Co czuje producent filmu nominowanego do Oscara? Co zmienia ta nominacja w sytuacji firmy? Jaka jest przyszłość Se-ma-fora? Na te i inne pytania odpowiada producent - Zbigniew Żmudzki.

Od kilku dni wiemy, że film „Piotruś i wilk”, współprodukowany przez Se-ma-for, otrzymał nominację do Oscara. Chciałbym zapytać, co czuje producent w takiej chwili?

Oczywiście skłamałbym, gdybym powiedział, że nie czuję dumy. Daje zadowolenie to, że ta bardzo ciężka praca całej polskiej ekipy została doceniona. Bo przecież nominacja do Oscara to najwyższa nagroda, którą filmowcy mogą uzyskać. Oczywiście sam Oscar jest jeszcze ważniejszy, ale już sama nominacja oznacza, że film przechodzi do historii.


Kadr z filmu "Piotruś i wilk"

Czy odczuli Państwo już po tych kilku dniach jakąś zmianę? Czy pojawiło się większe zainteresowanie Se-ma-forem? Czy w jakiś sposób zmieniło to pozycję firmy?

Niewątpliwie pojawiło się znacznie większe zainteresowanie, na przykład wśród dziennikarzy i osób, które odwiedzają naszą stronę internetową. W ubiegłym tygodniu pobiliśmy wszystkie rekordy, raz było dziesięć i pół tysiąca odwiedzających naszą stronę, a później jedenaście tysięcy. Nie znam wyników z soboty i niedzieli, ale spodziewam się, że frekwencja również była bardzo duża. Odbieram też dużo telefonów od zwykłych ludzi, którzy dzwonią z gratulacjami. Dzisiaj miałem telefon z Oslo — jedna z mieszkających tam Polek powiedziała, że Norwegowie w swoich mediach ogłaszają, iż nominacja do Oscara „Piotrusia i wilka” to wielki sukces kina norweskiego.
Jest to po części prawda, ponieważ byli oni jednym z koproducentów, mniejszych koproducentów. Oficjalnie bowiem film jest koprodukcją polsko-brytyjską, po jednej stronie jest Se-ma-for, a po drugiej — BreakThru Films. Mieliśmy jednak też mniejszych inwestorów i koproducentów, na przykład Channel 4. Telewizyjny kanał brytyjski dał 200 000 funtów na produkcję tego filmu, co jest kwotą niebagatelną. Norwegowie zaś, czyli firma Storm, także mieli wkład finansowy, ale jednocześnie wykonywali pewne prace przy filmie, na przykład około 25% postprodukcji cyfrowej obrazu. Także w Norwegii były tworzone synchroniczne efekty dźwiękowe oraz wykonany był ostateczny montaż. Mają więc w tym sukcesie swój udział, oni jednak piszą, że jest to film brytyjsko-norweski, nawet nie wspominając o Polakach. Stąd oburzenie naszych rodaków mieszkających w Norwegii, choć twierdzą oni, że tak tam po prostu jest. Dzień w telewizji norweskiej zaczyna się od przypomnienia widzom, że mieszkają w najwspanialszym kraju na świecie.

Państwa film zrobiony jest techniką wywodzącą się z animacji tradycyjnej. Wiem również, że w większości spośród nominowanych filmów także wykorzystano tradycyjne środki. Czy oznacza to renesans tego typu animacji? Czy możliwości technik cyfrowych się wyczerpały, czy może zbanalizowały?

Myślę, że animacja komputerowa się zbanalizowała, że w animacji 3D trudno dziś zrobić jakieś znaczące dzieło. Jest to po prostu majstersztyk technologiczny, ale jeśli ma powstać dzieło filmowe, film znaczący, to lepsze efekty artystyczne można osiągnąć przy pomocy klasycznych technik, czyli na przykład techniki lalkowej. Wśród nominowanych jest film „Tutli-Putli”, który jest też filmem lalkowym. Co ciekawe, wśród jego twórców jest Polak, a sam film jest oparty na prozie Witkacego i zrealizowany w Kanadzie. Jest też film rosyjski „Moja miłość” Aleksandra Pietrowa, który jest klasyczną animacją rysunkowo-malarską. Oczywiście w tych wszystkich filmach wykorzystuje się technikę komputerową w znaczący sposób, bo jest to bardzo ważne narzędzie. Widać więc, że animacja klasyczna rozwija się bardzo intensywnie, wykorzystując możliwości technik cyfrowych i dlatego filmy są coraz lepsze.


