Rozmowa ze Stefanem Kornackim, pomysłodawcą projektu artystycznego "Ustawka" (projekt powstał z myślą o stworzeniu kulturalnego wydarzenia towarzyszącego EURO 2012, www.winwin.org.pl)

Jak rozpoczęła się współpraca z Teatrem 21, kto zainicjował tę relację?

„Ustawkę” wymyśliłem 2 lata temu, a pod koniec zeszłego roku koncepcją zainspirowała się Justyna Sobczyk, która chciała przygotować performance ze swoim teatrem. Teatr 21 poznałem dzięki Fundacji WinWin, a dokładnie dzięki Joannie Sheuring-Wielgus.

Czy po raz pierwszy współpracował Pan z grupą osób zagrożonych wykluczeniem społecznym?

Nie po raz pierwszy, prowadziłem wcześniej zajęcia plastyczne, ale nie były to działania długofalowe.

Czy przed poznaniem aktorów Teatru 21 miał Pan pewne wyobrażenie o współpracy, które uległo zmianie w momencie jej rozpoczęcia lub w trakcie trwania?

Trudno odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie współpracowałem z aktorami.

Czy był to Pański pierwszy projekt łączący tak zróżnicowane płaszczyzny ekspresji artystycznej?

Nie, to nie był pierwszy projekt tego typu. Ponieważ działam na wielu płaszczyznach artystycznych, zdarza mi się to dość często.

Jaką nowość wprowadza Pańska instalacja do problematyki kibicowania? Czy poza zwróceniem uwagi na samo zjawisko sztuka ma pomóc w jego opanowaniu, zrozumieniu, edukowaniu na ten temat?

Instalacja nie porusza jedynie problemu kibicowania. To kolejny projekt z cyklu „Inscription”, w którym wykorzystuję napisy uratowane z budynków. W przypadku „Ustawki” są to nazwy fabryk, które są jednocześnie nazwami zwaśnionych klubów sportowych, które przy tych zakładach powstały. Co ciekawe, kluby dwóch różnych dyscyplin sportowych wiodących prym w jednym mieście. Dwa lata temu, kiedy udało mi się ściągnąć pierwszy z napisów (Elana), w mojej głowie pojawił się pomysł, żeby stworzyć projekt na ten temat. Nazwa to forma zaczepki, dotyczy kompozycji instalacji, jednak stała się początkiem cyklu.
Instalacja w części dokumentalnej, w dwóch materiałach wideo wyświetlanych na dwóch ekranach w formie dialogu między Apatorem a Elaną – fizycznie nie do końca możliwego – to z jednej strony wspomnienia pracowników, ich młodości, historii sprzed 20–30 lat, a z drugiej strony pojawia się kontekst kibiców industrialnych. Współczesny sport traktuje ich jako zjawisko anachroniczne i wyśmiewa ich atawistyczne obrzędy.

Tytuł sugeruje najprostsze rozwiązanie – pokazanie zadymy. To jednak pułapka. W trakcie pracy nad materiałem pojawiło się mnóstwo nowych kontekstów – człowieka współcześnie pozostawionego samemu sobie, człowieka poszukującego przynależności społecznej, wspólnoty, możliwości utożsamiania się. Bardzo różne bywają tego konsekwencje. Najprościej byłoby rzucać mięsem, zrobić z tego prasowego newsa o mordobiciu. Taka droga na skróty byłaby koszmarnie uboga. Euro 2012 jako wydarzenie konsumenckie stało się idealną okazją do pokazania działania, które opowiada o wymierających i niemodnych elementach życia. O fabrykach kojarzonych z komuną i kibicach kojarzonych z zadymami.

 

Dlaczego uznali Państwo, że to połączenie dziedzin sztuki jest odpowiednie do realizacji przedsięwzięcia „Ustawka”?

Jak już wspominałem, staram się łączyć techniki, żeby tworzyć działania pełniejsze, bogatsze, wielowątkowe.

Czy nie obawiał się Pan zbytniego zmieszania gatunków? Wprowadzenia chaosu na formalnej płaszczyźnie projektu? Czy nie obawiał się Pan, iż taka mnogość form sztuki jest nie do pogodzenia? Czy nie doszło do zmącenia gatunków sztuki, nie zmieszały się formy?

