Marcin R. Nowicki

Czy kiedy ekipa odpowiedzialna za pamiętny wideoklip do piosenki „Thriller” Michaela Jacksona siadała niespełna 30 lat temu do tamtego na wskroś ekstrawaganckiego projektu, w zamyśle miała walor artystyczny, czy chodziło jedynie o komercyjny sukces? A może jedno nie wyklucza drugiego? Żyjemy w czasach, w których dźwiękowe kompozycje prezentuje się w towarzystwie ruchomych obrazów na niemal każdym kroku. Teledysk jest dzisiaj stale obecny w reklamach telewizyjnych, ale także internetowych. Atakuje ze wszystkich ekranów. Prywatnych oraz w przestrzeni miejskiej. Zawrotna dynamika, zabójcza paleta kolorów, futurystyczne scenariusze. Paradoksalnie, najmniej jest wideoklipów w telewizjach muzycznych. Co również znamiennie – przestajemy powoli rozróżniać, wyławiać z tej feeryjnej pulpy perełki, doceniać walor twórczy.

Kiedy Zbigniew Rybczyński odbierał w 1983 roku Oscara za animację „Tango”, był świeżo po emigracji do Austrii. Stacja MTV działała od 2 lat i miała już swoje gwiazdy. To innowacyjne, wizjonerskie podejście do sztuki realizacji teledysku sprawiło, że wkrótce do wąskiego grona najbardziej docenianych reżyserów klipów dołączył właśnie nasz rodak. Dzisiaj rynek muzyczny przeżywa oficjalną zapaść. Zredukował liczbę wydawanych singli – niegdyś ukazywało ich się po kilka z każdej płyty i niemal wszystkie ozdabiano klipami. Znacznie mniej kręci się ich także u nas, w Polsce. Czy zatem młodzi ambitni twórcy skazani są obecnie wyłącznie na produkcję reklamówek banków i funduszy emerytalnych?

Dwa lata temu miałem okazję przeprowadzać dla magazynu „Machina” wywiad z Timem Popem, brytyjskim twórcą odpowiedzialnym m.in. za słynne wideoklipy The Cure z lat 80., ale także za telewizyjne reklamówki wielkich marek samochodowych. Powiedział mi: Wytwórnie płytowe nie chcą dzisiaj pokazywać rzeczy surowszych, bardziej prawdziwych. Ja chętnie zabrałbym kamerę gdzieś na ulicę, ale oni wolą bezpieczne komputerowe efekty. Jak przyznał niedawno szwedzki reżyser – Jonas Åkerlund – jeden z ostatnich teledysków Britney Spears nakręcił wyłącznie za pieniądze sponsorów, którzy umieścili w kadrach swoje produkty. Popkultura od zarania rządziła się cyklami. Jak na polach szachownicy – białe wypiera czarne, aby potem znów oddać pole czerni. Wydaje się, że kryzys powinien przynieść urodzaj, czyli odbicie się od ślepej uliczki pustych komercyjnych wymogów. Czy przyniesie?

Nowoczesność nie musi blokować wrażliwości twórcy. Na nazwisko i znaczące apanaże pracuje się dłużej niż chwilę. Największą pułapką jest natomiast myślenie, że charakter i własny twórczy rys nie mogą dziś przynieść sukcesu finansowego. Być może marketingowa intuicja i upór stały się czynnikami ważniejszymi niż kiedykolwiek wcześniej. Ale połączone z bezsprzecznym talentem wciąż potrafią przynieść pożądane rezultaty. O wybicie się ponad zunifikowaną mierność będzie coraz trudniej, jednak szczęśliwcy obdarzeni ponadprzeciętną intuicją na tle plastikowej papki zaświecą szczególnie jasnym światłem.

Z roku na rok produkujemy w Polsce coraz więcej muzyki, która z powodzeniem może konkurować na międzynarodowym rynku. Nawet jeśli wysoki budżet będzie poza zasięgiem twórcy, a szansa na prezentację dzieła przede wszystkim w Internecie – pole do popisu dla reżyserów teledysków, wbrew pozorom, jest coraz szersze. Szczególnie młoda polska animacja ma międzynarodowo pozycje silną i wciąż umacnianą. Jest tylko jedno „ale” – szansę na długofalowy sukces, profesjonalną karierę i realnie znaczące dokonania mają tylko ci, którzy zdołają zaproponować coś oddzielnego, przemyślanego i będącego w opozycji do wycyzelowanych tworów, jakie zewsząd nas atakują. Kreatywność i wartościowa, błyskotliwa wizja to nadal najcenniejsze przymioty. Zresztą być może właśnie dzisiaj znaczą szczególnie wiele.

Tekst: Marcin R. Nowicki

Marcin R. Nowicki – Łódź/1983 – animator popkultury i dziennikarz muzyczny publikujący na łamach e-tygodnika „Machina” i portalu Onet.pl.