Emilian Kamiński, znany polski aktor, od kilku lat z wytrwałością realizuje swoje największe marzenie - własny teatr. Dzięki temu w 2009 roku w Warszawie pełną parą ruszy nowe miejsce - Teatr Kamienica. Nam pomysłodawca opowiada o swojej pasji i drodze, którą musiał przejść.

Fundacja Wspierania Twórczych Inicjatyw Teatralnych „Atut” jest właścicielem „Teatru Kamienica”. Czy fundacja powstała jako narzędzie umożliwiające utworzenie teatru? I dlaczego właśnie fundacja, a nie np. jednoosobowa działalność gospodarcza bądź spółka?

Tak, fundacja powstała tylko po to, żeby stworzyć Teatr Kamienica, natomiast właścicielem budynku jest miasto Warszawa. Dlaczego fundacja? Ponieważ naszym zdaniem ze względów prawnych tworzenie teatru przez fundację było prostsze. Takie mamy prawo, że fundacji jest łatwiej. Dodatkowo realizujemy w fundacji oprócz działalności teatru innego rodzaju projekty społeczne dla tych, którym w życiu gorzej się powiodło. To nie jest typowy interes, bo gdybym chciał robić biznes, to otworzyłbym dyskotekę, a nie teatr.

Można powiedzieć, że Teatr Kamienica to teatr rodzinny — jak udało się Panu namówić rodzinę do współpracy?

Rodzinność tego teatru polega na tym, że pracuję tutaj wspólnie z żoną, która bardzo mi pomaga. Ale rodzinność tego teatru polega również na tym, że przychodzi do nas nasz 11-letni synek, biega po teatrze, wszystko go interesuje, wciąga go ta atmosfera. Ja bym bardzo chciał, żeby moje dzieci tutaj ze mną współpracowały.
Nasz teatr nazywa się „Kamienica” nieprzypadkowo. Dałem mu właśnie taką nazwę nie tylko ze względu na to, że mieści się w kamienicy, ale też dlatego, że są tutaj mieszkańcy, którzy identyfikują się z tym teatrem i bardzo mi sprzyjają. Chciałbym ich później u siebie zatrudnić, żeby mieli możliwość zarobienia pieniędzy. Wydaje mi się, że rodzinność tego teatru będzie polegała na klanowości. Dobieram pracowników tak, żeby tworzyć wspólnie drużynę. Kto do niej nie pasuje, odpada. Z kilkoma osobami już tak się stało. Ta rodzinność to jest trochę inne pojęcie. Mam nadzieję, że ludzie, którzy do nas przyjdą, będą ją czuli i ona ich wciągnie. W Teatrze Kamienica będą nie „tylko spektakle”, ale „także spektakle”. Będzie to teatr towarzyski. Brałem kiedyś udział w teatrze domowym w stanie wojennym, tam tworzyła się bardzo fajna, rodzinna atmosfera. Życie towarzyskie kwitło. Chciałbym, żeby tak samo było w moim teatrze. Zależy mi na tym, żeby skracać dystans między ludźmi.

Pozyskał Pan środki na remont kamienicy, dzięki czemu zdobył Pan ogromną przychylność mieszkańców tego miejsca. Pana przykład pokazuje, że kultura może zdobyć serca ludzi zupełnie w inny sposób — dzięki upiększeniu miejsca, w którym żyją.

Chodzi o to, że ta ich kamienica, ta nasza kamienica była bardzo biedna, w czasie wojny została poraniona, a kiedyś była bardzo piękna. W tej chwili odremontowaliśmy podwórko, zrobiliśmy piękną kutą bramę. Do tej pory bramy nie było, przez co do kamienicy przychodzili chuligani, a w tej chwili się to zmieniło. Teraz robi się tutaj przyzwoite, przedwojenne miejsce.

W Łodzi w tej chwili władze miasta planują otworzyć łódzkie kamienice i podwórka na kulturę, planuje się, że kultura będzie magnesem przyciągającym klientów na secesyjną ulicę Piotrkowską. Może jest to dobry pomysł na filię Teatru Kamienica w Łodzi?

Ja bez władz łódzkich już 8 lat temu wymyśliłem, że kamienica może służyć kulturze. Dlatego dla mnie nie jest to nic nowego. Tym bardziej, że ta nasza kamienica pamięta takie sytuacje sprzed wojny. Na podwórkach śpiewano i grano. U nas na podwórku będziemy mieli zadaszenie umożliwiające tego typu projekty. Realizowaliśmy już koncert piosenek warszawskich. Przyszło ok. 200 osób, na ekranie wyświetlaliśmy teksty i wszyscy śpiewali z nami. Chcemy, aby takie niedzielne spotkania z piosenką na stałe weszły do naszego repertuaru.

Na realizację pomysłu zdobył Pan 5 milionów złotych z Unii Europejskiej, ale niestety miał Pan duże problemy z ich otrzymaniem. Dlaczego tak się stało?