Zawsze istnieje taka obawa! W tym przypadku formy te były odseparowane tak, że „zmieszanie” nie mogłoby mieć miejsca. W rzeczywistości czym innym jest instalacja, a czym innym były działania performance Teatru 21.

Czyją uwagę najbardziej przyciągał projekt – ludzi zainteresowanych tematem, biegłych w nim czy zupełnie przypadkowych?

Działania w otwartej przestrzeni są nastawione w większości na przypadkowych widzów, dzięki czemu można spodziewać się bardzo różnych reakcji. Oczywiście ludzie zainteresowani często bardziej wnikliwie analizowali instalację, natomiast przypadkowi czasem zadawali pytania typu: „Czy tutaj będzie dyskoteka?”. Odniosłem wrażenie, że wyjście z taką formą poza mury galerii było dla mieszkańców Kijowa czymś egzotycznym, dziwnym, zastanawiającym.

Czy nie czuł Pan obawy, że sama instalacja mogła nie być zrozumiała w Kijowie, podobnie jak mogliby ją odczytać toruńscy mieszkańcy?

Nie, absolutnie. To procesy lokalne, które na większą skalę pojawiają się wszędzie – jedynie pod innymi szyldami, nazwami, w innych grupach społecznych.

Czy tym samym kontekst przestrzeni, miejsca, kraju nie determinuje interpretacji w znaczący sposób? Czy modyfikacje interpretacyjne są przewidziane?

Tutaj ważny był kontekst Euro 2012 z jego całym bagażem – ujemnym i dodatnim. Konteksty, o których mówicie, zawsze kreują nowe pola znaczeniowe, na tym polega przecież instalacja w przestrzeni. Modyfikacje interpretacyjne? Widz porusza się w przestrzeni stworzonej przez artystę, ale przecież ma pełną swobodę odbioru. Może mieć przy okazji różne, skrajne odczucia. O to chodzi.

Czy spotkali się Państwo z jakimiś konkretnymi, bezpośrednimi relacjami odbiorców?

Na pewno spore obrzydzenie wywołało to, że litery z fabryk są stare i nadgryzione zębem czasu. Odbiorcom zbyt kojarzyło się to z teraźniejszością, biedą, z którą starają się walczyć. Tam obecnie likwiduje się fabryki, miejsca pracy. Jeśli natomiast chodzi o kibiców, to kolorystycznie bliżsi byli Ukraińcom kibice Elany, ponieważ mają te same barwy. Konflikt między klubami w jednym mieście jest im oczywiście dobrze znany, a ustawki odbywają się notorycznie. Kilka osób zadawało sobie nawet pytanie o sens organizowania Euro, skoro ukraiński przemysł się sypie. Ciekawe.

Czy przewidują Państwo dalszą współpracę, inne projekty? Czy była to jednorazowa inicjatywa, inspirowana Euro 2012?

W przypadku „Ustawki” była to jednorazowa sytuacja, samą instalację czekają teraz kolejne odsłony, a projekt – następne wcielenia. Dalsza współpraca, kto wie? Działanie Teatru 21 to wielka przestrzeń inspiracji, Justyna [Sobczyk – przyp. red.] z Agatą [Skwarczyńską – przyp. red.] poruszają się śmiało po terenach, których unika społeczeństwo, które omija sztuka. Imponują pasją, a aktorzy odwzajemniają ich zaangażowanie. Co najważniejsze, działają konsekwentnie. Efekty ich pracy mogłem podziwiać w Kijowie. Może więc stworzymy kiedyś jakiś wspólny projekt.

W jaki sposób wpływa na Pana miasto, jak Pana inspiruje? Co powoduje, że wybiera Pan konkretne napisy – ich historia, możliwość utracenia pamięci o nich?

Napisy najczęściej pojawiają się nagle. Wtedy zaczynam pracę. Jest w tym oczywiście coś z polowania, to skomplikowany proces. Napisy są znakiem czasu, pozostałością po miejscach, z których pochodzą. Niosą ze sobą bagaż historyczny, można dzięki nim opowiedzieć wiele ludzkich historii, ale przede wszystkim staram się dać im kolejne życie, żeby pojawiały się w nowych kontekstach. Poza tym uwielbiam je jako obiekty, rzeźby wyrwane z miejskiego krajobrazu, oraz to, że można dzięki nim wygenerować setki komunikatów.

