Jest najważniejszą nagrodą literacką w Polsce. Wartość nagrody daje pisarzowi komfort dalszej pracy twórczej. O kulisach przyznawania Literackiej Nagrodzie Nike mówi Pan Marek Radziwon.

Nagroda Literacka Nike przyznawana jest od 1997 r. Proszę powiedzieć, jak przez ten czas zmieniła się polska literatura?

Nie podjąłbym się mówić o jakichś istotnych, wyraźnych zmianach. Oczywiście, ale to naturalna kolej rzeczy, pojawiły się nazwiska nowe. Kiedy powstawała nagroda Nike, nikt np. nie słyszał o naszych późniejszych laureatach — Dorocie Masłowskiej i Wojciechu Kuczoku. Pisarze starszego pokolenia (dotyczy to głównie mistrzów poetyckich — Czesława Miłosza, Zbigniewa Herberta) w tym czasie odeszli. A to, co zawsze było najciekawsze w literaturze polskiej, to chyba właśnie poezja.

W 2006 r. najlepszą książką okazał się „Paw Królowej” Doroty Masłowskiej — dlaczego jury wybrało właśnie tę książkę?

Cóż, trzeba by zdradzić kulisy wielu spotkań jury, wielogodzinnych dyskusji sporego, bo dziewięcioosobowego jury. Czasem żałuję, że nie możemy tego robić, bo to są niezwykłe dyskusje o literaturze. Jurorzy uznali po prostu, że to jakiś nowy, nieznany ton w naszej literaturze współczesnej, że Masłowskiej udało się wyznaczyć jakąś inną, własną ścieżkę, że jej głos jej oryginalny i że trudno wskazać jakąś znaną tradycję, jakichś znanych poprzedników, do których jej proza by się odwoływała. Ale właściwie o wszystkich siedmiu ubiegłorocznych finalistkach jurorzy dyskutowali gorąco. I o „Warunku” Eustachego Rylskiego, i o „Lubiewie” Michała Witkowskiego.

Ile w tym roku mieli Państwo zgłoszeń?

Rokrocznie w konkursie bierze udział dwieście kilkadziesiąt książek — ta liczba zwykle trochę ulega wahaniu. Przed dwoma laty i w roku ubiegłym do Nike zgłoszono nawet ponad 300 tytułów, w tym roku — 270. Wydawcy już sami pamiętają, że warto zgłosić książki do Nike, rozumieją, że to leży w ich własnym interesie. Ale oprócz tego sami także obserwujemy nowości wydawnicze, książki wydawane w niewielkich, lokalnych wydawnictwach, sami staramy się je także wyszukiwać.

W jaki sposób dokonują Państwo nominacji, co sprawia, że wybrani są ci, a nie inni twórcy? Jaki jest przebieg konkursu?

Konkurs jest podzielony na etapy. Najpierw wybieramy 20 nominacji, ogłaszamy je zawsze pierwszego dnia Międzynarodowych Targów Książki w Warszawie, na początku września ogłaszamy siedem książek finałowych, a zwycięzcę w pierwszy weekend października. Dziewięcioosobowe jury, zanim dojdzie do porozumienia w sprawie nominacji, spotyka się kilkakrotnie. Nie jest naturalnie możliwe, żeby każdy z jurorów przeczytał każdą z prawie 300 zgłoszonych książek. Przyjęliśmy więc zasadę, i dobrze się ona sprawdza od kilku lat, że każdą książkę czyta najpierw trzech jurorów. Jeśli są zgodni co do jej mizernej jakości, usuwamy ją z konkursu. Jeśli zaś są za pozostawieniem w dalszej rozgrywce, kolejny egzemplarz dajemy dwóm kolejnym jurorom. W ten sposób po kilku spotkaniach udaje nam się nieco zmniejszyć liczbę omawianych lektur.

Co daje zwycięzcy Nagroda Nike?

Mam nadzieję, że przede wszystkim sporo satysfakcji. Oczywiście także czek na 100 tysięcy złotych. Wreszcie też, i to może rzecz najważniejsza, przychodzące natychmiast, wielkie zainteresowanie mediów. Czyli w konsekwencji większe zainteresowanie czytelników i rosnącą sprzedaż.

Czy nagroda Nike pomaga w rynkowym sukcesie artysty i jego twórczości?