Drugie 5 milionów otrzymałem z innych źródeł. Z unijnymi pieniędzmi jest pewien problem, bo procedury są bardzo trudne i to jest droga przez mękę. Na szczęście ludzie są bardzo życzliwi i pomagają te procedury obejść.

Na jakie trudności natrafił Pan przy planowaniu i realizacji swojego pomysłu?

Jeżeli idzie o stronę prawną, podatkową, to żyjemy w niełatwym tyglu przepisów. Ale to jest moja ojczyzna i muszę nad tym pracować razem z innymi ludźmi, żeby to jakoś wyprostować. Wierzę, że będzie lepiej, że wreszcie da się to wszystko uporządkować.

A jaka jest w tej chwili sytuacja teatru, z jakich źródeł jest finansowany?
 
W tej chwili teatr finansowany jest z kredytów. Wziąłem 2,7 milionów złotych kredytu. Na razie teatr jeszcze nie działa, ponieważ nie mogę prowadzić działalności do momentu zakończenia realizacji projektu unijnego. Mam małą scenę od dłuższego czasu, ale nie mogę sprzedać ani jednego biletu, ponieważ każdy dochód będzie mi ujmowany z dotacji unijnej. Mogę jedynie brać kredyt z banku, ale nie mogę zarabiać — następny dziwny przepis, który ktoś wymyślił. Ktoś też wymyślił, że na pieniądze unijne trzeba mieć poręczenie w postaci weksla. Ode mnie żądano poręczenia na 8 milionów złotych. W przepisach unijnych tego nie było, to zostało wymyślone u nas, w Ministerstwie Finansów. Na wywalczone pieniądze unijne, wspomniane 5 milionów, musiałem dać poręczenie na 8 milionów, czego Unia wcale nie żądała. Poszedłem do banku, który miał pieniądze na poręczenia środków unijnych, ale powiedziano mi, że owszem otrzymam je, ale muszę wpłacić 800 tysięcy złotych. Dopiero Pani Hanna Gronkiewicz-Waltz i Rada Warszawy mnie uratowali. Mówiłem im, że 5 milionów z Unii będę musiał oddać do Unii, a to będzie afera na całą Polskę, ponieważ moja fundacja była jedyną, która otrzymała takie pieniądze. Ta cała procedura trwała 3 lata. Pani Prezydent powiedziała, że absolutnie tak się stać nie może, że to jest piękna idea i że pomogą mi w jej realizacji. W taki sposób otrzymałem od miasta poręczenie na 8 milionów złotych. Miasto zastawiło inną kamienicę na to poręczenie. Dodatkowo miałem presję, że miałem słowo tych ludzi, wspaniałych, którzy mi zawierzyli i pomogli w finansowaniu mojego marzenia. Wielu urzędników zachowało się wspaniale, ale przepisy są fatalne.

Kiedy teatr będzie mógł ruszyć?

Od nowego roku.

Miał Pan pomysł na to, aby ulokować w kamienicy również inne instytucje — czy to się udało?

Najpierw muszę skończyć teatr. Ale mam kilka pomysłów, aby przy teatrze funkcjonowały inne projekty, które będą wspomagać jego działalność.

Czy będzie to swoistego rodzaju inkubator kultury?

Tak, można tak powiedzieć. Coś takiego właśnie chciałbym zrobić. Miejsce do uprawiania kultury, do spotkań. Żeby ta kultura rozwijała się w sposób organiczny.
 
Pana teatr to dobry przykład przedsiębiorczości w kulturze.

Kiedyś redaktor naczelny „Forbsa” — Kazimierz Krupa — powiedział publicznie, że jestem jednym z nielicznych przykładów realizacji PPP, czyli Partnerstwa Publiczno-Prywatnego. Tym, co zrobiłem, podchodzę pod tę ustawę, nie korzystając z niej.

Realizuje Pan własne pasje, zaraża nimi rodzinę, przyjaciół i innych ludzi. Animuje Pan społeczność lokalną, tworzy nowe miejsca pracy, tworzy produkt kultury. Jaką przyszłość widzi Pan przed twórcami, animatorami czy menadżerami kultury w naszym kraju?

Wydaje mi się, że nastał czas na prywatyzowanie także kultury. Instytucje się prywatyzują i wychodzą na tym dobrze. Pora na to, żeby to wszystko zaczęło się naturalnie układać. U nas jeszcze dużo zostało z socjalizmu. Coś takiego, jak teatry prywatne, to jednak dobry przykład. Oczywiście zawsze dobry był mecenat, musi być jednak człowiek bądź grupa ludzi związanych ideą i to oni coś proponują. A wtedy projekt, idea rozwija się w sposób naturalny. Ameryka na tym zbudowała ogromną siłę. Na inicjatywie ludzi. Inicjatywie rodzin. I ja do rodzinnej kamienicy serdecznie zapraszam.