Dorota Koziara i Maja Ruszkowska-Mazerant przed pracownią projektantki. Zdjęcie: Antek Mazerant

Dorota Koziara do tematów projektowania podchodzi szeroko, będąc projektantem zajmuje się też promocją designu, strategią rozwoju firm poprzez design oraz  krytyką designu. Od lat jest też kuratorem i organizatorem wystaw promujących design na polu międzynarodowym. O początkach pracy, wyjeździe do Włoch, doświadczeniu zawodowym we współpracy z firmami oraz organizacji wystaw rozmawiam z Dorotą Koziarą w jej Studio w Mediolanie.

Jak to się stało, że znalazłaś się w Mediolanie?

Od zawsze marzyłam o tym, żeby tu być. Wszystko zaczęło się już na studiach, kiedy na naszą uczelnię w Poznaniu co miesiąc docierał egzemplarz pisma „Domus” [jeden z najbardziej prestiżowych magazynów poświęconych architekturze i sztuce, ukazujący się od 1928 roku – przyp. red.]. Przeglądając ten imponujący periodyk, za każdym razem marzyłam o tym, żeby się znaleźć w stolicy światowego designu.

Po studiach otrzymałam trzy stypendia zagraniczne. Dzięki temu, że mogłam je połączyć, wyjechałam do Rzymu. Mediolan był dla mnie wówczas nieosiągalny, ponieważ nawet połączenie trzech stypendiów ministerialnych i tych przyznawanych przez Fundację Batorego nie wystarczyłoby mi na opłacenie studiów na uczelniach prywatnych. Wybrałam Rzym, ponieważ tam mogłam kontynuować studia na państwowej uczelni, a taki właśnie był wymóg ministerstw przyznających stypendia. Dziś, patrząc z dystansu, nie zamieniłabym Rzymu na żadne inne miejsce. Czas studiów w tym mieście był dla mnie najpiękniejszą lekcją designu i kultury, jaką mogłam sobie wyobrazić. Po „rzymskiej edukacji” dostałam się na staż do Atelier Mendini w Mediolanie. Bracia Mendini – Alessandro i Francesco – po trzech miesiącach zaproponowali mi pracę. Wtedy nie myślałam o tym, żeby zamieszkać we Włoszech na stałe. Chciałam tylko zdobyć większe doświadczenie.

12 Angeli – instalacja rzeźbiarska, Toskania, Włochy. Rok 2000. Zdjęcie: Ramak Fazel

Od początku mojej pracy zawodowej zajmowałam się zarówno projektowaniem, jak i sztuką. Będąc już w Mediolanie, wysłałam swoje projekty, powstałe jeszcze w Rzymie, na międzynarodowy konkurs rzeźbiarski ogłoszony w słynnym piśmie o sztuce „Flash Art”. Ze zgłoszonych ośmiuset projektów z całego świata międzynarodowe jury wybrało dziewięć do realizacji. Znalazłam się wśród zwycięzców i za pieniądze z konkursu wynajęłam swoje pierwsze studio w Mediolanie, dokładnie na tej samej ulicy, przy której mieści się Atelier Mendini. Pracowałam w ciągu dnia w Atelier, a nocami i w weekendy – nad instalacją rzeźbiarską w moim studio. Dzisiaj instalacja 12 Angeli znajduje się w Toskanii, wcześniej wchodziła w skład kolekcji Franciacorta Sculpture Park w Erbusco na północy Włoch.

Praca u boku mistrza światowego designu Alessandra Mendiniego była dla mnie nie tylko najlepszą lekcją designu, ale też kultury prowadzenia biznesu, relacji międzyludzkich oraz jeszcze jednej bardzo ważnej rzeczy: pracy zespołowej.

Studio Dorota Koziara w Mediolanie. Zdjęcie: Antek Mazerant

Jak wyglądał polski rynek projektowania na początku twojej drogi zawodowej?

Wrócę na chwilę do moich studiów w Rzymie: byłam jedną z niewielu stypendystek z Polski, wtedy kraju przemian politycznych i społecznych, państwa za zamkniętą granicą (był koniec lat dziewięćdziesiątych). Polskie firmy borykały się z wieloma trudnościami, miały ograniczone możliwości finansowe, a o inwestowaniu na dużą skalę w nowe wzory nikt nawet nie myślał. Mapa gospodarcza kraju zmieniała się dynamicznie. Z jednej strony wiele państwowych fabryk przechodziło prywatyzację, część z nich po prostu upadła. Z drugiej – zaczęły powstawać dziś znane i liczące się polskie marki. Ich start był jednak bardzo skromny, jeśli chodzi o wkład we współczesne, własne i niepowtarzalne wzornictwo. W Polsce w tych latach często kopiowano gotowe wzory z Zachodu. Znajdowaliśmy się za „żelazną kurtyną”, weryfikacja produkcji i egzekwowanie kar przez marki zagraniczne, które były w posiadaniu praw autorskich do konkretnego wzornictwa, było niemożliwe.

Pamiętam, że z bólem obserwowałam upadające fabryki lnu, porcelany czy też huty szkła, które przetrwały zawieruchę II wojny światowej, ale niestety nie dały rady przetrwać przemian doby prywatyzacji i dostosować się do nowych warunków ekonomicznych. Tak było choćby z fabryką w Walimiu. Dlaczego o tym mówię? Otóż od dziecka jeździłam na wakacje w Góry Sowie do mojej babci, która mieszkała właśnie w Walimiu. Dziś to miejsce znane z pobudzających wyobraźnię poszukiwaczy skarbów sztolni i „złotego pociągu”, ale nie wszyscy wiedzą, że w Walimiu istniały jedne z największych w Polsce zakładów lniarskich. Od dziecka obserwowałam budynki wielkiej fabryki. W przyfabrycznym sklepie można było zakupić lniane tkaniny z pięknymi wzorami. Do dziś mamy w domu rodzinnym obrusy wyprodukowane w tej fabryce. To tkanina najwyższej jakości, która służy nam od lat.

