Hasło współpracy międzynarodowej (szczególnie w dziedzinie kultury) jest współcześnie czymś niesłychanie nośnym i popularnym. Takie zwroty, jak ’potrzeba dialogu‘, ’kooperacja’, ’otwarcie granic‘ znajdują się w katalogu pojęć każdego nowoczesnego humanisty. Jest to pewna „oczywista oczywistość”, z którą nikt – poza garstką prawicowych ortodoksów – nie ma zamiaru dyskutować. Odkąd Polska została włączona do struktur Unii Europejskiej hasła o wymianie kulturalnej zaczęto traktować z należytym zaangażowaniem: w każdym kraju Wspólnoty powstają rozmaite programy pomocowe, mające ułatwić dialog środowisk artystycznych.

Oczywiście – w myśl idei przyświecającej tworzeniu struktur Unii – należy przyklasnąć tego typu inicjatywom. Nie od dziś wiadomo, że wymiana sąsiedzkich doświadczeń wpływa zbawczo na każdą dziedzinę ludzkiej aktywności – dzięki niej możliwe jest zarówno wypracowanie lepszych rozwiązań o charakterze logistycznym (rozpoznanie statusu artysty w innych krajach, analiza kulturalnej infrastruktury oraz systemów finansowanie sztuki), jak i poszerzenie spektrum artystycznych inspiracji oraz popularyzacja dokonań artystów na szerokim, miedzynarodowym forum. Współczesność, definiowana w kategoriach globalnego przepływu informacji, musi dążyć do znoszenia granic, musi polegać na konfrontacji różnych, często sprzecznych kulturowych trendów.

Należy zauważyć, że organizacje wspomogające międzynarodową współpracę artystyczną radzą sobie całkiem nieźle. Rzeczywiście, artyści wyjeżdżają na rozmaite stypendia, prezentują swoje prace w zagranicznych galeriach, zyskując grono nowych odbiorców (nie wolno zapominać o tym, że zagraniczny sukces artystyczny wiąże się często z sukcesem finansowym). Oczywiście zawsze można ponarzekać i powiedzieć, że mogłoby być lepiej. Malkontenci zawsze się znajdą. Tak, czy inaczej nie jest źle, a miejmy nadzieję, że będzie coraz lepiej – intergracja europejska to proces ciągły, od nas zależy, jak bardzo przyczynimy się do jego realizacji.


ilustracja: Tomasz Kaczkowski

Po tej porcji słusznych i popularnych „prointegracyjnych” banałów warto jednak zadać kilka niewygodnych pytań. Dobrze, jesteśmy w Unii Europejskiej, pomogamy „naszym” artystom zaistnieć na międzynarodowej arenie, sami chętnie przyjmując twórców z innych krajów i dostarczając im okazji do prezentacji dokonań w „naszych” galeriach sztuki. Powiedzmy, że ten postulat jest jako tako realizowany. Ta słuszna aktywność mimo wszystko budzi we mnie jednak jakąś odrazę. Te hasła są po prostu zbyt piękne, aby mogły przyczynić się do autentycznego rozwoju kultury. Z idei międzykulturowego dialogu zbyt często czyni się uzasadnienie dla rozmaitych paraartystycznych działań niskich lotów. Idea swobodnej artystycznej kooperacji zbyt często jest wykorzystywana jako alibi dla artystycznej hochsztaplerki. Dialog nie może być wartością samą w sobie. Wszystko zależy od przygotowania dyskutantów. Owszem, należy ułatwiać rozmowę, jednak nie wolno pozwolić, aby zamieniła się ona w tautologicznę brednię: „warto rozmawiać o tym, że warto rozmawiać”, „warto uświęcać doświadczenie tego, że warto wymieniać doświadczenia”. Taka praktyka do niczego dobrego nas nie zaprowadzi.

Często mówi się, że międzykulturowy dialog otwiera nas na to, co Inne – poznając inne kultury, uczymy się alternatywnych sposobów kształtowania rzeczywistości. Jest w tym haśle pewna prawda, jest też jednak sporo naiwności. Owszem, poznając inne kultury, wzbogacamy się o nowe doświadczenia, jednak cały czas sytuujemy się w pozycji turysty, który owszem, zobaczy, posmakuje, ale nigdy nie będzie w stanie poczuć owej odmienności we właściwy sposób. Zbyt często idea wymiany doświadczeń sprowadza się do praktyk stricte turystycznych – jesteśmy oszołomieni innością poznawanego świata, jednak pozostajemy w tym doświadczaniu dość powierzchowni. Inny problem wiąże się z tym, że tak naprawdę większość środowisk artystycznych (mówię tu głównie o środowiskach europejskich) tak naprawdę już dawno się „zintergrowała”, wyznaje podobne idee, tworzy w podobnym duchu. Trudno szukać różnic w tym kosmopolitycznym gronie, które od dłuższego czasu z powodzeniem wymienia się pomysłami.

Gdzie szukać „inności” w zglobalizowanym świecie? Z kim, lub z czym, można podjąć autentyczny dialog? Myślę, że powinniśmy zarówno zwrócić się poza granice Unii Europejskiej, jak i poszukać inspiracji na własnym podwórku – w miejscach, gdzie inność nie jest jeszcze zaanektowana przez zachodni styl życia. Taka nieskonsumowana inność jest też w nas samych, toczy się na marginesie proeuropejskich przemian. Powinniśmy zwiększyć rozpiętość zainteresowań – odnaleźć Innego poza światem zachodnich wartości. Ten świat jest bardzo daleko i dużo bliżej, niż nam się wydaje. Dyskutując z innością, warto zwrócić się nie tylko w kierunku geograficznie odległych krain, lecz również spróbować przemyśleć ten nieanektowalny margines, który skrzętnie przed sobą ukrywamy.