Czytaj
Jak zostać ilustratorem książek – rozmowa z Joanną Concejo
2023-06-26
Czas czytania 18 minut
-----------------------------------------
Czy Pani ilustracje są sztuką użytkową? Czy służą osiągnięciu celu biznesowego osoby zamawiającej? A może stanowią wartość samą w sobie?Tak, sztuką użytkową na pewno są. Zaliczają się do niej, ponieważ książki są obiektami użytkowymi i ilustracja jest sztuką użytkową, ale uważam, że to jest sztuka tak trochę z pogranicza, ponieważ rysunki mogą też funkcjonować zupełnie samodzielnie. Mogą funkcjonować w galerii jako rysunki, jako prace na sprzedaż… Niekoniecznie są traktowane wtedy jako związane z książką. Chociaż często zdarza się, że galerie zamawiają także książki, aby były do wglądu albo nawet na sprzedaż.
A czy służą osiągnięciu celu biznesowego? Na pewno tak, ponieważ wydawcy mają jakiś cel biznesowy; prowadzą działalność, którą trzeba utrzymać. Trzeba liczyć się z zyskami, stratami – także na pewno tak. Właściwie niezbyt lubię, żeby one były tylko przywiązane do czegoś użytkowego.
Oczywiście ja także osiągam cel ekonomiczny, a także – mogę powiedzieć – biznesowy, ponieważ jeżeli książka się dobrze sprzedaje albo jeżeli prace się dobrze sprzedają w galeriach, to mogę z tego żyć i to też jest jakiś mój cel biznesowy. Chociaż specjalnego biznesu nie rozkręcam ani nie mam planu biznesowego. To w ogóle nie o to chodzi. Zresztą nie mam nawet planu kariery. To jest trudne pytanie. Myślę, że więcej wydawca by mógł powiedzieć na ten temat.
Ja jako ilustrator produkuję obrazy. „Produkuję” to też takie słowo, którego nie lubię. Ja po prostu tworzę obrazy, które potem są reprodukowane w książkach.
Proszę opowiedzieć o swojej pracy – jej początkach, trudnych momentach, ale również tych pozytywnych wydarzeniach, które dają Pani wiatr w zawodowe żagle…
Początki były dosyć trudne. Był to okres, kiedy jeszcze nic nie zostało opublikowane i kiedy próbowałam jakoś znaleźć sobie miejsce w tym świecie ilustratorskim. To trwało dosyć długo – prawie dziesięć lat. Od skończenia studiów do pierwszej mojej wydanej książki minęło dokładnie chyba dziewięć lat. Skończyłam studia w Polsce, potem zaraz po studiach wyjechałam do Francji, żeby połączyć się z moją nowo założoną rodziną i rynek książkowy był tam zupełnie inny niż w Polsce w tych czasach.
To był koniec lat 90. Tutaj w Polsce panowała moda na wszystko, co przychodziło z Zachodu i dużo było książek bardzo kolorowych – typowo na sprzedaż. Nie bardzo się w tym odnajdywałam, a we Francji z kolei tak to na mnie wszystko spadło. Postrzegałam to jako coś fantastycznego i chciałam sobie znaleźć tam jakieś miejsce. Patrzyłam wtedy na to, co funkcjonuje na tym rynku i starałam się trochę mu podporządkować, robiąc prace na takiej samej zasadzie. To właściwie spowodowało też, że tyle czasu to trwało, ponieważ nikt nie potrzebował jeszcze jednej na przykład Anne Herbaut – jest taka belgijska ilustratorka. Nikt nie potrzebował drugiego Wolfa Erlbrucha. Trzeba było zaproponować coś nowego. W pewnym momencie to do mnie dotarło. Bardzo lubiłam rysować ołówkiem. To była taka technika, którą uważałam za dosyć dobrze opanowaną podczas lat w liceum plastycznym i na studiach. Chociaż bardzo mi odradzano prace ołówkiem, to w pewnym momencie stwierdziłam, że podoba mi się ta metoda tworzenia. To jest takie moje. Ja to lubię. Lubię mały format, bardzo intymny, nawet taki zeszyt A5.
Po prostu zaczęłam rysować na takich małych formatach, na zwykłych kartkach z zeszytu i to właśnie zapoczątkowało jakiekolwiek propozycje. To się również wiązało z tym, że kilka moich prac zostało zakwalifikowanych na wystawę ilustratorów w Bolonii i właściwie od tego się zaczęło. Nie od razu otrzymałam propozycje od wydawnictw, ale pojawiły się różne zapytania: „Czy ma pani jakiś projekt? Czy byłby jakiś tekst / jakaś książka?”.