Dorota Koziara. Zdjęcie: Maciej Mankowski

Już jako studentka zastanawiałam się nad prywatyzacją – czy w takich przypadkach jak Walim czy Wałbrzyskie Fabryki Porcelany nie wystarczyłoby, żeby państwo w momencie przekazywania fabryk w ręce prywatne zaznaczało, iż nowy właściciel musi zagwarantować ciągłość produkcji i zapewnić ludziom pracę? Przecież wystarczyło zainwestować w nowe wzory, zatrudnić ludzi od handlu i marketingu mówiących w obcych językach i po prostu zacząć się rozwijać. Tak się niestety nie działo. Po prywatyzacji pierwsi właściciele walimskiej fabryki tkanin wyprzedali cały park maszynowy, na czym, rzecz jasna, się wzbogacili. Wiem od mojego wujka, który pracował w tych zakładach jako kierownik i czuwał nad produkcją, że linie produkcyjne były zupełnie nowe, zakupione w Austrii czy też w Szwajcarii. Zysk ze sprzedaży był zatem niebagatelny, nieporównywalny z ceną zakupu przez nich wcześniej fabryki. Z biegiem lat fabryka legła w gruzach, a na jej zgliszczach kręcono kilka lat temu film o powstaniu warszawskim… Nie pomogły próbujące się dostać się na teren fabryki ekipy reporterów, którzy chcieli nagłośnić sprawę. Ta sytuacja przełożyła się oczywiście na gigantyczny wzrost bezrobocia w województwie wałbrzyskim [dziś dolnośląskie – przyp. red.], a to siłą rzeczy na względy bezpieczeństwa.

Walim to tylko jeden przykład ówczesnej sytuacji przemysłu w Polsce. Trudno było na takim gruncie realizować się jako projektant. Dlatego bardzo chciałam się przekonać, jak to jest być projektantem w kraju, w którym zawód ten funkcjonuje normalnie i jest potrzebny. Praca z braćmi Mendini była dla mnie najlepszą lekcją designu. Dostałam się do studia o światowej sławie, które realizowało projekty na całym świecie. Nagle się okazało, że mogę prowadzić projekty dla Atelier w Japonii, Stanach Zjednoczonych czy w Ameryce Południowej. Gdybym została w Polsce, o wyjazdach zagranicznych mogłabym tylko marzyć. Podróżowanie po świecie zaraz po studiach było dla mnie nieprawdopodobnym szczęściem.

Ale szczęściu sprzyja praca. Od zawsze bardzo dużo pracowałam, a działanie u boku Alessandra Mendiniego – który był dyrektorem artystycznym rozwijającym wiele światowych marek, takich jak chociażby Alessi, Bisazza, Swatch – uświadomiło mi, że mogę łączyć pracę ze sztuką, że nie muszę wybierać. Z czasem zaczęłam zajmować się takimi aktywnościami, jak kuratela wystaw czy pisanie o designie. Tego też nauczył mnie Mendini, który – poza tym, że był architektem i designerem – prowadził jako redaktor naczelny wiele pism (niektóre sam stworzył) i był kuratorem wystaw. Więc to szerokie podejście do projektowania, po moich pierwszych doświadczeniach w Polsce – gdzie chcąc zrozumieć sytuację polskiego designu, stworzyłam grupę Start, z którą zrobiliśmy wiele wystaw [na ten temat – zob. dalej] – tak naprawdę rozwinęłam we Włoszech.

Wracając do pierwszego pytania, muszę przyznać, że Mediolan był dla mnie od początku bardzo przyjazny. Włochów uważam za naprawdę wspaniały naród – bardzo otwarty i życzliwy, wrażliwy też na krzywdę innych. Włochy to po prostu moja druga ojczyzna.

Dino – rzeźba przed Prefectural Dinosaur Museum, Fukui, Japonia.
 Dorota Koziara, Alessandro Mendini i Yumiko Kobayashi. Rok 2000. Zdjęcie: Dorota Koziara A jak w biznesie wygląda ta otwartość? Czy rozpoczynając pracę jako obcokrajowiec, musiałaś więcej pracować, bardziej się starać? Czy dzięki stypendium w Rzymie i stażowi było Ci łatwiej?

