Alexandre Dayet. Filmowiec


Czas czytania 8 minut

Alexandre Dayet to filmowiec z filozoficznym wykształceniem. W 2022 roku obronił pracę doktorską w Łódzkiej Szkole Filmowej – filmem dokumentalnym „Larissa”. Żyje i tworzy w ciągłym ruchu między Polską a Francją.

 

Mieszkam między Polską a Francją – raz tam, raz tu, w zależności od pracy i pogody.

Z wykształcenia jestem filozofem. W zeszłym roku obroniłem doktorat w Łódzkiej Szkole Filmowej aka „Filmówce”.
 
Wykształcenie filozoficzne we Francji dało mi solidny grunt naukowy i książkowy w wielu dziedzinach, od teorii nauki do teorii sztuki. Wciąż rozwijam swoją osobowość na tym gruncie.
Szkoła filmowa była obecna w moich myślach i marzeniach od dłuższego czasu. Studia w Polsce traktowałem dwojako – jako rozwój sam w sobie oraz jako narzędzie służące poznaniu nowego środowiska. Zresztą nie tylko studia dają takie możliwości, ale też film będący uniwersalnym kluczem do rzeczywistości.

Z zawodu jestem filmowcem i tłumaczem.

Mój zawód jest dla mnie sposobem, żeby – zupełnie jak w szachach – za każdym razem rozwiązać nowy problem przy założeniu, że zawsze istnieje dobre rozwiązanie.
Realizując filmy i tłumacząc różne teksty, nauczyłem się, że język, w tym język filmowy, jest w gruncie rzeczy muzyczny. Jest kwestią słuchu i brzmienia.

Film dokumentalny „Larissa” – praca doktorska, Szkoła Filmowa w ŁodziMoi klienci to… Nie mam klientów. Mam partnerów.

Najwięcej czasu w ciągu dnia poświęcam na życie ze sobą. Z tego czerpię siłę i umiejętności do bycia i życia z drugim człowiekiem.

Praca bywa dla mnie trudna i jałowa. Biorę to na klatę. (Swoje barki pozostawiam innym sprawom.)

Nie wspominam w żaden szczególny sposób początków swojej pracy. Wydaje mi się, że przeżyłem wiele początków.

Z pewnością nie jest to praca dla... Z pewnością nie jest to zdanie, które dokończę.

Moja rada dla zainteresowanych pracą w zawodzie, który wykonuję to... Właściwie nie mam rad. Najlepiej, jeśli każdy znajdzie własną drogę zgodnie z własną osobowością.
 
Moje najważniejsze narzędzie pracy to internet. Bez internetu najpewniej i niejednokrotnie doświadczałbym pobytu w Polsce jako wygnania. Dysponuję także narzędziami pracy innymi niż internet.

Gdybym nie robił tego, co teraz, to pewnie byłbym kiepskim trębaczem jazzowym.

Dzień pracy zaczynam o 7.00. Czasem wcześniej, a czasem w ogóle.

Najtrudniejsze w mojej pracy są początki oraz okres tuż po zakończeniu.

Inspiracji szukam wszędzie wokół siebie. Intryguje mnie to, co nieoczywiste i niewidoczne na pierwszy rzut oka. (Odniesienia do oczu są tu jak najbardziej celowe.)

Konkurencja to dla mnie... Nie mam konkurencji. Uff...

Nigdy nie zdobędę się na to, aby „być menadżerem” czy „przełożonym” i „mieć podwładnych”.

Pierwsze zarobione pieniądze wydałem na pierwszą randkę.

Największy sukces może stać się największą klęską, jeśli się człowiek kurczowo go uczepi. Fajnie wiedzieć, kiedy odpuścić i patrzeć z podobnym luzem tak na sukces, jak na tak zwaną porażkę.

Największa porażka…
No właśnie. (Patrz: Największy sukces.)

Nie wyobrażam sobie życia bez jazzu, roweru i badmintona. I rozmów z przyjaciółmi. I warzyw z przyprawami.

Jako dziecko marzyłem, żeby mieszkać za granicą.

Po pracy to czas dalszej pracy; czas wymiany myśli i poglądów zarówno z tymi, z którymi jestem w jednej społecznej bańce oraz z tymi, którzy są poza nią. To szczęście wykształcać w sobie szersze horyzonty i poszerzać pole swojego widzenia.