Czy mógłby Pan przybliżyć nam swoje plany artystyczne?

Przygotowuję wystawę w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie, która odbędzie się w sierpniu, nagrywam płytę z moim zespołem Ser Charles – jej wydanie planujemy na jesieni, szykuję się też do kolejnych odsłon „Ustawki” oraz nowego projektu z cyklu „Inscription”, który ma zostać pokazany podczas projektu Cosmic Underground – pociągu, który na przełomie września i października wraz z artystami estońskimi, łotewskimi, portugalskimi i polskimi przejedzie całą Europę.

 

Rozmowa z Justyną Sobczyk - autorką scenariuszy do performance'ów, akcji teatralnych odbywających się w przerwach między napisami

Jak rozpoczęła się współpraca ze Stefanem Kornackim, kto zainicjował tę relację?
To ja byłam osobą, która zainicjowała wspólne działanie. Dzięki Joannie Scheuring-Wielgus zapoznałam się z projektem instalacji Stefana Kornackiego, projekt bardzo mnie zaintrygował. Pierwszą reakcją było określenie instalacji jako negatywne pole magnetyczne . Chodzi o mocną, negatywną relację klubów Elana–Apator. Poczułam, że tę przestrzeń można jednak przetworzyć, a najlepszymi osobami będą aktorzy Teatru 21– osoby z zespołem Downa, które w życiu codziennym nie kierują się agresją ani przemocą. W uproszczonym pierwszym schemacie działań artystycznych uznałam, że to oni zmienią ładunek pola magnetycznego, przewartościują sensy zawarte w instalacji minusowy na dodatni. Taki był pierwszy impuls, pierwszy pomysł na współdziałanie. W miarę upływu czasu podjęłyśmy wspólnie z Agatą Skwarczyńską – współautorką interwencji miejskich – decyzję, że lepiej będzie inspirować się instalacją „Ustawka”, a jako pole działania wybrać przestrzeń miasta.

Dlaczego uznali Państwo, że jest to odpowiednie połączenie dziedzin sztuki do realizacji przedsięwzięcia „Ustawka”?
Dla mnie i aktorów teatru to pierwsze tego typu działanie. Nie wiem, jakie znaczenie miało to połączenie dla Stefana Kornackiego. Dla nas, dla mnie, i tak starałam się to przekazywać aktorom, to było wejście w interesujący, trudny i ważny temat społeczny. Ja jako twórca teatralny zostałam zainspirowana, twórczo sprowokowana do współdziałania. Poczułam, że to jest moment, w którym trzeba zaznaczyć obecność osób niepełnosprawnych w społeczeństwie, w przestrzeni miejskiej. Do tej pory aktorzy teatru spotykali się z widzem w teatrze i to jest zawsze widz przygotowany, jakoś nastawiony .
W przypadku „Ustawki” chodziło nam o to, żeby zamanifestować obecność osób niepełnosprawnych i ich otwartej postawy wobec świata, bawiąc się piłką nożną i w ogóle językiem sportu, ale szukając szerokiego kontekstu myślowego. Szukaliśmy pojęć, które można interpretować przez sport, ale także takich, które dają konkretne skojarzenia dotyczące polityki społecznej. Pojęciami, wokół których pracowaliśmy, były: ustawka, granice, podział, ławka rezerwowych, mur, faul, i szersze, jak: odmienność – zgodnie z polityczną poprawnością nazywana różnorodnością. Dalej były to: agresja i kultura. Hasłem spajającym było zdanie jednej z aktorek Teatru 21, Aleksandry Skotarek: „Agresja jest niekulturalna!”.