Przypomnę, że przyjechałam tutaj już po studiach. Moja edukacja w Rzymie trwała półtora roku. W powszechnej świadomości funkcjonuje mit, że jeśli pojedziesz do Ameryki i potrafisz coś robić, to świat stoi przed tobą otworem. Mnie Włochy dały taką szansę. Nigdy nie spotkałam się tu z jakimiś większymi przeszkodami. Niemniej jedna rzecz mocno utkwiła mi w pamięci. Wyjechałam w czasach, kiedy Polska nie należała jeszcze do Unii Europejskiej, nie byliśmy w strefie Schengen. Na granicy przechodziło się w związku z tym skrupulatne kontrole i to mnie, młodej projektantce z Polski, wydawało się bardzo niesprawiedliwe, ponieważ nie wybierasz sobie miejsca urodzenia, a i tak historia twojego kraju ciągnie się za tobą. To było krępujące, było też stratą czasu: stanie w kolejkach, wizy, kontrole. Wspomnę choćby pierwszy lot na staż do Mediolanu – miałam wydrukowane zaproszenie z Atelier Mendini i wizę, a mimo to kontroler na lotnisku powiedział mi, że ludzie z Polski nie przyjeżdżają do Włoch na studia czy na staż, tylko do pracy na czarno. Zrobiło mi się przykro, cała się trzęsłam, przez co dokumentacja moich prac – wtedy jeszcze na slajdach – którą chciałam mu pokazać, wypadła mi z rąk i się rozsypała. To było strasznie deprymujące. Po telefonie do Atelier Mendini wypuszczono mnie z lotniska. Potem już takich problemów nie miałam. Myślę, że wielu Polaków przechodziło podobne sytuacje. Niemniej były też całkiem zabawne momenty, jak wtedy, kiedy przesiadając się w Wiedniu na lot do Mediolanu, z ust strażnika usłyszałam Happy Birthday i zobaczyłam, że się do mnie uśmiecha. Tak bardzo bałam się kontroli, że zapomniałam o własnych urodzinach.

We Włoszech chłonęłam dosłownie wszystko. W studio pracowałam do późnych godzin nocnych. Ten kontakt ze światem, z projektami, przy których wydawało się, że wszystko jest możliwe, był dla mnie niesamowity. Totalna kreatywność, realizacje prototypów na najwyższym poziomie. Spotkania z producentami z całego świata, z dyrektorami ważnych muzeów, ze słynnymi architektami i designerami, którzy tworzyli historię architektury i designu, w końcu – z kuratorami wystaw, krytykami i dziennikarzami. Miałam okazję poznać i współpracować z wielkimi talentami i osobowościami, jak choćby ze słynnym krytykiem sztuki Pierre’em Restanym, Fransem Haksem, pomysłodawcą i dyrektorem Groninger Museum, słynnym reżyserem teatralnym Robertem Wilsonem czy też z Alberto Alessim i z Piero Bisazzą. Projektowałam i organizowałam wystawy w takich miejscach, jak na przykład: Foundation Cartier pour l’art contemporain w Paryżu, Palacio Real w Madrycie, Galeria Miyake w Tokio.

Atelier Mendini było magicznym miejscem, jedynym w swoim rodzaju – a to wszystko dzięki intelektowi i wielkiemu talentowi Alessandra Mendiniego, który zawsze potrafił znaleźć oryginalne rozwiązania, zachowując jednocześnie właściwy dystans do wielu tematów. Jego wzrok sięgał zdecydowanie dalej niż innych. Był przy tym świetnie zorganizowany, stąd udawało mu się jednocześnie projektować i prowadzić takie pisma, jak: „Domus” „Casabella”, „Modo”, które notabene sam stworzył. Dużo pracował, ale wiedział, że trzeba też znaleźć czas na odpoczynek. Czasami, kiedy większość już wyszła i on sam też skończył pracę, wchodząc po wąskich schodach do swojego mieszkania nad studiem, mówił do mnie: „Dorota, idź już do domu, odpocznij”.

Włochy pod względem biznesowym są niezwykle sprawne i szybkie. Takie też było Atelier – to miejsce, gdzie ludzie naprawdę dużo pracują. Mimo tej intensywności praca tam była cudowna! Czułam, że spotkało mnie wielkie szczęście, że mogłam się w nim znaleźć. Dzięki temu miałam otwarte drzwi do wielu ciekawych projektów. Pracując w teamie z innymi projektantami i inżynierami, korzystając ze świetnych technologii, mogłam się przekonać, że niemożliwe często staje się możliwe, wystarczy tylko otworzyć się na drugiego człowieka i jego doświadczenia. Praca zespołowa – to kolejna ważna lekcja, jaką wyniosłam z Atelier Mendini.

Alessi Shop, Tokio, Japonia. Rok 1998. Zdjęcie: archiwum Dorota Koziara Studio

Czy miałaś taki plan, że jeśli zostaniesz we Włoszech, to będziesz chciała tam promować polski design?

Włoscy dziennikarze często pytali mnie, jaki jest polski design. Przez długie lata brakowało publikacji o tym, co się dzieje w Polsce, czy choćby w Czechach, pod względem wzornictwa. W ogóle cała ściana wschodnia była dla zagranicy jedną wielką niewiadomą. Z tej racji z początkiem 2005 roku zaczęłam własnym sumptem organizować w Mediolanie wystawy polskiego designu. Pierwsza odbyła się w moim mediolańskim studio, tym mieszczącym się na tej samej ulicy co Atelier Mendini, na via Sannio. Pamiętam, jak zapraszałam kolegów projektantów z Polski, umawiałam się z włoską prasą, np. „Interni Magazine”, dla którego pisałam, dzięki czemu informacja o naszej ekspozycji mogła się znaleźć w bardzo ważnym przewodniku po wystawach – Salone del Mobile Guida Interni, dziś za opublikowanie tam podobnej treści trzeba zapłacić około trzech tysięcy euro. Studio, które udostępniłam, opłacałam z własnej kieszeni. Dzięki moim kontaktom branżowym zapewniałam wydarzeniu odpowiednie działania PR-owe.

