O idei suweniru w kontekście sztuki zaczęłam myśleć intensywnie w 2005 roku, po tym jak z Żukiem Piwkowskim i Tadeuszem Sudnikiem wzięliśmy udział w Festiwalu Eurocultured w Manchesterze.

Jadąc z Londynu półciężarówką, odbieraliśmy jeszcze jednego uczestnika tego wydarzenia — Josha Knowlesa. Niewiarygodnie wąskimi, purytańskimi wręcz schodkami weszliśmy na drugie piętro, do mikroskopijnego mieszkania, które młody artysta dzielił z dziewczyną, mieszczącego tak nieproporcjonalną do swoich rozmiarów liczbę gadżetów wszelakich, że właściwie nie sposób było się po nim poruszać. Gadające zabawki, dziwne pozytywki, barki-niespodzianki (mój faworyt w kształcie akordeonu), lampki z motywami zwierzęcymi zalegały na szafkach i stolikach, wyłaziły z wszechobecnych toreb u nas tzw. ruskich, czyli z biało-niebiesko-czerwonej rafii.

Josh wziął w podróż ze cztery takie torby pełne właśnie pamiątek z podróży — niemal z całego świata. Potrzebne mu były do stworzenia instalacji. Podczas festiwalu postawił drewnianą budkę, w której siedział w kudłatej peruce i oldskulowych okularach, a w ogromnej gablocie puszyły się jego pamiątki: łuczki triumfalne, wieżyczki w Pizie, Big Beniki, byczki, chodaczki, co tam sobie chcecie. Takie gadżety, które zbieramy niekiedy kompulsywnie, żeby napawać się — jedni ich pięknem, a inni ohydą. To wszystko nie byłoby takie znowu ważne, ale nad głową Josha na ścianie leciał sobie spokojnie fragment filmu ukazujący robotników wychodzących z jednej z tutejszych fabryk, gdzieś na początku dwudziestego wieku; zgnębione, zmęczone twarze nachodziły w kółko i w kółko na kamerę. Ciężka, wielogodzinna praca, a jej efekt możemy oglądać w gablocie. I co paradoksalne, za z trudem zarobione pieniądze można sobie pojechać na wycieczkę i przywieźć taką właśnie tandetę, tyle że zamorską, produkowaną w równym znoju, gdzieś daleko, zapewne „in China”. Bardzo przejmująca była dla mnie ta instalacja, choć chyba nie dla każdego jej przekaz okazał się zrozumiały.

 

Pamiątkarstwo wydaje mi się swego rodzaju uśrednieniem — spłaszczeniem relacji z miejscem, sprowadzeniem jej do wyraźnego symbolu, ale symbol ten jest produktem masowym, zuniformizowanym i jestem pewna, że większość tych Syrenek, wież w Pizie i piramidek powstaje w jednej fabryce, na tej samej wtryskarce.

W projekcie transFORM, który realizujemy już drugi sezon nad Wisłą w Warszawie, w okolicach Mostu Świętokrzyskiego poniżej pomnika Syrenki, także nie uniknęliśmy konfrontacji z kwestią suweniru. Należy powiedzieć słów kilka o filozofii projektu — chcemy, żeby ludzie tu przychodzili, ale nie po to, by oglądać fajerwerki, a wręcz przeciwnie — aby robić coś w innym, wolniejszym tempie, twórczo i zgodnie  z naturą. By Wisła była źródłem inspiracji, tematem, tworzywem i celem tych wizyt.

Idąc tym tropem, w zeszłym roku, współpracująca z nami Dobrochna Badora, grafik i entuzjastka Wisły, wymyśliła proste warsztaty, które realizowała przez cały sezon z wielkim powodzeniem, zarówno z grupami „Lata w mieście”, jak i z przypadkowymi przechodniami w różnym wieku. Warsztaty nazywały się „Pamiątkę z Warszawy zrób se sam” i podczas nich z najprostszych materiałów, w tym znalezionych nad Wisłą (np. piasek, ale też obficie tu występujące kapsle i „zawleczki” od puszek), uczestnicy tworzyli wizerunki tego, co wydawało im się najbardziej warszawskie i wiślane. Przeważały oczywiście syrenki, mosty i „Pekiny”, ale każdy był inny, wyjątkowy, przepuszczony przez spostrzegawczość i wyobraźnię uczestnika.

 

W tym roku z kolei wszystko zaczęło się od pamiątek. Katrien Van den Brande, Marijke ten Caat, Babette Kleijn, Ilse van der Laan, Serena Lee to pięć artystek zamieszkałych w Holandii. Zgłosiły się jako chętne do udziału w projekcie transFORM. Towarzyszyła im artystka polska, również kształcona w Rotterdamie — Eliza Proszczuk. Na początku czerwca przyjechały, aby — jak zapowiadały — „[…] stworzyć interwencje, performanse i instalacje rzeźbiarskie z naturalnych materiałów — metodami eksperymentalnymi i tradycyjnymi. By, umiejscawiając się niczym koczowniczki wzdłuż rzeki, wpisując się w tradycję tymczasowych gestów „site-specific” pozostawić po sobie krótkotrwałe ślady, które stanowią odbicie niespodziewanych odkryć i spontanicznej celebracji Wisły”. Swój projekt nazwały „Tymczasowe pamiątki”.

Wraz z artystkami w Warszawie pojawiła się fala powodziowa, a „spontaniczna celebracja Wisły” nabrała zupełnie nowego kontekstu. Artystki odcięte od nabrzeża, lokując się pod kasztanowcem na skwerze Kahla i w gościnnych pracowniach rzeźby na ASP lub eksplorując inne rejony Warszawy, próbowały odczytywać relację miasta z rzeką. Przez parę dni, nim woda wzrosła, zdołały zgromadzić trochę naturalnych materiałów znad Wisły. Pod sam koniec ich pobytu woda spadła na tyle, że mogły zaprezentować efekty swoich eksploracji na bulwarze nad rzeką.