Kadr z filmu "Piotruś i wilk"

W tym kontekście chciałbym zapytać o relacje między sukcesem artystycznym a finansowym. Czy jest w ogóle możliwe pogodzenie tych dwóch płaszczyzn i jak Pan jako przedstawiciel firmy działającej w tym obszarze na to się zapatruje?

Myślę, że jest to możliwe. Taki film, jak „Piotruś i wilk” ma wszystkie walory, jest to film dla każdego widza, a równocześnie jest na najwyższym poziomie artystycznym. Oczywiście przy realizacji filmów komercyjnych są podstawowe problemy, bo najpierw trzeba wyłożyć dość dużą sumę pieniędzy. Zdecydowanie mniejsza jest potrzebna na realizację filmu artystycznego, czyli filmu autorskiego, dlatego, że jego twórca pracuje za zdecydowanie mniejsze pieniądze. Poza tym są to na ogół filmy krótkometrażowe. Żeby zrobić film komercyjny, trzeba się zdecydować albo na serial telewizyjny, albo pełnometrażowy film kinowy. Na to trzeba naprawdę dużych pieniędzy. W Polsce nie ma systemu finansowania takich wielkich produkcji. Jest oczywiście Polski Instytut Sztuki Filmowej i chwała mu, że istnieje, bo robi naprawdę bardzo dobrą robotę. Ale jest to jedyne źródło finansowania produkcji filmowej w Polsce. Jego wadą jest to, że nie można otrzymać kwoty na cały projekt, więc trzeba znaleźć dodatkowe źródła finansowania. Jeżeli pełnometrażowy film animowany kosztuje w Polsce koło sześciu milionów złotych i trzy miliony złotych można by otrzymać z Instytutu, to trzeba znaleźć następne trzy miliony. To jest u nas niemożliwe. Na Zachodzie, a zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, producent taki, jak Se-ma-for bez trudu dostałby kredyt w banku. W Polsce nie ma mowy, żeby jakikolwiek bank zainwestował w film animowany.

Czy myśli Pan, że gdyby film „Piotruś i wilk” dostał Oscara, to coś by to zmieniło?

Nie sądzę. Choć Oscar czy nominacja do Oscara może nam pomóc na przykład w naszych układach z władzami miasta Łodzi, może też będziemy mieli lepszą pozycję w Instytucie Sztuki Filmowej. Może też telewizja publiczna wreszcie podejmie pozytywną decyzję dotyczącą serialu lalkowego, którego pomysł próbujemy zrealizować od kilku lat.


Kadr z filmu "Piotruś i wilk"

Wiadomo, że zapraszają Państwo do współpracy ludzi młodych, którzy realizują swoje autorskie projekty. Czy te działania traktują Państwo bardziej jako inwestycję w przyszłość, czy jako swego rodzaju powinność?

Zawsze w Se-ma-forze ważną częścią działalności były debiuty młodych twórców. Przypomnę, że tu po szkole filmowej pierwszy swój film zrobił Roman Polański, debiutował też Janusz Majewski, Andrzej Barański, Filip Bajon, Krzysztof Krauze i wielu innych znakomitych polskich reżyserów. Wydaje mi się, że wielkim sukcesem naszej spółki jest to, że przychodzą do nas młodzi ludzie z propozycjami realizacji swoich filmów. Są to na ogół filmy wyrastające ponad przeciętność, uczestniczące w licznych festiwalach i nierzadko na nich nagradzane. Widzimy to zadanie jako swego rodzaju obowiązek, ale także chcielibyśmy dobrać zdolnych młodych ludzi do pracy w przyszłości.