Dziś, patrząc z perspektywy, mogę spokojnie powiedzieć, że od tego zaczął się mój wkład w promocję polskiego designu za granicą. Dlaczego zaczęłam to robić? Nie wiem. Ktoś inny na moim miejscu pewnie skupiłby się na sobie i na promowaniu własnej twórczości. Tymczasem ja od początku miałam poczucie, że powinnam mówić o polskim designie, o tym, co się dzieje w tej dziedzinie w Polsce. Z kolei będąc w Polsce, czułam się w obowiązku przybliżać innym to, co się dzieje za granicą. Do tematu designu podchodziłam zawsze szeroko, bardzo lubię moją pracę jako projektanta, przy czym projektowanie interesuje mnie też z punktu widzenia krytyki, kurateli wystaw. Obserwuję, analizuję projektowanie – to moja pasja.

Zaproszeni do udziału w pierwszej wystawie twórcy byli moim przyjaciółmi, wszyscy byli świadomymi projektantami. Rozumieli, że warto się pokazać w Mediolanie. Ale firmy, dla których pracowali, jeszcze wtedy tego nie rozumiały. Musieliśmy się bardzo napracować, żeby przekonać szefostwo do zapakowania projektów do jednego wspólnego auta i przywiezienia ich do Włoch. Dopiero później, z biegiem lat, polskie firmy przekonały się, co to znaczy móc wystawiać się w Mediolanie, i same zaczęły walczyć o miejsce na targach. Ale to jest już zupełnie inna historia.

Dodam jeszcze, że wcześniej, przed rokiem 2005, zorganizowałam kilka konferencji poświęconych polskiemu designowi, pisałam artykuły na ten temat do pisma „Domus”, z którym nawiązałam stałą współpracę. W 2004 roku, z okazji wejścia Polski do Unii Europejskiej, zorganizowałam wystawę Mendiniego w Muzeum Narodowym w Poznaniu, pierwszą dużą wystawę braci Mendinich w Europie Środkowej. To było dla mnie podwójnie ważne wydarzenia: z jednej strony był to mój symboliczny powrót do Polski, z drugiej – pożegnanie z braćmi Mendini, a tym samym podziękowanie im za wszystko.

Około 2006 roku założyłam – we współpracy z firmą Vox – pismo o designie, architekturze i sztuce, pod tytułem „Vox Design”. Od zawsze marzyłam o stworzeniu takiego pisma na rynku polskim. Nie ukazywało się wtedy u nas, w kraju, za wiele publikacji o projektowaniu. Do dziś spotykam się z opiniami, że to było bardzo interesujące czasopismo. Dodatkowym walorem był fakt, że rozsyłaliśmy je bezpłatnie do biur architektonicznych i projektowych. I w ten sposób, mniej więcej od 2006 roku, zaczęłam dzielić swój czas między Polskę a Włochy.

Hussar. Kolekcja mebli. Producent Noti. Rok 2012. Zdjęcie: archiwum Noti

Jak to się stało, że jednak wybrałaś Włochy na główną siedzibę swojego działania?

W Mediolanie przeniosłam siedzibę mojego studia do samego centrum, i tam mieści się do dziś, na Alzaia Naviglio Grande, czyli nad jednym z ocalałych kanałów zaprojektowanych przez Leonarda da Vinci. Pozostało ich niewiele, stąd jest to miejsce bardzo popularne. Wynajęłam też drugie studio w Polsce, w Poznaniu. Jednak po półrocznej współpracy – nie tylko przy tworzeniu „Vox Design”, ale też nad pierwszymi projektami – zobaczyłam ogromną różnicę między tym, jak się pracuje we Włoszech, a tym, jak działa się na nowym, wciąż rozwijającym się i przez to drapieżnym rynku w Polsce. Dzisiaj mogę otwarcie powiedzieć, że ówczesne sposoby dochodzenia w Polsce do pieniędzy, relacje między ludźmi, nieposzanowanie praw autorskich, czarny PR – to były rzeczy, z którymi nie miałam wcześniej do czynienia, nie spotkałam się z nimi w Mediolanie. Te sześć miesięcy w Polsce było dla mnie naprawdę ostrą szkołą. Na tyle deprymującą, że stwierdziłam, iż taki sposób działania nie jest „na moje nerwy”. I choć była to moja ojczyzna, i choć miałam w Polsce wielu przyjaciół, a także zdawałam sobie sprawę, ile jest tutaj do zrobienia, to zdecydowałam się wrócić do Włoch. Widziałam, że mogę dawać z siebie równie dużo, pracując dla Polski z perspektywy mediolańskiej. Nie chciałam tracić energii na walkę z wiatrakami. Takie były początki „przerzucania” przez mnie mostu łączącego Polskę z Włochami.


Sam Alessandro Mendini napisał w 2016 roku w tekście kuratorskim do mojej wystawy w Muzeum Miasta Wrocławia takie słowa:
 

Szczęśliwie balansująca pomiędzy dwiema bardzo ważnymi kulturami, tą polską i tą włoską, Dorota funkcjonuje od lat na moście, który je łączy i który je oddziela. […]

Posiadająca również wielkie umiejętności organizacyjne Dorota często organizowała wystawy i wydarzenia kulturalne, jak chociażby moją wielką ostatnią wystawę, na której zostało zaprezentowanych wiele moich prac we Wrocławiu w Muzeum Architektury oraz w przestrzeniach Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta.

W odwrotnym kierunku promuje najlepsze polskie marki podczas już wielu edycji Salone del Mobile w Mediolanie

Dzięki tym działaniom stała się wielkim autorytetem, ambasadorką i promotorką rozwoju związków między tymi dwiema kulturami i mam nadzieję, że dzięki jej działaniom obie kultury będą jeszcze bardziej do siebie się zbliżać.