Katrien Van den Brande była najbardziej „poszkodowana” — jej zamiarem było zapraszanie ludzi indywidualnie do specjalnie zaadaptowanej łódki, w której w oparciu o przygotowane „karty” z wierszami chciała prowadzić konwersacje. Tak to ujęła w swojej ulotce: „Chciałabym zaprosić Cię na małą łódkę i porozmawiać na temat wiersza Wisławy Szymborskiej lub K. Michela (holenderskiego poety). Jeśli wybierzesz kartę z numerem, możemy porozmawiać o wybranym wierszu lub o czymkolwiek, na co masz ochotę. Możemy nawet posiedzieć w ciszy. Na końcu spotkania, wykonam małą pamiątkę, np. portret fotograficzny, rysunek lub napiszę wiersz. Możemy też razem coś narysować. Niestety nie mówię po polsku, ale mam ze sobą słownik ilustrowany”.

 

Korzystanie z łódki nie było możliwe, ale Katrien mimo to zagadywała przechodniów na skwerze nad bulwarem. Efektem tego był zbiór „skarbów”, które od nich otrzymała (taśma ostrzegawcza, otwieracz do piwa, książka o Warszawie, mapa dróg wodnych w Polsce i inne), a także jej rysunki, zdjęcia rozmówców, zapiski w zeszycie, które teraz opracowuje, by wydać je drukiem. Będzie to rodzaj wizualno-werbalnego pamiętnika, zapisu nieoczekiwanej sytuacji — dialogu z rzeką, do której nie było dostępu. „Kim jesteś?” — zadałam jej pytanie w wywiadzie. Opowiadała o sobie jako artystce i kobiecie, ale potem napisała w mejlu, że to wszystko nieprawda, teraz ma wrażenie, że jest rzeką, bo nigdy żadna przestrzeń nie oddziałała na nią tak silnie.

Ilse van der Laan ze znalezionych odpadów drewna zbudowała niewielki pawilon, z napisem PRZESZŁOŚĆ — TERAŹNIEJSZOŚĆ — PRZYSZŁOŚĆ i na naciągniętym dookoła niego papierze robiła szybkie rysunki ilustrujące wspomnienia opowiadane przez przechodniów. Co ciekawe, w opuszczonym warszawskim budynku znalazła dziwny futerał, a w nim pamiątki po nieznajomej osobie, dokumenty, drobiazgi, i sama z siebie udała się do Muzeum Powstania Warszawskiego, by sprawdzić, czy nie jest to coś cennego.

Marijke ten Caat, zafascynowana Kopernikiem, stworzyła z listewek delikatne struktury, które ożywały, gdy padało na nie słońce, rzucając długie ekspresyjne cienie. Babette Kleijn zrobiła — również przy użyciu materiałów z recyklingu — efemeryczną instalację, którą potem uwieczniła na serii zdjęć, łącząc ją z portretami napotkanych osób. Eliza Proszczuk zrealizowała pracę wideo, wstając o świecie i filmując naprzemiennie Wisłę z lewego i prawego brzegu.

 

Serena Lee, artystka kanadyjska chińskiego pochodzenia, pracująca w Rotterdamie, stworzyła instalację z wykorzystaniem gałęzi niesionych przez wodę — przerobiła je na drzewca złocistych flag, które wspaniale odbijały słońce. Obok flag płonęły też buddyjskie kadzidełka, nasycając przestrzeń nadwiślańską orientalnym zapachem. Instalacja nawiązywała do różnych rytuałów — bez sytuowania ich w konkretnej kulturze. To raczej symboliczny wyraz szacunku wobec rzeki i dotkniętej kataklizmem przestrzeni.

W rozmowie ze mną artystki wszystkie podkreślały, że mają wrażenie, iż ich pobyt w Warszawie to część dłuższego procesu, że to właściwie fragment projektu, który z czasem mógłby przekształcić się w coś bardziej permanentnego. Swój pobyt określały jako pierwsze „badanie” rzeki, miejsca, jego znaczeń, związanych z nim wartości. Dla każdej z nich to uważne i aktywne obserwowanie powodzi, towarzyszących jej zjawisk przyrodniczych, migracji zwierząt (zwłaszcza bobra, który na kilka dni zagościł przy pomniku Syreny) było niezwykle emocjonalnym, silnym przeżyciem. Ich „pamiątki” to z pewnością nie wyraz „uśrednionej relacji z miejscem”, to pamiątki pozyskane „całą sobą”. Jak w wierszu Herberta pt. „Podróż”:

Jeśli wybierasz się w podróż
niech będzie to podróż długa
wędrowanie pozornie bez celu
błądzenie po omacku
żebyś nie tylko oczami
ale także dotykiem poznał szorstkość ziemi
i abyś całą skórą zmierzył się ze światem.

Klara Kopcińska, transFORM, www.2b.art.pl
Zdjęcia: Serena Lee, Józef Żuk Piwkowski, Klara Kopcińska

Tekst: Klara Kopcińska
Urodzona 1967 w Warszawie. Dziennikarka, filmowiec, kaowiec, animatorka kultury i przestrzeni miejskiej, artystka działająca w różnych mediach. Redaktor „Tytułu Roboczego”, prezes Stowarzyszenia Edukacji i Postępu STEP. Prowadzi warsztaty filmowe, programy społeczne, organizuje wystawy i przeglądy, robi zdjęcia.