Czy spotkali się Państwo z jakimiś konkretnymi, bezpośrednimi relacjami odbiorców?
Reakcje były różne, ale w przypadku działań Teatru 21 i Teatru Parostky nie były one negatywne. Policja ukraińska nas ochraniała, dając poczucie bezpieczeństwa. Podczas jednego z performance’ów aktorka dostała do ręki pieniądze, za które wszyscy aktorzy poszli na wielkie lody. Po każdym działaniu zawsze znalazły się osoby, które podchodziły i chciały rozmawiać, pytając, skąd taki pomysł, skąd jesteśmy. Podeszła na przykład bezdomna kobieta, która chciała dołączyć do zespołu, pytała o możliwości. podszedł też mężczyzna zajmujący się prawami człowieka i fotograf, który zaproponował współpracę. Więcej było jednak sytuacji takiego zewnętrznego oglądania, przechodzenia, krótkiego zatrzymywania się, robienia zdjęć – co te osoby myślały, nie wiem.

Czy przewidują Państwo (ze Stefanem Kornackim) dalszą współpracę, inne projekty? Czy była to jednorazowa inicjatywa inspirowana Euro 2012?
To była inicjatywa jednorazowa, połączył nas trochę przypadek. W tym momencie nie mamy przewidzianych wspólnych akcji. Ale jako Teatr 21 wiemy, że nadal będziemy robić interwencje w przestrzeni publicznej. Kolorowe kominiarki na pewno będą naszym znakiem rozpoznawczym. I w aktorach, i w zespole jest duża chęć badania reakcji społecznych w przestrzeni miasta, w której nikt nie jest gotowy na ten kontakt. Często słyszę, że na takie spotkanie trzeba się jakoś specjalnie przygotować, że kontakt z osobą niepełnosprawną wymaga jakiegoś specjalnego przygotowania. My chcemy mnożyć takie okazje do refleksji, do spotkań, do dialogu, tym bardziej, że te interwencje mają charakter otwarty, pozytywny i nieagresywny. Sami musimy stwarzać takie kliny- korytarze pozwalające na wejście w miasto. Nikt za nas tego nie zrobi.

A kiedy powstał Teatr 21?
Powstał 6 lat temu. Początkiem były działania teatralne realizowane w Zespole Szkół Specjalnych Dać Szansę w Warszawie. W tej chwili większość aktorów jest już absolwentami szkoły, jednak częstotliwość prób nie uległa zmianie. Praca jest równie intensywna – odbywa się 2 razy w tygodniu.

 

Co spowodowało, że postanowiła Pani założyć Teatr 21?
Chęć. Wielka chęć. Jakieś irracjonalnie mocne zainteresowanie osobami z zespołem Downa, niewytłumaczalna potrzeba kontaktu z nimi, a kontakt mam już od liceum. Na pewno z jednej strony jest ta otwarta postawa wobec ludzi, ale z drugiej strony bardzo inspiruje mnie sposób ich działania teatralnego, budowania scen, odpowiedzi na postawione zadania teatralne – to jest bezpośrednie, szybkie, bez kokieterii zachowania sceniczne, możliwość doświadczenia naturalności i prawdy. Ja im wierzę na scenie. Tworzę z aktorami i pozostałymi twórcami tego teatru – Agatą Skwarczyńską, Pawłem Andryszczykiem, Tomkiem Michalczewskim i Bożeną Gawerską-Panfil – teatr, w którym, jak to określają inni, nie dokładamy kolejnych masek, a ściągamy społecznie mocno utwierdzonemaski niepełnosprawnych. Mamy ambicję wydobywania ich indywidualnych cech, charakterów, osobowości. To bardzo ciekawy proces.
Poza tym ja czuję, że ci ludzie potrzebują teatru, to cudowne uczucie. W Teatrze 21 aktorzy opowiadają o sobie, a reszta twórców patrzy, jak im stworzyć jak najlepsze warunki do tego, żeby ta opowieść dla widza była atrakcyjna. Zawsze w kontekście innego, ważnego dla nich tematu. To naprawdę fajna praca.