 

Polish Design Tomorrow is Today. Wystawa polskich uczelni państwowych. Salone del Mobile 2017. Mediolan. Zdjęcie: archiwum Dorota Koziara Studio

Organizacja wystaw to bardzo ważny dla ciebie temat, czy możesz więcej o tym opowiedzieć?

Od czasu, kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej, powoli zaczęły pojawiać się nowe możliwości organizacji wystaw. Wstęp do Unii dał nam dostęp do dotacji unijnych, które Polska zaczęła mądrze wykorzystywać także w dziedzinie promocji polskiej gospodarki, a co się z tym wiąże – polskich firm i designu za granicą. I tak w 2011 roku Urząd Marszałkowski Województwa Wielkopolskiego powierzył mi funkcję kuratora pierwszej wystawy promującej polskie firmy, projektantów oraz uczelnie z tego region na Salone del Mobile w Mediolanie. Zorganizowaliśmy dużą wystawę w prestiżowym miejscu, w którym biznes łączy się z kulturą, a mianowicie w Temporary Museum for New Design w Superstudio Più. Moim zdaniem były to najlepiej wykorzystane dotacje unijne na promocję regionu.

Pracę nad tym projektem rozpoczęłam od analizy firm, ich poziomu produkcji i proponowanego przez nie designu. Zapoznałam się z dokonaniami projektantów z tego regionu oraz dorobkiem uczelni kształcących w dziedzinach projektowania. Po bardzo skrupulatnej analizie z sześćdziesięciu firm wybraliśmy osiem, ponadto wyłoniliśmy piętnastu projektantów i dwie uczelnie. Wystawa miała tytuł Polish Design – Design from Wielkopolska Region i była to pierwsza duża prezentacja polskiego designu we Włoszech, w ramach Salone Internazionale del Mobile w Mediolanie.

Z roku na rok organizowałam coraz więcej wystaw, występując w roli Art Dyrektora. Zwracały się do mnie instytucje państwowe, ministerstwa, a także bezpośrednio prywatne firmy, które zaczęły otrzymywać dotacje unijne na promocję Polski za granicą. Pierwszą była Comforty, z którą przez wiele lat prezentowaliśmy ich produkty w ramach wydarzeń organizowanych przez FuoriSalone [organizator imprez branżowych w Mediolanie – przyp. red.], później udało nam się wejść na targi [Salone Internazionale del Mobile – przyp. red.], aż w końcu zaistnieliśmy w pawilonach Design. Możliwość ekspozycji w tych właśnie pawilonach jest największym wyróżnieniem dla marek uczestniczących w targach mediolańskich.

Zdarzały się takie lata, że jednocześnie organizowałam i byłam kuratorem trzech wystaw w czasie Salone Internazionale del Mobile. Jedną z większych, przed pandemią koronawirusa, była wystawa Polish Design. Tomorrow is Today, w 2018 roku. Wzięły w niej udział wydziały projektowania i architektury wnętrz z wszystkich państwowych uczelni artystycznych w Polsce. Inicjatorem tej wystawy było Akademickie Centrum Designu, które powstało przy łódzkiej ASP. Pracując przy tym projekcie, miałam okazję kilkukrotnie odwiedzić wszystkich nasze państwowe uczelnie artystyczne. Przekonałam się wówczas, jak wysoki poziom reprezentują, o czym zresztą zawsze byłam przekonana. Połączenie sztuki z projektowaniem jest mądrym podejściem do nauczania. Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że polskie uczelnie artystyczne, które miałam przyjemność wtedy odwiedzić, niesamowicie się rozwinęły za sprawą dotacji unijnych, pozyskanym dzięki staraniom ówczesnego ministra kultury, pana Bogdana Zdrojewskiego.

Wystawa polskich uczelni zebrała tłumy odwiedzających. Przez tydzień nie miałam nawet czasu spokojnie usiąść. Odwiedzały nas rzesze ludzi i wciąż toczyły się rozmowy. Publiczność z całego świata była zachwycona poziomem polskich szkół wyższych. Zostaliśmy zaproszeni jako gość honorowy – Polska jako kraj – do Chin na Beijing Design Week.

Creative by Nature. Wystawa we współpracy z Polskim Urzędem Patentowym. Expo, Dubai. Rok 2021. Zdjęcie: Krystyna Makiela

„Polish Design” to termin, z którym chyba już zawsze będziesz kojarzona.

Przez lata zrealizowałam wiele wystaw. W tytule wszystkich musiało się znaleźć sformułowanie „Polish Design”. Niektórzy dyskutowali na ten temat. Uważali, że wystawy powinny mieć bardziej wymyślne tytuły. Zwłaszcza inni kuratorzy z Polski często podnosili tę kwestię. A ja robiłam to celowo właśnie dlatego, żeby ludzie na całym świecie z czasem zakodowali termin „Polish Design” – tak, jak stało się to w przypadku określenia „Italian Design” czy „Scandinavian Design”. Chciałam, żeby odbiorcom utrwaliło się, że istnieje też Polish Design, który z czasem, wierzyłam w to, stanie się marką.

