Wywiad z Natalią Sosin-Krosnowską, prowadzącą program „Daleko od miasta” w DOMO+

Rozmawiała
Maja Ruszkowska-
-Mazerant

Zdjęcia
dzięki uprzejmości Natalii Sosin oraz DOMO+

Strona www: LINK



Natalia Sosin-Krosnowska. Pracuje w mediach od 14 lub 15 lat, czyli w skrócie ponad dekadę. Była redaktor naczelna i współtwórczyni polskiej wersji językowej europejskiego magazynu internetowego cafebabel.com. Była dziennikarka redakcji zagranicznej i prezenterka Polsatu („Światowidz”, „To był dzień na świecie”). Współpracowała z wieloma redakcjami zagranicznymi, w tym TV Arte i francuskim ELLE. Jej artykuły były publikowane między innymi w „Courrier International”, „La Stampa”, „Die Zeit” i „The New York Times”. Stypendystka IVLP amerykańskiego Departamentu Stanu.

Sama o sobie mówi tak: Aktualnie współtworzę i prowadzę „Daleko od miasta”, napisałam książkę o wiejskim życiu dla mieszczuchów i planuję drugą o zupełnie innej tematyce. W wolnych chwilach maluję, staram się w końcu urządzić własne mieszkanie (bo jak wiadomo, szewc bez butów chodzi), a przede wszystkim cieszę się każdą chwilą spędzaną z najlepszymi ludźmi na świecie, czyli moim mężem, synem i mamą, bez której nic z tego co nie wymieniłam by nie wyszło, a nasz dom runąłby już dawno.

Nam opowiada o swojej pracy, podróżach po całej Polsce z programem „Daleko od miasta” oraz o życiu na wsi...


Prowadzi Pani program „Daleko od miasta” już piąty sezon, jak do tego doszło?

To było przeznaczenie. [uśmiech] Miałam za sobą spore doświadczenie telewizyjne i prasowe, pracowałam przez ponad sześć lat w redakcji zagranicznej Polsat News, wcześniej pisałam dla internetowej redakcji „Polityki” i różnych zagranicznych gazet. W 2014 roku, kiedy powstał program, pracowałam w Foch.pl, nieistniejącym już serwisie internetowym Agory. W tym samym czasie producentka „Daleko od miasta” Magda Kovcin, szukała kogoś, kto poprowadziłby wymyślony przez nią program. Szukała i szukała, ale znaleźć nie mogła, bo miała bardzo dokładnie „wymyśloną” tę osobę prowadzącą i nikt z proponowanych dziennikarzy jej do tej wizji nie pasował. Pewnego dnia dostałam maila od Macieja Ostoi-Chyżyńskiego, właściciela firmy produkującej „Daleko od miasta”, z zaproszeniem na spotkanie. Nie wiem, jak to się stało, ale trafił w internecie na mój artykuł o tym, z czym wiąże się życie na wsi. Magda twierdzi, że od razu, kiedy mnie poznała, wiedziała, że to jest to, że ja to ja. No i jakoś tak piąty rok się kręci.



Jest Pani przedstawiana jako osoba „z lasu” – czy dzięki temu łatwiej rozmawia się Pani z bohaterami programu?

Ja jestem człowiekiem z lasu! To nie żadna bajka stworzona na potrzeby programu — moi rodzice wybudowali piękny dom na skraju lasu na początku lat 80. XX wieku. „Wybudowali” to nieprecyzyjne określenie — znaleźli działkę, która im się podobała i przedwojenny drewniany dom... w zupełnie innym miejscu. Kupili działkę, przenieśli dom, zaadaptowali go do potrzeb naszej rodziny, dobudowali z czasem piętro. Myślę, że fakt, że wychowywałam się i na wsi i w mieście bardzo skraca dystans i pomaga w rozmowach z bohaterami „Daleko od miasta”. Ja po prostu wiem, z jakimi przeciwnościami oni muszą się mierzyć, rozumiem ich rozterki i obawy, wiem, jak często bardzo przyziemna walka z przestrzenią i materią potrafi popsuć radość z życia w najpiękniejszym miejscu i ile trzeba się napracować, żeby było ładnie i „sielsko”. Z drugiej strony znam ich radości, rozumiem bzika przyrodniczego i ogrodniczego, wiem, jak wiele znaczy dla dziecka wolność i możliwość swobodnego życia w dziczy, kompletnie niedostępna dla dzieci miejskich. Znam to wszystko, bo też to przeszłam.