Czy teatr dla aktorów biorących udział w przedstawieniach jest głównie środkiem wyrazu artystycznego? Czy też spełnia jakieś inne funkcje – jest dla nich rozrywką, edukowaniem społeczeństwa?
Tak, teatr jest środkiem artystycznego wyrazu. Ale dla mnie to za mało. Teatr 21 ma stwarzać sytuacje spotkania, aktorzy tworzą bardzo zgraną grupę towarzyską, w teatrze zajmujemy się  tematami dla nich ważnymi, dlatego teatr staje się miejscem istotnych rozmów o życiu, dorosłości, braku pracy, o małżeństwie, marzeniach, trudnościach, snach… Dobrze móc z kimś pogadać, oni słuchają siebie nawzajem, a potem widzowie słuchają ich. Mało jest takich okazji!!! Stanowczo za mało.
Myślę, że teatr daje widzom szansę na zupełnie inne spojrzenie na osoby niepełnosprawne, bo nie sposób myśleć stereotypowo o kimś z zespołem Downa, który opowiada w spektaklu o swoim śnie: „[…] śnił mi się kabriolet. Nagle wsiadły do niego szalone dziewczyny. Głaskały mnie po zaroście….   w moim śnie głaskały” albo kiedy stawiają pytanie : „Czy kiedyś też będę miała dziecko?”, albo pytają ze sceny: „Czy gdybyś mógł wymienić swoje ciało, to czy wybrałbyś moje? Mam aż 47 chromosomów…” itd. Teatr daje im mówić i wspaniałe jest to, że w tym czasie widz nic nie mówi, tylko słucha i patrzy.

Jak ocenia Pani skalę przedsięwzięcia? Czy pomogło w jakimś innym zakresie niż w ukazywaniu pozytywnych aspektów kibicowania?
Dla nas to było COŚ, ale skala nie jest wielka. Działaliśmy dla osób, które akurat w tych dniach były w tym samym czasie co my na kijowskich ulicach. Sama jestem ciekawa, co zostało w głowach przechodniów, jakie pytania, myśli… Ale to chyba jest najważniejsze, nie ilość, ale decyzja, że ulica, że zaskoczenie, że zdjęcie kominiarki i że duża grupa niepełnosprawnych coś do mnie mówi. Że się wypowiada. Mam nadzieję, że filmy i zdjęcia jeszcze będą do zobaczenia. Może ta dokumentacja zostanie dostrzeżona przez więcej osób?
Ważne i bardzo ciekawe było również wspólne pracowanie nad działaniami dwóch zespołów aktorów / osób niepełnosprawnych. Okazuje się, że to możliwe!

Czy Teatr Parostky działa podobnie jak Teatr 21?
Teatr Parostky działa dłużej niż my, już od 10 lat. Ma swoją siedzibę, której bardzo mu zazdrościliśmy. Jego zespół jeździ na festiwale, robią spektakle. Aktorzy są starsi, to osoby w wieku 20–40 lat, które spotykają się codziennie. Tak naprawdę o strukturze nawet nie mieliśmy za dużo czasu rozmawiać.

A czy zauważyła Pani różnice w działaniu Teatru 21 i Teatru Parostky? Skoro na Ukrainie problem mniejszości (np. osób z zespołem Downa) jest tabuizowany, to czy oba teatry pełnią różne funkcje?
Teatr 21 robi spektakle, spotykamy się tylko na próby, dwa razy w tygodniu, podczas gdy oni spotykają się codziennie i w teatrze spędzają cały dzień. Mają też tam inne zajęcia, sami przygotowują sobie jedzenie, spędzają tam czas, a dopiero wieczorem rozjeżdżają się do domów.

Czy mają Państwo zamiar nadal współpracować, tworzyć kolejne projekty z Teatrem Parostky?
Chcielibyśmy spotkać się na jakiejś dłuższej sesji warsztatowej. Już wiemy, że oni nie chcą przyjechać do Polski. Vitaly Lubotan [Zawodowy reżyser, pedagog. Założyciel integracyjnego teatru „Parostki” w Kijowie. - przyp. red.] powiedział, że proces starania się o wizę do Polski jest nie do zaakceptowania, że on nie chce już tego doświadczać, że woli, żebyśmy my do nich przyjechali. To trochę smutne…

 

Rozmowa z Agatą Skwarczyńską - podobnie jak Justyna Sobczyk, autorką scenariuszy do performance'ów, akcji teatralnych odbywających się w przerwach między napisami

Czy spotkali się Państwo z jakimiś konkretnymi, bezpośrednimi relacjami odbiorców Waszego wystąpienia?