Zaczęło się od włoskiego wydawcy Topipittori. Wysłałam mu swoje prace i tekst, w który już w ogóle absolutnie nie wierzyłam, ale wysłałam mimo wszystko. Okazało się, że mu się podoba i dzięki temu ukazała się moja pierwsza książka. To było naprawdę moje wielkie szczęście i do tej pory mam bardzo dużo super kontaktów właśnie w tym kraju, ale bardzo się cieszę, że jakąś tam okrężną drogą te książki wróciły do Polski i z wydawnictwami polskimi też współpracuję. To jest dla mnie bardzo dobra współpraca – komfortowa, przyjacielska. Rozumiemy się dobrze. Ci wydawcy świetnie rozumieją pracę ilustratora. Tym, co mi daje wiatr w zawodowe żagle, są właśnie spotkania z wydawcami, którzy świetnie rozumieją fakt, że czasami mimo że oni by bardzo chcieli w umowie wpisać datę, jakiś deadline, to się nie da. Świetnie rozumieją, że niekiedy potrzebuję więcej czasu.
Można odnieść wrażenie, że organizowane przez Panią warsztaty to forma terapii, a może bardziej coachingu, ale w takim nienachalnym wydaniu? Jaki jest ich cel?
Tak naprawdę sama z siebie nigdy nie organizuję warsztatów. Jestem na nie zapraszana i odpowiadam na to zwykle chętnie, bo to mogą być różne warsztaty – dla dorosłych, dla dzieci, dla całych rodzin, dla studentów... Bardzo różne formy. Nie wiem, czy jest to forma terapii. Myślę, że już teraz po kilkuletnich doświadczeniach mogę powiedzieć, że dla niektórych osób na pewno. Dla mnie też w pewnym sensie. Widziałam najróżniejsze rzeczy. Widziałam naprawdę ludzi, którzy na warsztatach płakali, jakoś się otwierali, dzielili swoimi trudnościami. Zwykle to było w przypadku takich osób, które chciały wynieść z warsztatów coś, co by im pomogło też zostać ilustratorem.
Dobrze wiem, że to w moim przypadku trwało lata i wiązało się z trudnościami. Z pewnością mogę stwierdzić, że też się uczę na warsztatach. Po prostu się uczę od tych ludzi. A z dziećmi to jest frajda, coś super fajnego. Bardzo, bardzo lubię też rodzinne warsztaty, kiedy przychodzą rodzice i dzieci. Dzieją się wówczas niesamowite rzeczy, gdy rodzice i dzieci wspólnie rysują. To jest fantastyczne, jeżeli coś razem robią i rozmawiają o tym, co robią. Zazwyczaj wszyscy wychodzą z takich warsztatów zadowoleni.
Coachingu żadnego nie uprawiam, ale myślę, że zawsze coś komuś daję. Ważne jest również to, że to działa w drugą stronę i ja też coś dostaję. Po prostu czasami w ogóle jestem zaskoczona tym, że warsztaty toczą się zupełnie inaczej niż zaplanowałam. To jest dla mnie bardzo cenne, bo właśnie widzę, że jest sens w tym, aby była komunikacja, aby było nas więcej, abyśmy mogli się tym dzielić.
Myślenie na papierze to jedna z metod pomagających porządkować pomysły – również w biznesie, w którym nie ma miejsca na intymność. A może właśnie teraz nauka intymności, zagubienia, przeżywania przygody jest potrzebna?
Tak, to prawda. Rysowanie na papierze, myślenie na papierze, ten proces, że ręka coś robi – to mi bardzo pomaga. Nie umiem nic zrobić, jeżeli nie rysuję. Absolutnie nic. Żaden pomysł nie chce mi przyjść do głowy. Wszystko się rodzi przy rysowaniu. Może inni mają do tego odmienne podejście: najpierw coś wymyślą, a dopiero potem narysują. Ja muszę rozpocząć od razu od rysowania, żeby coś wyszło. Mam czasami momenty, kiedy przychodzi mi nagle obraz do głowy i wtedy go tylko rysuję, ale to nie są częste momenty.
Rysowanie jest czymś bardzo intymnym. Ja do tego tak podchodzę. Myślę również, że ołówek jest narzędziem bezpośrednim, przedłużeniem ręki. Wolę ołówek, bo jest techniką suchą i nie trzeba dużo rozkładać, składać. Kartkę, ołówek czy kredki szybko się złoży i… załatwiona sprawa. Zaczęłam tak robić również ze względu na to, że miałam dzieci. Kiedy ja pracowałam, to one też chciały.