Nagroda Nike powstała po to, żeby pobudzać rynek czytelniczy, żeby wskazywać czytelnikom rzeczy godne przeczytania, żeby zachęcać do kupowania i czytania literatury. Pomaganie w sukcesie rynkowym jest więc naszym podstawowym zadaniem. I chyba idzie to nie najgorzej, bo „Chirurgiczna precyzja” Stanisława Barańczaka przed wygraną w Nike sprzedała się w 3 tysiącach egzemplarzy, a po zwycięstwie osiągnęła nakład 14 tysięcy, także tom wierszy „Zachód słońca w Milanówku” Jarosława Marka Rymkiewicza z 3 tysięcy nakładu skoczył do 18 tysięcy, „Gnój” Wojciecha Kuczoka z 11 tysięcy do 97 tysięcy, „Pod Mocnym Aniołem” Jerzego Pilcha z 31 tysięcy do 120 tysięcy, a „Jadąc do Babadag” Andrzeja Stasiuka z 17 tysięcy do 65 tysięcy. Wszyscy ci pisarze dzięki nagrodzie Nike zwiększyli nakłady swoich książek cztero-, a nawet pięciokrotnie. To także dodatkowe zyski ze sprzedaży, często przekraczające wartość samej nagrody.

Czy dla młodych twórców udział w tego typu konkursach może być początkiem kariery?

Myślę, że tak, chociaż nie jesteśmy konkursem specjalnie dla debiutantów. Wszystkich autorów, młodych, najstarszych, emigracyjnych czy krajowych, traktujemy jednakowo. Chociaż akurat ani Dorota Masłowska, ani Wojciech Kuczok, ani też nasz finalista Daniel Odija nie byli debiutantami w sensie ścisłym, wydaje mi się, że Nike pomogła im pewniej wejść w dorosłe życie literackie, pozbyć się etykiety młodych zdolnych i stać się po prostu bardzo dobrymi pisarzami współczesnymi. Może też pomogła im w nabraniu pewności, że droga literacka, którą obrali, ma sens, że są jako pisarze na właściwym miejscu? Poza tym, nawet jeżeli książka młodego autora nie otrzyma nominacji, to jest omawiana przez naszych jurorów, ludzi zajmujących się literaturą zawodowo. Wielu z nich zapamiętuje nazwiska najciekawszych debiutantów, śledzi ich dalsze artystyczne losy. Myślę, że udział w jakimkolwiek konkursie jest dla młodego autora dobrym sposobem na wchodzenie w życie literackie.

A czy z literatury da się żyć?

Należałoby oczywiście pytać raczej pisarzy niż nas, ale myślę, że to bardzo trudne. Naturalnie można byłoby wskazać nazwiska autorów piszących lżejszą, popularniejszą literaturę — oni uzyskują nakłady pozwalające na życie tylko z pisarstwa. Z pewnością pisarstwo nie było pewnym i nie jest źródłem utrzymania dla autorów ambitnych, piszących prozę artystyczną wysokich lotów, nawet dla tych kilku najlepszych i najbardziej znanych. Zresztą przykłady chyba tego dowodzą — Jerzy Pilch musi parać się felietonem w gazecie codziennej, Andrzej Stasiuk prowadzi razem z żoną Moniką Sznajderman swoje wydawnictwo. Wielu pisarzy, jak choćby Artur D. Liskowacki lub Jerzy Sosnowski, pracuje w mediach — to dziennikarze, publicyści prasowi, radiowcy, a także wykładowcy. Ale myślę też, że chociaż smutna, to taka już jest natura naszego świata literackiego. Przecież i w dawniejszych, przedwojennych czasach Jarosław Iwaszkiewicz korzystał z zamożności bogatego teścia, a potem robił karierę urzędniczą w MSZ, Jan Lechoń szukał chleba w dyplomacji, zaś Antoni Słonimski utrzymywał się z pisania felietonów, najwięksi polscy pisarze emigracyjni robili kariery przecież na zachodnich uniwersytetach.

Czy w Polsce twórcy są przedsiębiorczy, czy też zdają się na przedsiębiorczych wydawców?

Nie wymagałbym od pisarzy talentów organizacyjnych, przedsiębiorczości, jakiejś niezwykłej biznesowej aktywności. Bliska mi jest jednak idea — może nieco naiwna i z ducha romantyczna — pisarza samotnika, którego powołaniem jest pisarstwo, a nie informowanie o pisarstwie. Ale mówiąc serio, z pewnością wielu pisarzy pojęło znaczenie promocji, dlatego, czy im się to podoba, czy nie, biorą udział w spotkaniach z czytelnikami, udzielają wywiadów, często aktywniej, niż ich wydawcy starają się o recenzje prasowe. Dotyczy to nie tylko tych największych nazwisk — o nich dbają zwykle energiczni wydawcy. Może najwięcej przedsiębiorczości wykazują autorzy mniej znani, którzy wydają swoje książki w małych, lokalnych wydawnictwach, a często drukują własnym sumptem. To oni rozumieją najlepiej, że trzeba się zmagać nie tylko ze sztuką pisania, ale i z trudnościami z dotarciem do czytelnika.