Jeździ Pani do nich po całej Polsce, który rejon „posiada” najwięcej mieszczuchów, i dlaczego – jak Pani myśli?

Myślę, że jest kilka takich regionów, ale najwięcej osadników jest chyba na Warmii i Dolnym Śląsku. Warmia jest miejscem, gdzie od dekad osiedlali się różni „uciekinierzy z miast”. Tam są Pupki, Węgajty, Nowe Kawkowo — miejsca zasiedlane na dziko jeszcze przez hipisów. W Górach Izerskich i na Dolnym Śląsku z kolei osiedlają się licznie ludzie z Wrocławia i okolic. Jest tam dobra komunikacja (dość blisko są 3 czy 4 lotniska), łagodny klimat, murowane domy, najdłuższy okres wegetacji roślin, piękna, dzika przyroda, no i są inni „miastowi”, dzięki czemu kolejnym łatwiej się oswoić z miejscem i zacząć coś tam remontować, czy robić zawodowo. Nie bez znaczenia jest na pewno fakt, że oba wymienione regiony były objęte programem przymusowych wysiedleń i nadal znajduje się w nich domy, z których kiedyś ludzie zostali wyrzuceni, zostały zasiedlone przez innych, przerzucanych z drugiego końca Polski, często niespecjalnie dbających o coś, co przecież nie było z dziada-pradziada ich. Trudna historia tych terenów paradoksalnie chyba pomaga w znalezieniu domu, choć czasy romantycznych pięknych ruder za grosze raczej już się skończyły.




Większość osób, które wybrały życie na wsi, ucieka z gwarnego i dusznego miasta do miejsc, w których życie ma być prostsze, ale przecież nie jest łatwe. Powstają inne problemy, z którymi trzeba się zmierzyć. Mimo tego zostają na wsi. Jak Pani myśli dlaczego?


Hm, to raczej pytanie do nich. Bywa różnie. Czasami nie mają do czego wracać, wiążą ich kredyty… ale to wersja skrajna. Zazwyczaj po prostu są wytrwałymi ludźmi, którzy w tych trudach widzą wartość. Poza tym, wieś i wiejskie życie daje wiele nagród. Każdy, kto ciężko pracuje od rana do wieczora, powie Pani, że nie ma większej satysfakcji niż usiąść wieczorem ze świadomością, że znów coś konkretnego się zrobiło. Myślę, że w dzisiejszym świecie powszechnej cyfryzacji, kiedy wielu z nas wykonuje kompletnie abstrakcyjną pracę biurową możliwość spojrzenia na rzecz, czy pracę wykonaną własnymi rękami i powiedzenie sobie z dumą – „ja to zrobiłem”, jest bezcenna. Poza tym, człowiek na wsi z czasem dostrzega, jak wiele z jego miejskich potrzeb było sztucznie wytworzonych. Zmęczenie i stres opadają, człowiek zwalnia, wycisza się, ale na to trzeba sobie dać czas. Ktoś, kto zakłada, że wyniesie się na wieś i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jego życie stanie się proste, a wszystkie problemy znikną, srodze się rozczaruje. Przeciwnie – wszystkie problemy przywozimy ze sobą, a w wiejskiej ciszy, bez tych wszystkich odwracaczy uwagi, jakie oferuje miasto, widać je często jeszcze wyraźniej.



Życie na wsi, kiedy jesteśmy dość młodzi – i zdrowi jest do ogarnięcia, jak jednak sytuacja się ma na starość. Czy myśli Pani, że „wiejskie mieszczuchy” będą wracać do miasta?

Nie wiem. Myślę natomiast, że dla osoby starszej optymalną wersją jest zamieszkanie w małym miasteczku. Ma się wtedy wszystko, co dobre we wsi – bliskość natury, ciszę, lepsze powietrze – i benefity „miejskiego” życia – sklepy, aptekę, przychodnie, służbę zdrowia.



