„Ironia jest taka, że tu jest bardzo dużo ludzi zajmujących się sztuką współczesną — co za różnica czy to Łapicze czy Warszawa? Trzeba wypić porządnej wódki i ruszyć z zabawą, a nie cały czas rozmawiać.”
Leon Tarasewicz

Kilka dni temu ogłoszono badania na temat atrakcyjności województw polskich dla potencjalnych inwestorów w roku 2009. Zgodnie z wynikami od lat przoduje region śląski, w czołówce odnajdziemy też Dolny Śląsk, Mazowsze i Wielkopolskę. Jak zwykle na końcu stawki są regiony wschodnie, jedyną zmianą jest awans regionu podlaskiego z ostatniego miejsca, a spadek na nie województwa lubelskiego. Najgorsze dla wschodniej części Polski jest to, że ma ona najgorsze wskaźniki aktywności województw wobec inwestorów. Nie zapowiada się więc, aby w niedalekiej przyszłości miały nastąpić w tej dziedzinie jakieś zmiany.

Jako były mieszkaniec Lublina pamiętam, jak ogromne straty poniosło to miasto w gospodarce w ostatnich 20 latach. Wiele dużych zakładów pracy (np. Fabryka Samochodów Ciężarowych, Odlewnia, Fabryka Wag) zostało zamkniętych, a w ich miejsce nie znaleziono nowych atrakcyjnych inwestorów. Jedyne, co „pozostało” Lublinowi z przeszłości, to wyższe uczelnie. Jest to nadal silny ośrodek akademicki i może tu trzeba szukać szans rozwoju.

Ponieważ brak jej atutów w zakresie dynamicznego rozwoju gospodarczego, niegdysiejsza „Polska B” musi odnaleźć swoje miejsce w nowy sposób. Być może dobrym wyjściem byłyby inwestycje w przemysły kultury. Jednym z walorów wschodnich regionów jest ich wielokulturowość. Ze względu na lokalizację na terenach granicznych mogą one w przyszłości odegrać ogromną rolę we włączaniu w struktury europejskie Ukrainy i Białorusi. I tu w zakresie wymiany kulturalnej, a potem także i gospodarczej, jest wiele do zrobienia.

Spróbujmy więc krótko przyjrzeć się działaniom w tym zakresie. Wydaje się, że w ostatnich latach najlepiej zrozumiano to właśnie w Lublinie, w sposób naturalny wykorzystując znaczenie tego ośrodka. Jest on bez wątpienia najbardziej kulturowo zaangażowanym miastem, o czym świadczy choćby uczestnictwo w konkursie na Europejską Stolicę Kultury 2016. Trzeba powiedzieć, że prowincjonalność może być jednym z wielkich atutów tej kandydatury. Zauważył to w jednej z rozmów prezydent Szczecina, twierdząc, że to właśnie Lublin jest jednym z jego faworytów w wyścigu do miana ESK.

O zrozumieniu znaczenia przemysłów kultury świadczy również hasło, które towarzyszy miastu w jego staraniach: „Lublin — miasto inspiracji”. A tak zaprasza do Lublina jego prezydent Adam Wasilewski: „Lublin to miasto o blisko 700-letniej historii, obfitującej w ważne wydarzenia rodzące się na styku kultury polskiej i wschodnich kresów Rzeczypospolitej. Nie można w pełni zrozumieć naszego miasta bez poznania jego tradycji jagiellońskich, wieloreligijności i przedwojennej diaspory żydowskiej. Obecnie magiczny klimat Lublina tworzy między innymi posiadające własną duszę Stare Miasto i ulokowane w zabytkowych kamienicach liczne stylowe restauracje i puby. Lublin to miasto, w którym historia przeplata się ze współczesnością, a bogate dziedzictwo kulturowe wpływa na codzienne życie. Aby się o tym przekonać, trzeba tego doświadczyć”. Prezydent nie wspomina nic o gospodarczych zaletach miasta, natomiast dużo mówi o jego znaczeniu kulturowym. Widać więc, że władze Lublina mają świadomość obecnych walorów miasta, ale by je wykorzystać, trzeba wielu inicjatyw ludzi działających w obrębie kultury.

W tym kontekście pragnąłbym przedstawić działalność wybitnego polskiego malarza Leona Tarasewicza, który buduje tożsamość kulturową miejsca, w którym przyszło mu żyć. Przykład tego artysty pokazuje drogę, którą warto podążać. Pochodzi on z niewielkiej miejscowości Waliły w województwie podlaskim. Choć jest jednym z najbardziej znanych twórców na międzynarodowej scenie sztuki, nadal mieszka na wschodzie Polski, realizując niejako pracę u podstaw. Jako jeden z nielicznych nie został po studiach w Warszawie, choć jest profesorem w tamtejszej Akademii . Działa na Podlasiu, gdzie są jego korzenie i gdzie zbudowana została jego tożsamość.

Z pochodzenia Białorusin zawsze podkreśla znaczenie tego faktu: „b iałoruskie pochodzenie nigdy nie było dla mnie piętnem. Miałem szczęście, że wchodziłem w dorosłe życie w latach 80. w czasie wielkiej energii, solidarnościowej rewolucji. Zmieniało się wszystko i wszyscy. Wtedy także zaczęły się ukazywać pierwsze gazety po białorusku, zaczęliśmy budować naszą narodową tożsamość, formować partię. Białoruskość stała się dla mnie czymś oczywistym, jak jedzenie, woda, powietrze. Z tej skazy uczyniłem wartość, którą mogłem się podzielić z innymi”.

Jest dumny ze swojego pochodzenia i w ten sposób ubogaca kulturę polską, a jego znaczenie dla Podlasia jest nie do przecenienia. Działalność Tarasewicza to najlepszy przykład współistnienia narodów i budowy wspólnoty „małej ojczyzny”. Tak o nim mówiła Jolanta Gola  przy okazji wystawy w białostockim Arsenale w 2007 roku: „Co mnie najbardziej zaskoczyło? Liczba inicjatyw, których Leon był motorem. I to, że był radnym, i to, że hoduje kury i georginie, że organizował festiwal i grał na weselach. Ta różnorodność jest niezwykła. Leon uczy sztuki, ujawnia piękno wokół nas”. Ciągle potrafi zaskoczyć i zrealizować tak niezwykłe przedsięwzięcia, że zjawiają się w okolicach Białegostoku ludzie z różnych stron Polski. Ostatniego lata w Łapiczach, w gospodarstwie państwa Marszałków, zorganizował wystawę pod gołym niebem, obdarowując przy tym werandę domu swoim malowidłem. Wystawa dedykowana była jego przyjacielowi Sokratowi Janowiczowi — białoruskiemu pisarzowi i organizatorowi Trialogów Białoruskich odbywających się właśnie w gościnnych progach Marszałków.

Działania Tarasewicza są najlepszym przykładem tego, że tzw. ściana wschodnia nie musi być kulturalną prowincją. Zależy to jednak od samych ludzi tworzących na tym terenie wspólnotę, a nie tylko od środków przeznaczanych  przez „centralę”. To oddolne inicjatywy pozbawionych kompleksów animatorów zdarzeń kulturalnych są w stanie zmienić dotychczasowy obraz tego terenu. Oczywiście jeszcze lepiej, gdyby wspomagane były one przez lokalne władze.

Autor tekstu: Artur Zaguła