Ostatnia wystawa Creative by Nature, której byłam kuratorem, na zaproszenie Polskiego Urzędu Patentowego, to projekt w ramach Expo w Dubaju w 2021 roku. Wspólnie z pracownikami Urzędu Patentowego dokonaliśmy analizy na poziomie kraju innowacyjnych produktów z różnych dziedzin. Tym razem jednak tytuł wystawy już nie musiał, moim zdaniem, tak wprost wskazywać na Polskę. Od pierwszych wystaw, w których kładłam nacisk na sformułowanie „Polish Design”, minęły już lata. Polska, jak również polskie wzornictwo, bardzo się rozwinęła, tym samym zaznaczyliśmy naszą obecność na mapie światowego designu. Nie musimy już tak podkreślać swojej narodowości, zwłaszcza w obecnym świecie jest to bardzo niebezpieczne. Poza tym polskie marki pokazują się już od lat na wielu zagranicznych targach. I myślimy globalnie.

Polish Design Tomorrow is Today. Wystawa polskich uczelni państwowych. Salone del Mobile 2017. Mediolan. Zdjęcie: archiwum Dorota Koziara Studio

Co sądzisz o poziomie polskiej edukacji w dziedzinie wzornictwa? Czy polskie uczelnie artystyczne przygotowują młodych projektantów do wejścia na rynek pracy?

Zawsze będę powtarzać, że to, co oferują polskie uczelnie państwowe, jest najlepszą metodą nauczania projektowania. Podczas studiów młody człowiek może rozwijać swoją wyobraźnię bez żadnych ograniczeń. W pracy zawodowej tej wolności już często nie ma. Projektowanie to służba innym i trzeba mierzyć się z wieloma czynnikami, brać na siebie dużą odpowiedzialność. Studia to czas, kiedy ma się szanse patrzeć zdecydowanie dalej, a żeby patrzeć dalej, trzeba rozwijać wyobraźnię. Czyli słuchać muzyki, chodzić do muzeum, oglądać dzieła sztuki, czytać książki i poezję, podróżować, poznawać inne kultury. Trzeba się po prostu rozwijać, tworzyć w sobie bazę, by być dobrym projektantem. A dobry projektant poza talentem musi mieć intuicję oraz zdolność odnajdywania się w różnych sytuacjach. W czasie studiów mamy szczególną szansę rozwijać to, co tak naprawdę w nas siedzi. Tej ważnej wiedzy o samym sobie nie zdobędziemy jednak bez pracy. Praca projektanta to nieustanna kreacja, stały rozwój, niezbędne do poszukiwania najlepszych rozwiązań, które spełnią oczekiwania innych ludzi.

Mnie osobiście zawsze fascynował pierwszy etap projektowania. Dla mnie to są szkice, luźne myśli. Wtedy zadaję sobie pytania: Ciekawe co we mnie siedzi? Jaka może być moja odpowiedź na dany temat? To stara metoda – w moim przypadku zawsze się sprawdza. Im dojrzalszą jestem projektantką, tym częściej mam gotowy projekt w głowie. Projekt odpowiadający na potrzeby zarówno te funkcjonalne, jak i estetyczne. Pracę nad nowym tematem zaczynam od analizy, w której studiuję wiele rzeczy, takich jak chociażby produkcja danej firmy, możliwości technologiczne, ogólna sytuacja firmy na rynku, jej możliwości rozwoju itd. Wszystko po to, żeby dać najlepszą odpowiedź na ich problem i zapotrzebowania. Stąd uważam, że zapoznawanie się w czasie studiów także z praktyczną stroną zawodu jest równie ważne, jak poznawanie teorii. Ale do takiego podejścia, uwzględniającego praktykę, potrzebni są wykładowcy z dużym doświadczeniem, zajmujący się projektowaniem na co dzień, a nie zawsze tak jest. Podobnie jak z medycyną, jeśli ktoś uczy tego zawodu, musi go cały czas praktykować. Świat idzie nieustannie do przodu, zmienia się, więc trzeba być na bieżąco i nie mam tutaj na myśli trendów.

Muszę z przykrością powiedzieć, że odwiedzając polskie uczelnie, zauważałam często praktykę zwalniania profesorów ze względu na ich wiek. Bo niby trzeba zrobić miejsce młodszym… Tymczasem to błędne koło. Profesorowie z doświadczeniem, postaci często wybitne, które coś osiągnęły w życiu zawodowym, dopóki mogą, powinni nauczać, dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem. Często bowiem zapominamy, że jeśli ktoś wykonuje ten zawód z powodzeniem i ma umiejętności dydaktyczne, to wie, jak go właściwie nauczać, jak przekazywać młodemu człowiekowi nie tylko teorię na temat projektowania, ale też szkolić go w poruszaniu się na rynku, edukować w zakresie praktycznego prowadzenia biznesu. Tymczasem nauczyciel, który tylko naucza, ale nie ma praktyki, nie zawsze umie uczulić młodego człowieka na to, co jest ważne na wszystkich etapach projektowania, tak aby projekt odpowiadał jak najlepiej na potrzeby klienta. Mogę tylko dodać, że relacji biznesowych uczymy się całe życie.

 


A co Ty pomyślałaś kiedy skończyłaś uczelnię?

Gdy skończyłam studia, stanęłam przed moją uczelnią i pomyślałam sobie: „No i co teraz? Po co komu w tym kraju projektant? Fabryki upadają. Nie ma w ogóle drzwi, do których warto zapukać”. Dlatego też z przyjaciółmi założyliśmy grupę, szumnie nazwaną, „Start” i zrealizowaliśmy wystawę w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego. Do dziś jestem niezmiernie wdzięczna państwu Violi Damięckiej i Juliuszowi Zamecznikowi, ówczesnym kuratorom IWP, którzy pozytywnie odpowiedzieli na moje zapytanie i umożliwili nam, projektantom zaraz po dyplomie, zorganizowanie wystawy w najważniejszej wówczas placówce w tej dziedzinie w Polsce. Szybko jednak przekonaliśmy się, że firmom bardziej zależy na kradzieży zagranicznych wzorów niż na inwestowaniu we własne. To były lata dziewięćdziesiąte.