Dla mnie to jest naprawdę coś bardzo intymnego. Traktuję to również jako pracę z własnymi emocjami, bo wydaje mi się, że jeżeli chcę coś naprawdę przekazać, to lepiej, żeby to było dla mnie czymś ważnym; czymś, w co wierzę. Wtedy, jak się tym podzielę, jest większa szansa na to, że ktoś, kto to będzie oglądał, też uzna to w pewnym miejscu za ważne. Przygody? Każda nowa książka to zawsze ogromna przygoda. Na początku nigdy nie wiem, co to będzie. Odczuwam przez moment obawę, że ta książka mi nie wyjdzie, że nie będę umiała jej zrobić.
Często też mam kilka podejść do książki. To są zawsze dla mnie ogromne przygody – taka wyprawa w nieznane. Mnie nie chodzi też o to, żeby produkować jedną książkę za drugą; nie chcę, żeby były takie same. Staram się jednak, żeby struktura takiej książki mogła być poprowadzona w zależności od każdego tekstu, który do mnie przychodzi. Żeby to nie było tak „na jedno kopyto”. Po prostu każdy tekst ma inną strukturę. Poza tym w książkach obrazkowych chodzi o to, żeby ani tekst, ani obraz nie był ważniejszy; żeby to jednak było tak poprowadzone, aby obie te wartości były naprawdę równoważne i każda z nich miała swoje miejsce.
Panuje również takie przekonanie wśród niektórych, że ilustratorzy są na usługi tekstu, ale według mnie już coraz rzadziej tak się dzieje. I całe szczęście, bo to nieprawdziwa opinia. Jeżeli jeszcze niektórzy autorzy podchodzą tak do tej sprawy, to jest niezbyt dobrze dla książki. Skoro oni mają już takie wyobrażenia o świetnej książce – no to proszę bardzo, ołówki można kupić za 2 złote w sklepie i można sobie samemu narysować. Wydaje mi się zatem, że to jest naprawdę na takiej zasadzie współpracy już teraz. Nie jest tak, że ilustrator stanowi jakby przedłużenie autora, jest jego ręką i zrobi wszystko, co autor powie, zasugeruje. Ja bardzo chętnie przeczytam wskazówki, ale to nie znaczy, że się do nich dostosuję.
Jak sztuka, twórczość – nawet ta amatorska, hobbystyczna – może pomóc w odnalezieniu celu, w pracy, działalności zawodowej?
Ja na przykład bardzo lubię wszystko – nieważne, czy to jest amatorskie, czy nie. Mogę powiedzieć, że niektóre rzeczy robię jeszcze amatorsko, a niektóre – nie. Dla mnie to ma równowagę, jeżeli ja teraz po amatorsku usiądę i zrobię sweter. To dla mnie tak samo ważne i tak samo to lubię. Myślę więc, że to w dużej mierze indywidualna sprawa. Wszystko, co możemy zrobić rękami, tak bardzo obciąża głowę, że jest bardzo dobre dla wszystkich.
Co jest największym wyzwaniem w pracy ilustratorki, która również prowadzi warsztaty, czyli konfrontuje się bezpośrednio z ludźmi?
Powiedziałabym, co jest największym szczęściem. Właśnie to, że można w pewnym momencie skonfrontować się z ludźmi. Niekoniecznie na warsztatach. Mogą to być spotkania – wszystko jedno, bo ludzie widzą w tym, co zrobiłam, zupełnie coś innego. Często tak pracuję, że niektóre rzeczy powstają bardzo intuicyjnie. Nie potrafię ich wytłumaczyć. Po prostu wiem, że tak jest dobrze i już pod względem plastycznym uważam, że to funkcjonuje. Tylko nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego narysowałam to, a nie coś innego. Właśnie często takie spotkania – konfrontacje z ludźmi – są jakby odbiciem w lustrze. „Dopiero ludzie czasami opowiadają mi o tym, co zrobiłam.
Miałam tak w przypadku książki o „Czerwonym kapturku”, która powstała w sposób naprawdę bardzo intuicyjny, bardzo powiązany z moim dzieciństwem, z tym, jak ja odbierałam tę bajkę, kiedy byłam dzieckiem, i jak to się potem zmieniało, czyli jakiego sensu ona nabrała dla mnie, kiedy już byłam dorosłą kobietą. Robiłam tę książkę z poziomu dzieciństwa, czyli właśnie mojego dzieciństwa na Pomorzu, związanego z moimi babciami, które są z Kaszub i tej całej kultury kaszubskiej. I z tego mojego przekonania, że Czerwony Kapturek na pewno mieszkał tutaj na wsi kiedyś, bo jeśli nie, to skąd babcia by go znała... Moja babcia trochę w to wchodziła po prostu i nie miała w ogóle wątpliwości, że może być inaczej. Na spotkaniach podczas rozmowy okazywało się, że w moich rysunkach widać rzeczy, o których w ogóle nie myślałam. Po prostu jakoś w trakcie rysowania to przychodziło samo. Oczywiście, pracowałam nad tym. To nie było tak, że wszystko mi przychodzi łatwo i raz-dwa mam gotowy obraz. Jest cała ta praca ilustratorska – szkicowanie, testowanie kompozycji, ale nie poddawałam nigdy wątpliwości pomysły. Po prostu przyszedł pomysł – pracowałam nad nim, żeby go jakoś rozwiązać kompozycyjnie, żeby tam wszystko „grało”. Nie zastanawiałam się jednak dlaczego. To nie było celowe ani nawet nastawione na jakąś konkretną grupę odbiorców. Dla mnie to jest nie tyle wyzwanie, co… Jestem zawsze bardzo ciekawa tych spotkań, bo wiem, że zawsze się czegoś nowego dowiem.