Przeniesienie się na wieś wiąże się najczęściej z całkowitą zmianą stylu życia. Nie można już pracować w mieście, bo dojazdy mogą zmęczyć oraz zrujnować budżet domowy. Trzeba więc zaplanować inny sposób na zarabianie pieniędzy. Jakie to najczęściej są zmiany?

To już zależy od człowieka, warto nad tym, co się będzie robić na wsi zastanowić się przed przeniesieniem i jakoś się na to przygotować. Przed wakacjami wychodzi moja książka o tym,  jak przeprowadzić się na wieś z głową i jakich problemów można się spodziewać. Jeżeli masz duży zapas pieniędzy, to możesz wyjechać i czekać aż wszechświat powie ci, co robić. Jednak to raczej wersja mało powszechna [uśmiech]. Wiele osób myśli – „wyprowadzę się, wyremontuję pokój, czy dwa i będę przyjmować gości”. Fajnie, ale zdawanie się wyłącznie na agroturystykę jest ryzykowne, jednak żyjemy w kraju, gdzie przez większość roku jest zimno i pada, ludzie potrafią w ostatniej chwili odwołać rezerwacje i klops. Na hodowli trzeba się znać, na wszelkiej działalności typu wytwarzanie serów – również. A odbijając się od pytania – najgorszym wariantem jest mieszkać na wsi i pracować w mieście, bo wtedy człowiek odczuwa wszelkie minusy życia na wsi i ma niewiele czasu na cieszenie się plusami.




Czy aby mieszkać na wsi trzeba mieć dużo pieniędzy? Kupno ziemi, domu, często remont, przygotowanie ogrodu, etc. – kogo na to stać? Niektórzy bohaterowie programu mówią, że w sumie to nie mieli dużo pieniędzy, ale się udało. Czy faktycznie wystarczy tylko bardzo chcieć i dążyć do wyznaczonego celu?


A czy żeby mieć mieszkanie w mieście trzeba mieć dużo pieniędzy? [uśmiech]. To też zazwyczaj duży koszt, kredyt, remont, tak samo jak na wsi. Większość bohaterów „Daleko od miasta” sprzedała miejskie mieszkania, żeby mieć pieniądze na zakup czy budowę domów. W kilku przypadkach rzeczywiście miałam do czynienia z ludźmi bardzo zamożnymi, ale większość to po prostu ludzie z kredytami. Gdyby człowiek miał kupować sobie dom jako dodatek do tego co już ma w mieście, to owszem — jest to kosztowna ekstrawagancja, ale jako miejsce do życia chyba mimo wszystko wychodzi taniej, no, chyba że kupujemy na Mazurach z kawałkiem linii brzegowej jeziora, albo w Bieszczadach, gdzie jest chyba najdroższa ziemia, z racji tego, że jest jej mało. (Tak, „rzucić wszystko i wynieść się w Bieszczady” to w dzisiejszych czasach nieosiągalne dla szarego człowieka). Myślę, że wiele zależy od punktu startu — jeżeli kupujesz starą szkołę czy inny gigantyczny budynek, to musisz się liczyć z kosztami, choćby ze względu na metraż, a jeżeli wystarczy ci mniejszy dom i działka, to zmieścisz się w kwocie odpowiadającej cenie niewielkiego mieszkania w dużym mieście.

Czy codzienne życie na wsi jest drogie?

Tańsze niż w mieście, bo jedzenie w sklepach kosztuje mniej, część można samemu wyprodukować, albo kupić od sąsiada, poza tym potrzeby się zmniejszają. Nie kupuje człowiek bzdur typu kawa na wynos za 10 złotych. Nie ma pokus, bo nie mijasz codziennie kilkudziesięciu sklepów. Często nie mijasz żadnego przez kilka dni, bo przecież każdy rozsądny człowiek na wsi robi zapasy i nie lata do sklepu codziennie.



Jak mieszczuchy są odbierani przez społeczność lokalną? Czy łatwo jest zaprzyjaźnić się z sąsiadami na wsi? Dużo się słyszy o zamkniętych społecznościach wiejskich.

