Wszystkie debaty dotyczące edukacji kulturalnej (szczególnie te prowadzone na tzw. wysokim szczeblu) rozpoczynają się zwykle cytatem z Jana Zamojskiego: "Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie".

Po tak patetycznym wstępie następuje zazwyczaj przypomnienie osiągnięć naszych przodków połączone z krytyczną analizą współczesności, potem ustala się cele, prerogatywy, wytyczne, rozmaite programy naprawcze itp. Używa się przy tym bardzo górnolotnych sformułowań. Oto próbka tego rodzaju języka: „Uczenie dzieci i młodzieży różnorodności wspólnej kultury europejskiej i jej szczególnych wartości humanistycznych wymaga jednocześnie propagowania naszej kultury narodowej, podkreślania specyfiki polskiej historii, a także naszych osiągnięć w dziedzinie kultury” (fragment przemówienia byłego marszałka senatu Longina Pastusiaka wygłoszonego na jednym z sympozjów dotyczących edukacji młodzieży). W mediach pełno jest tego typu nic niewnoszących wypowiedzi. O wychowaniu w kulturze dużo się mówi —zazwyczaj w kulturalnym gronie, z użyciem kulturalnego języka i patetycznych gestów. Cała para idzie w gwizdek. Jak zwykle.

Nie mam nic przeciwko rozmaitym rządowym i pozarządowym inicjatywom dotyczącym edukacji kulturalnej, jednak uważam, że to nie one w ostatecznym rozrachunku mają wpływ na poziom artystycznej (czy jakiejkolwiek innej) wrażliwości młodych ludzi. Wyobraźnia dzieci jest od najmłodszych lat warunkowana przez telewizję, komputer, kino, a w znacznie mniejszym stopniu — choć również (by wspomnieć np. fenomen Harrego Pottera) — przez książki. Nie da się tego uniknąć. Obecnie to właśnie telewizja i internet stanowią naturalne środowisko, w którym kształtuje się dziecięca mentalność. Dlatego nie można z jednej strony pozwalać na komercjalizację oferty telewizyjnej, a z drugiej próbować ratować sytuację rozmaitymi „programami naprawczymi”. To błędne koło. Dziecko ma naturę buntownika, dlatego nigdy nie będzie chciało zgodzić się na nachalne wmuszanie mu tzw. kultury wysokiej.


ilustracja: Tomasz Kaczkowski

Pamiętam, jakie było moje nastawienie do obowiązkowych, comiesięcznych koncertów muzyki poważnej, organizowanych w sali gimnastycznej mojej podstawówki. Taka „edukacja kulturalna” może z powodzeniem zniechęcić do muzyki na całe życie. Podobnie było ze szkolnymi wypadami do kina, których celem było zapoznanie nas z „arcydziełami sztuki filmowej”. Całości koszmaru dopełniały porozwieszane na szkolnych korytarzach zakurzone reprodukcje obrazów Matejki, Wyspiańskiego, o nieśmiertelnych „Słonecznikach” Van Gogha nie wspominając. Jeśli problem artystycznego i kulturowego uwrażliwienia młodych ludzi będziemy traktowali programowo i złożymy go na barki urzędników, to możemy być pewni, że nigdy nie przezwyciężymy nudnego i głupiego kanonu łopatologicznych indoktrynacji, które z „uwrażliwianiem” (okropne słowo) mają tyle wspólnego, co sala gimnastyczna z muzyką poważną.

Co więc robić się powinno? Wydaje mi się, że podstawowym warunkiem jest dostępność sztuki. Dziecko powinno mieć możliwość swobodnego dostępu do zjawisk artystycznych. Powinno móc samo „trafić” na sztukę, bez namawiania i prowadzenia za rękę. Dlatego tak ważne jest dotowanie wszelkich artystycznych przedsięwzięć, szczególnie tych o charakterze medialnym (TV, radio, kino). Tylko wtedy może wykształcić się pewien klimat sprzyjający zainteresowaniu sztuką. Pamiętam, że kiedy byłem mały, wydarzenie kulturalne o nazwie „Festiwal Chopinowski” było czymś emocjonującym — codzienne transmisje telewizyjne powodowały, że mówiła o nim cała Polska. I choć dziecku trudno było docenić walory artystyczne widowiska, to jednak z pewnością pozwalało ono na zrodzenie się pewnego rodzaju zaciekawienia, które mogło zaowocować czymś wartościowym w przyszłości. Wtedy Festiwal Chopinowski był — mówiąc językiem współczesnym — trendy. Dziś jest jednym z wielu newsów, jakie można znaleźć w internetowych serwisach. Poziom artystyczny festiwalu nie uległ drastycznej zmianie, jednak zmieniło się społeczne nastawienie. Odkąd ciekawość ludzka zaczęła być warunkowana przez media, a te postawiły na ogłupiającą rozrywkę, koncerty fortepianowe stały się passe.

Jeśli sztuka nie wróci do mediów, a artystom nie odda się do użytku najnowszych technologii, to nie ma co myśleć o artystycznym uwrażliwianiu kolejnych pokoleń, które od najmłodszych lat powierza się opiece telewizji i internetu. Obecnie — w myśl świętej zasady ekonomii mówiącej, że pieniądz robi pieniądz — wszystkie media z zaangażowaniem nastawiają się na to, co najbardziej chwytliwe, czyli na niewybredny relaks i rozrywkę. Nie ma społecznego przyzwolenia na obecność kultury w naszym życiu, została ona sprowadzona do rangi ekskluzywnego ekscesu. W atmosferze telewizyjnego zidiocenia trudno znaleźć jakąkolwiek ambitną ofertę, nie tylko tę skierowaną do ludzi młodych, ale też do ludzi dorosłych.

Jeśli człowiek w młodości nie złapie bakcyla sztuki, to w dorosłym wieku może być za późno. Umysł dziecka to obszar niezwykłej wrażliwości i dlatego należy o niego dbać. Trzeba uważać, z czym się go konfrontuje. Nie należy go na siłę „urabiać”, lecz starać się do maksimum potęgować właściwe dzieciom zainteresowanie światem. Dziecko musi odczuwać przyjemność zadawania pytań, przyjemność poszukiwań. Ale trzeba stworzyć takie warunki, aby obszar tych poszukiwań był jak najbardziej rozległy i bogaty. Książki, filmy, telewizja, muzyka, internet — wszystko to może służyć wspaniałemu rozwojowi osobowości pod warunkiem że ukazuje naprawdę szerokie spektrum treści. Wierzę w to, że mądra propozycja spotka się z mądrą reakcją. W końcu dzieci są o wiele bardziej zainteresowane światem niż ludzie dorośli. Nie stać ich jeszcze na cynizm.