoczesności i wpoić je społeczeństwu. Niektórzy, jak Salvador Dali, dostrzegli jednak, że tylko media o szerokim oddziaływaniu przynoszą szybką sławę i duże pieniądze. One jednak nie interesują się treściami artystycznymi — piszą o sztuce i artystach tylko wtedy, kiedy budzą oni kontrowersje. Od tej pory skandal i prowokacja stały się więc jednymi z najchętniej wykorzystywanych strategii robienia szybkiej i łatwej kariery.

Tu dotykamy chyba najbardziej istotnego zagadnienia związanego z relacją między mediami a sztuką. Sztuka ze swoim elitarnym charakterem nie jest łatwym tematem medialnym, zmusza bowiem do głębszej refleksji, wymaga uwagi, nie da się „konsumować” szybko. Sprawia to, że niewiele osób jest gotowych na takie wyzwanie. Istnieją więc dwa wyjścia — albo upraszczać przekaz, aby trafiał do jak największej liczby osób, albo świadomie ograniczać zasięg działania w mediach. Pierwsza strategia jest stosowana na przykład w ogólnopolskich dziennikach, w których pojawiają się recenzje z wystaw i działań artystycznych. Druga związana jest z tworzeniem specjalistycznych pism czy kanałów tematycznych w telewizji. Najtrudniej jest znaleźć złoty środek, który pozwoliłby bez banalizowania znaczenia dzieła dotrzeć do jak największej liczby odbiorców. Wiąże się z tym także problem komercjalizacji, niezwykle ważny w kontekście medialnym. Istotne jest, na ile media muszą i powinny przedstawiać działania, które odniosły sukces komercyjny, a na ile ich powinnością jest pokazywanie działań alternatywnych.

Niezależnie od tego, czy przedstawiamy sztukę modną, czy alternatywną, kluczowe dla jej odbiorcy jest jej zrozumienie — a to zależne jest od języka, jakiego używamy do jej opisu. Może on być koturnowy, sztucznie naukowy i przez to nudny, z trudem docierający do czytelnika, słuchacza, widza. Może też być dynamiczny, zrozumiały, a przy tym wyrażać zdanie wypowiadającego, poparte argumentami merytorycznymi. Umiejętność takiego posługiwania się językiem jest bardzo trudna, dziennikarze bowiem mają często zbyt małą wiedzę, a specjaliści język zbyt hermetyczny. Typ, jak go określiłem, koturnowy był kiedyś podstawowym sposobem wyrażania zdania w audycjach kulturalnych. Tak było w erze „Pegaza” jedynego niegdyś magazynu kulturalnego. TVP Kultura nadal wydaje się podążać tą drogą, podczas gdy formuła ta przestała przystawać do dzisiejszej sytuacji. Z całą pewnością alternatywą nie mogą być plotkarskie programy w telewizjach komercyjnych. Interesująca propozycją wśród programów, które można określić mianem kulturalnych, jest „Łossskot”. Są w nim szczere wypowiedzi i nie ma strachu przed kontrowersyjnymi, subiektywnymi, ale prawdziwie osobistymi sądami. Mogą one być słuszne lub nie, ale nie zamykają sztuki w wieży z kości słoniowej, nie zamykają także drogi do dyskursu. Opinie prezentowane w programie nie mają charakteru personalnego ani politycznego, skupiają się głównie na warstwie artystycznej. A co najważniejsze — są merytorycznie uzasadniane.

Podobne problemy, jak w prasie i telewizji, pojawiają się także w medium wirtualnym — Internecie. Także i w nim najważniejsze jest wyważenie proporcji między powagą a językiem popularnym. Wszystko zależy od tego, z kim chcemy się komunikować — czy jedynie z gronem specjalistów, czy też próbujemy docierać do szerszej publiczności. Wydaje się, że obecnie w Polsce ta druga opcja jest znacznie bardziej potrzebna. Edukowanie bowiem młodego pokolenia jest bardziej perspektywiczne niż naukowy dyskurs specjalistów.

W dzisiejszym podzielonym i zatomizowanym świecie potrzebne są różne punkty widzenia i przedstawianie ich w różnych językach. Jeśli tylko znajdują one tych, którzy je rozumieją i akceptują, wszystko jest w porządku. Najważniejsze jest chyba, by media, zwłaszcza państwowe, pamiętały o tym nielubianym, acz ważnym pojęciu — o misji. Nie możemy zapominać o tym, że na tyle istniejemy jako społeczeństwo, na ile pamiętamy i rozmawiamy o swojej kulturze.