Jak zostać ilustratorką? Czy jest to zawód, który daje satysfakcję – również tę finansową? Jak do tego doprowadzić?
Recepty na sukces nie mam. Po prostu trzeba chcieć to robić. Może to trwać bardzo długo. Dla mnie trwało to bardzo długo i nawet na początku, kiedy już moje książki były publikowane, to miałam równolegle pracę zawodową, którą zresztą bardzo kochałam. Pracowałam w odlewni brązu i to było dla mnie super. Naprawdę trochę trwało, żeby móc jakoś z tego żyć. To nie jest sukces, przynajmniej w moim przypadku. W tym momencie mamy jakąś stabilność finansową, ale wiem, że to może zostać zachwiane w każdym momencie. To nie jest też na takiej zasadzie, że się odniosło sukces i teraz też będzie spokojnie. Po prostu wystarczy tutaj żyć i samo przyjdzie.
Dobrze wiem, że często to jest też związane z modami na różne rzeczy. Myślę, że dla mnie to było ważne, że w pewnym momencie sobie pomyślałam: „Chyba ważne jest robić tak, jak się lubi”. Jeżeli to zadziała, to OK, a jeżeli nie, to dalej będę pracować w tej odlewni brązu i też mi się to będzie podobać albo znajdę sobie jeszcze inną pracę, która mi się może będzie podobać bardziej lub mniej. Myślę, że przynajmniej tutaj dla mnie ta pułapka, z której się wydostałam, żeby nie pracować pod publiczność. Teraz to mi pomaga. Może to nie jest jakiś taki sukces, który daje mi wielkie bogactwa. Chociaż muszę przyznać, że książka z Olgą Tokarczuk bardzo dobrze się sprzedała, ale to dzięki nazwisku Olgi, a nie dzięki mnie. Jestem tego świadoma i nie zawsze będą takie książki z noblistką, więc to różnie bywa. Jak to zrobić? Nie wiem, jak do tego doprowadzić. Każdy musi znaleźć swoją drogę, swój sposób.
Myślę, że każdy, kto by tutaj się wypowiadał na ten temat, jakoś doszedł do stabilności finansowej w inny sposób i zajmował się innymi rzeczami. Wiem, że są osoby, które jeżeli są ilustratorami, to też są grafikami, czyli zajmują się makietą książki i projektują ją. Wszystko sami skanują, sami przerabiają, doprowadzają książkę do momentu drukowania. Ja tego nie robię, bo tego nie umiem, a poza tym wolę rysować. Każdy ma swój sposób. W tym momencie mogę powiedzieć, że moja satysfakcja i stabilność finansowa polega na tym, że oprócz książek, oprócz tego, że je rysuję, to również prowadzę warsztaty, są spotkania, są wystawy i to działa jako całość. Nie chciałabym więcej. Nie chciałabym mniej. Dla mnie to, co jest teraz, bardzo dobrze funkcjonuje i chciałabym, żeby to trwało. Niekoniecznie zawsze w tej samej formie, w tych samych proporcjach, jednak myślę, że większość z nas – ilustratorów – niestety musi jeszcze oprócz samych książek robić coś innego.
Rozmawiał Maciej Mazerant – redaktor prowadzący PURPOSE – kreatywność i praca
Współpraca: Gdańska Galeria Miejska
Fotografie udostępnione dzięki uprzejmości GGM autorstwa Rafał Mroziński / Trochę Fajny Fotograf
ZAREJESTRUJ SIĘ
Zyskujesz bezpłatny dostęp do wszystkich treści PURPOSE – magazynu i portalu branżowego dla twórców sektora kreatywnego.
Wywiady z praktykami, artykuły poradnikowe, analizy, warsztaty. Dołącz do czytelników PURPOSE.
Zaloguj się
jeżeli już posiadasz konto.