Spotkaliśmy z wieloma reakcjami odbiorców. Nie wszyscy zdobywali się na to, żeby do nas podejść i porozmawiać, ale widać było, że nasze działanie wzbudza duże zainteresowanie. Ludzie podchodzili i czytali  nasze oświadczenie umieszczone  na piankowej tablicy (org:  To jest artystyczna akcja Teatru 21 z Warszawy i Teatru Parostky z Kijowa. Pragniemy zaprotestować w ramach swoich działań przeciw agresji podczas Euro 2012 i nietolerancji  wobec różnorodności w ogóle), tłumaczący główny motyw naszego działania. Szczególnie utkwiły mi w pamięci dwie skrajne reakcje widzów.
Pierwsza miała miejsce podczas naszej trzeciej akcji w parku Tarasa Shevchenki. Nasi aktorzy przebrani w kolorowe maski zajmowali ławki w parku między siedzącymi przypadkowymi przechodniami. Na określony znak aktorzy  formowali postawy  kojarzące się z przemocą i walką. Okazało się, że jednym z obserwatorów był holenderski działacz na rzecz praw człowieka, który wspomagał rodzimą ambasadę w trakcie trwania Euro. Zainteresował się on już samą tablicą. Po akcji powiedział nam, że był zaskoczony, kiedy nagle w parku obok niego pojawiły się osoby upośledzone umysłowo upominające się o swoje prawa i to przy pomocy sztuki. Pan był zachwycony.
Z zupełnie innym odbiorem spotkaliśmy się nazajutrz w trakcie naszej ostatniej akcji, która przebiegała wedle dość swobodnego planu  przejścia w orszaku ubranych w maski grajków (nasi aktorzy dostali instrumenty, ponieważ chcieliśmy dodatkowo dźwiękiem zaznaczyć swoją obecność) ulicą Andrievsky Uzviz. Pewna para widząc nasz orszak, skomentowała: „pewnie chcą pieniądze wyłudzić”. Kiedy jednak przeczytała naszą tablicę, od razu przeprosiła za dość stereotypową reakcję. W gruncie rzeczy właśnie ta reakcja wydaje mi się ciekawa, ponieważ pokazuje, że pojawianie się osób niepełnosprawnych umysłowo na ulicy wywołuje zaskoczenie u obserwatorów, a jednocześnie przełamuje stereotypowy podział na strefę oficjalną i tzw. szarą strefę w przestrzeni miasta. Kwestia wykluczenia (rozumianego jako brak prawa do występowania na równych prawach w pewnej przestrzeni) wydaje się kluczowa w naszym działaniu.

Czy przewidują Państwo dalszą współpracę, inne projekty za Stefanem  Kornackim? Czy była to jednorazowa inicjatywa inspirowana Euro 2012?

Wydaje mi się, że raczej było to jednorazowe działanie.

Jak ocenia Pani skalę przedsięwzięcia, czy pomogło w realizacji jakichś innych celów, niż tylko w uświadamianiu odbiorcom, jak powinno wyglądać pozytywne kibicowanie?

Wydaje mi się, że ogromnie pomogło na wielu poziomach. Przede wszystkim dla nas jako Teatru 21 jest to wprowadzenie zupełnie nowych metod działania. Nie zawsze musi to być scena teatralna z gotowym spektaklem i aktorami w kostiumach. Równie dobrze nasze działania mogą być bardziej spontaniczne i nastawione na steatralizowanie konkretnej przestrzeni (miejskiej).
Obie metody pracy są równie dobre do przedstawienia perspektywy ludzi upośledzonych umysłowo, którzy próbują jakoś funkcjonować w społeczeństwie. Wszystkie nasze spektakle jakoś dotykają tych kwestii. Jesteśmy mocno nastawieni na oswajanie z innością naszych aktorów, jednocześnie chcemy pokazać ich jako ludzi, którzy mają bardzo interesujące spostrzeżenia o świecie i zupełnie takie same pragnienia jak wszyscy. Dlatego tak ważnym krokiem było dla nas wyjście ze sztuką na ulice Kijowa.
To zupełnie inna sytuacja, kiedy jako widz przychodzi się do teatru z nastawieniem, że grają osoby upośledzone, niż kiedy te upośledzone osoby przychodzą ze swoją sztuką do przechodniów, wkraczając w ich sferę życia. Akcje w Kijowie pośrednio dotyczyły pozytywnego kibicowania, chodziło o zadanie pytania o możliwość wspólnego kibicowania osób „normalnych” i upośledzonych na równych prawach. W trakcie przygotowań do „Ustawki” okazało się, że kibice biorący udział w nagraniu wideo Stefana Kornackiego nie chcą być pokazywani obok osób z zespołem Downa. Nagle w ramach wspólnej akcji o wspólnej tematyce pojawiła się próba wykluczenia nas z możliwości udziału w niej. To nasuwa myśl, że agresja w słowach jest znacznie bardziej niebezpieczna niż ta oparta na sile fizycznej. Ta pierwsza rodzi podziały, wyklucza pewną grupę ze wspólnoty, wskazuje lepszych i gorszych, a tak powstaje rasizm. Druga jest tylko manifestacją tych przekonań.