A jak według Pana rysuje się przyszłość Se-ma-fora? Czy obecna spółka będzie już w niedługim czasie mogła nawiązać do wielkiej tradycji tej instytucji i nie tylko ją odnowić, ale i nadać jej nowe znaczenie i oblicze?

Myślę, że odnowić to już ją odnowiliśmy. Był taki moment, że Se-ma-for już padł, że go już nie było. Państwowe przedsiębiorstwo zlikwidowano, a nasza spółka ledwo dawała sobie radę, ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Teraz zresztą też mamy bardzo poważne problemy, które mogą zadecydować o tym, czy będziemy istnieć, czy nie. Chodzi o problem lokalowy — za moment może się okazać, że będziemy bezdomni. Mimo to mamy oczywiście bardzo duże plany produkcyjne. Nie wiadomo, co z nich wyjdzie, bo wszystko zależy od tego, ile pieniędzy zgromadzimy. Mamy projekt dużego serialu telewizyjnego dla dzieci „O zajączku Panauszku”, ma być to trochę konkurencja dla „Misia Uszatka”. Jesteśmy w tej chwili na etapie tak zwanego developmentu, czyli przygotowujemy całą produkcję. Mamy na to pieniądze z Unii Europejskiej, a także pieniądze z Instytutu Filmowego. Nowością jest, że mogliśmy uzyskać dofinansowanie do prac przygotowawczych, bowiem do tej pory musieliśmy je finansować z własnych funduszy. Mamy także w planach realizację filmu pełnometrażowego o Misiu Uszatku, oczywiście pod warunkiem, że konflikt między spadkobiercami praw autorskich zostanie rozwiązany. Mamy także plany współpracy z firmami zachodnimi, które chcą z nami kooperować. Podpisaliśmy już umowę z firmą angielską na reprezentowanie nas w sferze reklamy. Bardzo możliwe też, że w najbliższym czasie dojdzie do realizacji dużego reklamowego filmu lalkowego dla wielkiego międzynarodowego koncernu. Nominacja do Oscara pomaga w tej chwili temu koncernowi w podjęciu decyzji.


Kadr z filmu "Piotruś i wilk"

Do realizacji tych wszystkich planów potrzebne są jednak budynki, w których można prowadzić działalność produkcyjną. Ostatnio mówiono o możliwości przeprowadzki Se-ma-fora do jednego z budynków w kompleksie EC1 w pobliżu przyszłego centrum kulturalno-konferencyjnego. Jak naprawdę wygląda sytuacja lokalowa spółki?

Budynek przy EC1 to była nasza propozycja, znaleźliśmy tam taki, który by nam bardzo odpowiadał. Urząd Miasta Łodzi zadecydował jednak, że w tym budynku będzie firma komputerowa. W zamian zaproponowano nam byłą tymczasową siedzibę Filharmonii Łódzkiej przy ulicy Piotrkowskiej, czyli to, co łodzianie nazywają kinem Lutnia. Od dwóch lat budynek ten stoi pusty, a Filharmonia przekazała go do Urzędu Marszałkowskiego pół roku temu. Od tego czasu trwają pertraktacje między Urzędem Miasta a Urzędem Marszałkowskim w sprawie przekazania tego budynku do Urzędu Miasta. Mamy obietnicę Pana Prezydenta Kropiwnickiego i Pana Prezydenta Tomaszewskiego, że budynek zostanie nam wydzierżawiony. W ciągu najbliższych tygodni powinniśmy rozpocząć przeprowadzkę do niego. Wszystko jest na dobrej drodze, a ostatnie informacje mówią o tym, że prawdopodobnie sprawa rozstrzygnie się dosyć szybko. Samo przeniesienie studia może trwać około dwóch miesięcy. W tej chwili jest zaś najlepszy moment do przeprowadzki, bo skończyliśmy zdjęcia do jednego filmu, a do następnego będziemy je mieli za jakieś dwa miesiące.

Bardzo dziękuję za rozmowę.