Znów, wiele zależy od człowieka. Miastowi mają tendencję do traktowania z góry miejscowych. Przyjeżdżają nażarci wiedzą książkową, pełni aktualnie najmodniejszych teorii na temat życia, upraw, permakultury i co tam aktualnie jest na czasie i mówią miejscowym, jak powinni żyć. Wtedy to nie ma szans się udać. Jeżeli natomiast człowiek podjedzie z szacunkiem do odmienności miejscowych, to może z czasem zyskać sobie akceptację i sympatię, choć przyjaźnią bym tego chyba nie nazywała. Z moich obserwacji wynika, że ogromna większość miastowych przyjaźni się między sobą albo jest bardzo samotna. Wiele zmienił internet i otwarcie granic europejskich — pokolenie młodych ludzi ze wsi, którzy na przykład pracowali za granicą to często osoby nieróżniące się od miastowych, jeśli chodzi o zainteresowania, mentalność itd. Ale znów — czy przyjaźnimy się z sąsiadami w mieście? Raczej sporadycznie. Na wsi konieczne jest, by dobrze ze sobą żyć, bo mniejsze grupy społeczne po prostu to do siebie mają, ale większość ludzi jednak zamyka się w domach i nie prowadzi bujnego życia towarzyskiego w ramach wsi. To kolejna rzecz, którą warto spróbować sprawdzić, zanim kupimy dom i się przeniesiemy — wredny sąsiad potrafi zepsuć radość życia w najpiękniejszym miejscu.




Czy mieszczuchom naprawdę nie brakuje miasta? Ludzi, kina, teatru no i bliskości sklepu po to, aby wyskoczyć po śmietanę, której akurat zabrakło do zupy...?


Większość twierdzi, że nie. Kino można mieć na komputerze, do teatru większość ludzi nie chodzi aż tak często, zresztą jak jest coś dobrego, to można zazwyczaj kupić bilety przez internet i pojechać do miasta na spektakl. Kurierzy dojeżdżają już wszędzie, a o śmietanie można się nauczyć pamiętać. Jedyne czego czasami brakuje, to pizza czy inne jedzenie na telefon, jak jest zima i człowiekowi nic się nie chce. Inną kwestią jest brak ludzi, ale raczej w ich masie, miasta i tego, co oferuje — hałasu, świateł, pięknych wystaw rozświetlających mroki jesieni i zimy, odśnieżania. Na wsi okres od jesieni do późnej wiosny, to błoto, ciemność, cisza. Nie każdy potrafi się do tego przyzwyczaić.



Oglądając program i słuchając tego, co mówią ludzie, można zauważyć jedno – przeprowadzka na wieś nie oznacza sielanki i nudy. Natura zawsze znajdzie tam dla nas pracę. Przeprowadzka na wieś nie jest dla każdego. Dla kogo więc jest?

No właśnie. [uśmiech] Chyba każdy musi na własnym, żywym organizmie sprawdzić, czy dla niego, bo tego się nie da określić teoretycznie. Na wieś wynoszą się tak różni ludzie, że trudno znaleźć dla nich jeden wspólny mianownik. Na pewno jest dla ludzi umiejących ciężko pracować, zrównoważonych, nieobawiających się przeciwności, niebojących się samotności.



A co z zimą? Latem na pewno na wsi jest „fajnie” – kojarzy się ono nam z ciepłym słońcem i ciągłym przebywaniem na powietrzu. Co jednak robić zimą? Jak z zimą radzą sobie bohaterowie programu?

Zazwyczaj odpoczywają po okresie totalnego harowania latem. Część wyjeżdża wtedy na wakacje do cieplejszych krajów, część przeprowadza jakieś drobne remonty, a część po prostu odpoczywa i nabiera sił na kolejny sezon.



Których bohaterów pamięta Pani najbardziej i dlaczego?

Pamiętam wszystkich, bo każde ze spotkań dało mi do myślenia. Nie chciałabym nikogo wyróżniać, bo każdy ma jakieś wyjątkowe miejsce w mojej pamięci.

Rozmawiała: Maja Ruszkowska-Mazerant
Zdjęcia: dzięki uprzejmości Natalii Sosin-Krosnowskiej oraz DOMO+
https://www.domoplus.pl/daleko-od-miasta