Czy Teatr Parostky działa w podobnej formie jak Teatr 21?

Teatr Parostky to wspaniali ludzie. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem aktorów ukraińskich. Ich ogromnego warsztatu i kondycji, a także otwartości na nas i nasze pomysły. Dla wszystkich – zarówno dla nich, jak i dla nas – działania w ramach „Ustawki” były skokiem w bok od regularnych metod pracy. My jako pomysłodawcy bardziej mieliśmy może szansę zastanowić się, czego tak naprawdę oczekujemy od tego spotkania i wspólnych działań, ale – jak to zwykle bywa w takich sytuacjach - życie przerosło wszelkie przewidywania. Choć wiele aspektów tej pracy było dla nas zaskakujących, wydaje mi się, że sam przekaz, o który nam chodziło, pojawił się bardzo wyraźnie w performance’ach, uzupełniony indywidualną wrażliwością aktorów z obu teatrów.

Czy zauważyła Pani różnice w działaniu Teatru 21 i Teatru Parostky? Skoro na Ukrainie problem mniejszości (np. osób z zespołem Downa) jest tabuizowany, czy oba teatry pełnią różne funkcje?

Wydaje mi się, że Teatr Parostky działa zupełnie na uboczu świadomości publicznej. Myślę też, że bardziej interesuje ich robienie teatru, czyli wyrażanie pewnej wrażliwości w ogóle, niż świadome podejmowanie tematu obecności osób z zespołem Downa w społeczeństwie. Pewnie po części jest tak z powodu marginalizowania tej kwestii na Ukrainie.
Z kolei nam zależy, żeby spektakle wyrażały punkt widzenia naszych aktorów, często Justyna [Sobczyk – przyp. red.] wkłada do scenariusza ich oryginalne wypowiedzi, przez co nigdy tak naprawdę nie powstają całkowicie odrębne postaci. W pewnej mierze ich role są autotematyczne. Dodatkowo staramy się naddać całości warstwę bardziej ogólną, takie drugie czy trzecie dno, podejmującą w różnych odsłonach temat osób z zespołem Downa w społeczeństwie.
Myślę, że dla obu teatrów wyjście na ulicę i zamanifestowanie swojej obecności było ogromnym wyzwaniem. Dla nas jest to próba, która nas przekonała, że chcemy dalej podążać tym tropem, bo daje nam nowe możliwości rozwoju i wyrazu. Nie wiem, jakie spostrzeżenia mają artyści Teatru Parostky. Być może to doświadczenie było dla nich jednorazowe.

Czy mają Państwo zamiar nadal współpracować, tworzyć kolejne projekty z Teatrem Parostky?

To spotkanie było ogromnie inspirujące i chętnie byśmy podjęli próbę współpracy. Chcielibyśmy teraz zaprosić Teatr Parostky do nas. Niestety mamy świadomość trudności natury politycznej. Ukraińcom jest niezwykle trudno dostać wizę do Polski. Dla reżysera Vitalija Luboty byłoby to ogromne wyzwanie, graniczące z cudem, wyekspediować do Polski dużą grupę, na dodatek upośledzoną -umysłowo. Mamy nadzieję, że sytuacja poprawi się w niedalekiej przyszłości i wtedy z pewnością powrócimy do wspólnych planów.

Ze Stefanem Kornackim, Justyną Sobczyk i Agatą Skwarczyńską, współtwórcami akcji artystycznej "Ustawka", rozmawiała Bogusława Bronowicka