To, co lubię robić najbardziej, to nawiązywać relacje i tworzyć środowisko pracy, w którym zarówno ja, jak i moi współpracownicy czujemy się wolni i równi, dzięki czemu możemy jak najpełniej się wyrażać i zaskakiwać siebie samych.

Jestem dumny z tego, że nie potrzebuję być z niczego ani z nikogo dumny. Uczę się widzieć bez filtrów zbudowanych z silnych emocji.

Najważniejsza decyzja w moim życiu to stawać po swojej stronie niezależnie od wyborów innych ludzi i okoliczności zewnętrznych.

Największym szaleństwem w moim życiu był przyjazd z Francji do Polski.

Najważniejsze słowa, jakie usłyszałem to te, których nie usłyszałem od innych, a które wypracowałem w sobie na drodze różnych rozwojowych doświadczeń.

Chciałbym się jeszcze nauczyć lepiej grać na trąbce i w badmintona.

Mój kraj to dla mnie sprawa niedająca się uchwycić czy zdefiniować.

Kultura jest dla mnie codzienną frajdą.

Mój cel to każdego dnia dowiedzieć się czegoś nowego o sobie i drugiej osobie.

 

Zamiast BIO. Aleksander sam o sobie:

Jako student spędziłem kilka miesięcy w Polsce, aby napisać pracę magisterską po francusku o twórczości Brunona Schulza. Uzbrojony w list polecający, umówiłem się w Warszawie z poetą Jerzym Ficowskim, wielkim specjalistą Wielkiego Pisarza. Pamiętam moją podróż pociągiem z Krakowa, gdzie ówcześnie mieszkałem, do Warszawy, i jazdę tramwajem na Żoliborz. „Będę czekał na pana w moim mieszkaniu przy placu Wolności, po południu.” Dla Francuza popołudnie zaczyna się o 14.00. Najpierw szkoła, a potem praca narzucają nam taki rytm dnia. Przyjechałem natomiast o dwunastej, a więc zdecydowanie za wcześnie. Czekałem w barze mlecznym niczym z filmu „Miś”; tamtejsze sztućce również mogły być przymocowane łańcuchami do stolików. Pamiętam, że zniecierpliwiony i nieobeznany z polską etykietą zadzwoniłem do drzwi Jerzego Ficowskiego na długo przed godziną 14. Otworzył mi zdziwiony mężczyzna w szlafroku, palący papierosa Carmen. Faux-pas było również to, że mówiłem wtedy dość słabo po polsku. Mój gospodarz nie znał ani angielskiego, ani francuskiego. Wezwał więc swoją córkę – 16- lub 17-letnią dziewczynę, aby pomogła nam w rozmowie, ale… ona mówiła po francusku tak dobrze jak ja po polsku.

Dlaczego dziś wracam do tego kulturowego i intelektualnego fiaska? W zeszłym tygodniu odkryłem w Warszawie (znowu to miasto!) książkę zawierającą korespondencję, którą Ficowski zbierał przez kilkadziesiąt lat na potrzeby własnych poszukiwań schulzowskich. Po moim liście polecającym nie ma tam ani śladu!

Przez całe życie pozostałem dyskretnie wierny twórczości Brunona Schulza, będąc uważnym na kapitał emocjonalny, który każdy z nas dziedziczy i nabywa w dzieciństwie, a następnie rozwija. Zrozumiałem, że owa książka – obecnie już świętej pamięci Jerzego Ficowskiego – zawiera niewidzialną stronę mojego życia; mój życiorys nie tyle w negatywie, jak w fotografii analogowej, co zapisany na bezużytecznej, prześwietlonej taśmie. Książka ta zawiera materiał na rozmowę, której wtedy nie było, a która mogłaby zacząć się dziś i zmierzać wstecz ku tamtym czasom.

Wysłuchała Maja Ruszkowska-Mazerant

Zdjęcia z archiwum twórcy

Trailer filmu „Larissa” LINK

Zobacz również fundacjakamera.wixsite.com/my-site

Kontakt do twórcy: fundacjakamera@gmail.com