Reasumując: poznanie zasad rządzących biznesem odgrywa ważną rolę, tym bardziej w dzisiejszym świecie. I powinno się tego uczyć już na studiach. Trzeba się nauczyć współpracy z firmami, zrozumieć, gdzie projektant może pomóc. Ja jako projektant, kiedy wchodzę do nowej firmy, czuję się jak lekarz. Nie chodzi bowiem o zaprojektowanie kolejnej rzeczy, tylko o przedyskutowanie potrzeb, przeanalizowanie parku maszynowego, technologii, zastanowienie się, czego brakuje, a także jakiego rodzaju nowe projekty mogą otworzyć kolejne rynki i poszerzyć grono odbiorców. Nie wypowiadam się na temat zrównoważonego rozwoju, bo o to dziś dba każdy poważny zakład produkcyjny, który musi wykazać się certyfikatami oraz dbać o ekologiczny tryb produkcji. Zależy mi na tworzeniu produktów wartościowych, które – zawsze mam taką nadzieję, ale to już życie weryfikuje – wygrają walkę z czasem, będą przez lata dobrze służyły człowiekowi poprzez swoją innowacyjną wartość, świetne wykonanie oraz, rzecz jasna, piękno.

Renesans – kolekcja ceramiki. Producent NeoRenesans. Rok 2015. Zdjęcie: Marcin Parysek

Możesz opowiedzieć o tym, jak wygląda współpraca z polskimi markami?

Podam przykład mojej współpracy z Tubądzinem. Kiedy nawiązaliśmy kontakt, firma produkowała płytki ceramiczne głównie do przestrzeni prywatnych. Przed przystąpieniem do projektowania przeprowadziłam analizę firmy. I w ten sposób doszłam do wniosku, że warto rozszerzyć produkcję Tubądzina o płyty do przestrzeni publicznych oraz na fasady. W moim studio w Mediolanie powstał projekt kolekcji Cielo e Terra, ale pomimo licznych prób w laboratoriach Tubądzina nie uzyskiwaliśmy według ich ówczesnych technologii wystarczających parametrów. Pewnego dnia właściciel Tubądzina powiedział mi, że moim projektem zainspirowałam go do wybudowania fabryki, która będzie pozwalała na produkcję wielkoformatowych, barwionych w masie płyt o parametrach technicznych odpowiadających najwyższym wytycznym w klasach produktów z przeznaczeniem do miejsc publicznych oraz na fasady. Takie historie prawie nigdy się nie zdarzają, a w moim życiu zawodowym to zdecydowanie najbardziej nieprawdopodobna współpraca.

Rok temu nawiązałam współpracę z marką Lena Lighting. To bardzo ciekawa polska firma. Posiada nowoczesny park maszynowy, świetny zespół inżynierów i technologów, produkuje oświetlenie LED. Dotychczas wytwarzała oświetlenie uliczne, ogrodowe, z przeznaczeniem do hal fabrycznych i magazynów oraz na fasady budynków. Kolejną ich produkcją są lampy z przeznaczeniem do biur. Wszystko z użyciem sterowania inteligentnego także na poziomie przestrzeni miast. Wraz ze mną – poza tym, że robimy lampy do przestrzeni biurowej – firma wchodzi bardziej w przestrzeń lamp dekoracyjnych, które docelowo mają się znaleźć w takich miejscach, jak hotele, restauracje, mieszkania, i tworzyć odpowiednią atmosferę.

Kiedy nawiązuję współpracy z jakąś firmą, wiem, że tworzę zespół najpierw z technologami i inżynierami, a na późniejszych etapach – z pracownikami działu marketingu i promocji, z którymi rozwijamy moje projekty oraz pracujemy nad tym, jak opowiadać o nowościach. Ten etap jest dla mnie zawsze dużą przyjemnością i wyzwaniem. Uczę się od nich i mam nadzieję, że i oni też uczą się czegoś ode mnie. Produkt to zawsze wspólne dziecko. Będziemy się czasami ścierać, dyskutować, ale to wszystko doprowadzi nas do jak najlepszego produktu. Aktualnie w Polsce współpraca z firmami wygląda zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy zaczynałam. Polska bardzo się rozwinęła i świadomość projektowania, współpracy z projektantem jest już zupełnie inna. Teraz praca z polskimi firmami jest naprawdę wielką przyjemnością.

Cielo e Terra – kolekcja wielkoformatowych płyt ceramicznych barwionych w masie. Producent Tubądzin. Rok 2019. Zdjęcie: Archiwum Tubądzin Group

A co mają zrobić młodzi ludzie po studiach, którzy chcieliby zacząć współpracę z firmami? Są na początku swojej drogi, nie mają wyrobionego nazwiska, dopiero zaczynają.

