Na początek deklaracja - wierzę, że można uczyć się od przeszłych pokoleń. Chciałbym więc w kontekście współczesnych dyskusji odnieść się do przeszłości teatru i spróbować poszukać analogii bądź wskazówek. Można wskazać kilka dyskursów w obrębie dzisiejszego polskiego świata teatralnego. Jeden z nich to debata merytoryczna między "tradycjonalistami" a "nowoczesnymi". Inny, ważny z punktu widzenia naszego magazynu, dotyczy teatru jako instytucji kultury.

Ile w teatrze powinno być misji, a ile komercji, czy teatr powinien mieć stały zespół, czy też dobierać do każdego projektu nowy? A w konsekwencji, jak powinien być finansowany teatr — z dotacji państwowych, samorządowych, czy może powinien być prywatnym przedsiębiorstwem? Ostatnio bowiem coraz częściej pojawiają się takie inicjatywy, jak Krystyny Jandy, Emiliana Kamińskiego czy Michała Żebrowskiego.

W tym kontekście chciałbym poruszyć sprawę statusu aktora i jego pozycji w społeczeństwie. Charakterystyczne wydają się tu postawy Krzysztofa Majchrzaka i Marka Kondrata, ale także pozycja serialowych „gwiazd”. Pierwszy z wymienionych ma radykalny dla niektórych pogląd, że aktor występując w serialach i reklamówkach, traci na wartości. Jego głównym zadaniem jest bowiem gra w ważnych sztukach, a aktorstwo to swego rodzaju powołanie. Jeśli zaś chodzi o pieniądze, to w ostatnim wywiadzie na stwierdzenie, że mógłby grać więcej, mieć więcej pieniędzy, Majchrzak odpowiada: „Ale po co? Nie cierpisz nędzy, czy to nie pięknie wystarczające?” Marek Kondrat reprezentuje inną postawę. Jak twierdzi w jednej z reklam, jest prawdziwym mężczyzną i zarabiając w ten sposób na życie, nie widzi w tym nic zdrożnego. U niego aktorstwo nie zobowiązuje moralnie, jest po prostu zawodem, który trzeba jak najlepiej wykonywać.

Pozostaje jeszcze sytuacja „gwiazd” serialowych, które zarabiają dziś chyba największe pieniądze, niespecjalnie zgłębiając rzemiosło aktorskie. Z tymi ostatnimi rozprawił się w swoim wywiadzie Jan Nowicki: „Mroczkowie stali się dla mnie pewnym symbolem. Mroczna epoka Mroczków, to się narzuca […] Któryś z nich nawet do mnie kiedyś zadzwonił, żebym dał im spokój. Powiedziałem mu: bardzo przepraszam, ale tak mi się pan jakoś nawinął, a poza tym pan jest, zdaje się, studentem politechniki, to nie powinno to pana boleć. Bo gdyby to dotknęło zawodowego aktora, to mógłby czuć się dotknięty, ale taki Mroczek nie ma prawa do oburzenia”. W innym miejscu Nowicki stwierdza: „Oglądałem w telewizji przeniesiony z Teatru Narodowego spektakl »Narty Ojca Świętego« w reżyserii Piotra Cieplaka. Patrzyłem sobie na Janusza Gajosa i myślałem sobie: K...a, czy ktoś widzi, jak on gra? Czy Mroczek, Cichopek i cała ta serialowa hałastra widzą, co ten facet robi ze swoją rolą? Przecież tego, co on pokazuje w ciągu minuty, oni nie zrobią w ciągu całego życia”.

A jak wyglądała sytuacja teatru i aktora w starożytnej Grecji. Zacznijmy od tego, że aktor (zwany wcześniej hypokritesem) był kimś wyjątkowym. Nazwa ta nie dotyczyła członków chóru i występujących na scenie statystów, nazywani tak byli jedynie ci, którzy odgrywali ważną rolę w dialogu. Aktorzy nosili maski, więc nie od razu byli rozpoznawani, mogli też odgrywać kilka ról w jednym spektaklu. Z tego powodu było ich niewielu i utrzymywani byli przez państwo, podczas gdy członków chóru wybierał i utrzymywał choreg. Ich specjalny status był także podkreślony przestrzennie, bowiem aktor stał na podwyższonej scenie, podczas gdy chór na orchestrze. Należy wspomnieć, że w początkach teatru greckiego najważniejszą rolę odgrywali jednak choredzy i dramatopisarze. To oni otrzymywali nagrody na agonach teatralnych i im przypisywano największe zasługi, jeśli sztuka odniosła sukces. Początkowo zatem to poeci wybierali własnych aktorów i często wiązali się z nimi na długi czas.

Z czasem aktorzy stali się równie istotni i opłacani przez państwo. Losowano ich do obsady poszczególnych sztuk. Niektórzy stawali się tak popularni, że mogli wybierać, w którym z przedstawień chcą grać. Ponieważ jednak byli zatrudnieni przez państwo, jeśli nie chcieli brać udziału w wyznaczonych sztukach, musieli płacić odszkodowanie. Znana jest historia wielkiego aktora Atenodorusa, który zamiast wystąpić w miejskich Dionizjach, wolał uczestniczyć w przedstawieniach zorganizowanych przez Aleksandra Wielkiego w Fenicji. W wyniku tego nałożono na niego wielką grzywnę, którą oczywiście zapłacił jego możny protektor.

Wraz ze wzrostem znaczenia aktorów zmieniał się sam grecki teatr. Na początku miał on charakter niemal całkowicie religijny, nie był więc rozrywką, ale służył oczyszczaniu (katharsis) społeczeństwa ze złych namiętności. W sztukach występował sam chór, postać aktora doszła potem. W późniejszym czasie teatr coraz bardziej kierował się w stronę rozrywki, między innymi dlatego, że ważną rolę w ocenie sztuk i ich nagradzaniu odgrywała publiczność. Zwiększono liczbę aktorów, najpierw do dwóch, potem do trzech, coraz większą uwagę zwracano też na scenografię i efekty specjalne.

Z historii wynika wprost, że teatr ewoluował od form najbardziej duchowych w stronę coraz większego udziału świata realnego — od katarktycznych przeżyć w stronę ludycznej zabawy. Wydaje się jednak, że w starożytnej Grecji nigdy nie zostały zachwiane właściwe proporcje między tymi skrajnościami, a co najważniejsze — nie stracono z pola widzenia czegoś najistotniejszego, czyli religijnych źródeł sztuki. Czerpiąc więc naukę z historii, spróbujmy i my znaleźć arystotelesowską równowagę między powołaniem i misją a potrzebą rozrywki i komercją.