Myślę, że każdy – wracając do początku naszej rozmowy – powinien przede wszystkim brać udział w konkursach. Są one absolutnie szansą dla każdego młodego człowieka, który na poważnie myśli o projektowaniu. Dla mnie konkurs we Włoszech – akurat rzeźbiarski – też był wielką szansą. Dzięki wygranej otworzyłam moje pierwsze studio w Mediolanie. Inną możliwością jest pukanie do drzwi, do tych wybranych, tych, które są naszym zdaniem najlepsze. Trzeba mierzyć wysoko, nie bać się. Strach jest największym wrogiem na początku drogi zawodowej. Trzeba marzyć i walczyć o to, żeby te marzenia się spełniły. Najczęściej wiąże się to z wieloma poświęceniami i ciężką pracą, ale można zyskać naprawdę wiele. Równie pomocne może być odbycie staży zawodowych w studiach, które cenimy. W ten sposób poznamy metody pracy, ale też nabierzemy wprawy we współpracy z klientem w praktyce. Takie współprace dają nam nie tylko możliwość nauki przy boku najlepszych oraz postawienia pierwszych kroków jako projektant, ale także szansę otwarcia się na świat, na ciekawe przyjaźnie.

Messaggio – kolekcja lamp. Producent Lena Lighting. Rok 2023. Zdjęcie: archiwum Lena Lighting

Dzisiaj media społecznościowe dają olbrzymie możliwości zaprezentowania się. Młodzi ludzie często rezygnują ze studiów, ponieważ chcą jak najszybciej pracować. I nagle okazuje się, że można (takie przykłady są dookoła) zaistnieć w świcie jako projektant, nie mając wykształcenia w tym kierunku. Czy w takim razie uważasz, że pójście na uczelnię nadal ma znaczenie?

A czy możesz być architektem bez wykształcenia? Nie. Podobnie jest z projektantem: wielu rzeczy trzeba się po porostu nauczyć, trzeba mieć ogólną wiedzę, a kursy, które trwają kilka tygodni czy nawet miesięcy, żadną miarą tego nie załatwią. Nie wystarczy sprawnie przygotowywać wizualizacje, trzeba mieć coś jeszcze w głowie. Wcześniej czy później braki w wykształceniu i tak wyjdą na jaw. Często widzę w social mediach piękne wizualizacje nigdy niezrealizowanych projektów. Nie sądzę jednak, żeby właściciele firm czy fabryk podejmowali swoje decyzje o współpracy na podstawie mediów społecznościowych.

 


Czy istnieje definicja dobrego projektanta?

Dobry projektant musi być przede wszystkim otwarty na drugiego człowieka. Projektowanie to działanie w służbie innym, to dziedzina, w której – podobnie jak w architekturze – to właśnie człowiek jest w centrum uwagi. Projektant musi być wrażliwy na potrzeby innych, zarówno te fizyczne, jak i te mentalne. Musi potrafić wczuć się również w sytuację biznesową firm, umieć przeanalizować działalność danej firmy, jej dotychczasową produkcję – wszystko po to, żeby nie proponować projektów dalekich od możliwości produkcyjnych. To projektant powinien zadbać o to, żeby projekt nie był oderwany od realiów ekonomicznych.

Messaggio – kolekcja lamp. Producent Lena Lighting. Rok 2023. Zdjęcie: archiwum Lena LightingWolisz współpracować z dużymi czy małymi firmami?

To nie ma żadnego zaznaczenia. Każdy projekt to kolejny temat do zrealizowania, nowe wyzwanie.

 


Wolisz projektować czy promować design, np. organizując wystawy?

Do tematów związanych z designem podchodzę szeroko: od projektowania przez krytykę designu po promocję. Wszystkie moje działania kręcą się wokół projektowania, a tak naprawdę wokół drugiego człowieka. Im szersze działanie, tym mam większe możliwości zrozumienia istoty projektowania, tego, jak ono wygląda w różnych miejscach na świecie, jakie są najważniejsze istotne wspólne czynniki, które powinniśmy brać pod uwagę na poziomie globalnym, co daje nam historia projektowania oraz odnoszenie się do tradycji.

 

A jak radzisz sobie z krytyką Twoich projektów?

Zdarza się, że na początku współpracy mam zupełnie inne wyobrażenie na temat docelowego produktu niż klient. Muszę być otwarta, wsłuchać się w głos drugiej strony, brać pod uwagę doświadczenia klienta – po to, żeby dać jak najlepszą odpowiedź w postaci projektu. Ale muszę też słuchać własnej intuicji i doświadczeń – po to, żeby wskazać klientowi najlepsze rozwiązania z mojego punktu widzenia.

Weźmy na przykład moją współpracę z Tubądzinem – zaprojektowałam dla nich kolekcją Cielo e Terra, w której znalazł się kolor różowy. Zarząd na początku nie był przekonany do tego projektu. Nie bardzo wierzył, że ktoś kupi płyty ceramiczne w odcieniach różu. Po pierwszym roku sprzedaży okazało się, że miałam rację, kolor różowy sprzedawał się najlepiej. Wracałam wtedy do Mediolanu jak na skrzydłach.

 

 


To pokazuje, że czasem trzeba się po prostu uzbroić w cierpliwość, bo ludzie są różni i każdy ma swoje doświadczenia. Zaczynając nowy projekt, muszę najpierw zrozumieć swojego klienta, a zaraz potem wpisać się w jego historię i możliwości. Uczymy się nawzajem cały czas i tylko wtedy, gdy się otworzymy na wzajemną naukę czy krytykę, możemy podbijać świat – razem.

Można też spotkać się z krytyką zupełnie niekonstruktywną. Zdarza się… W takich wypadkach przypominam sobie wypowiedź skandynawskiego projektanta Tapio Wirkkali, który zaprojektował wiele pięknych przedmiotów: Robię to, co lubię, mając nadzieję, że przynajmniej niektóre z moich projektów spodobają się innym ludziom.

 

Rozmawiała Maja Ruszkowska-Mazerant

Strona projektantki: www.dorotakoziara.com