Czego potrzeba młodym, ambitnym i pełnym pasji ludziom, aby stworzyć ciekawe miejsce prezentacji sztuki? Punktu wyjścia - przestrzeni, zaplecza sprzętowego i finansowego. Galeria Promocji Młodych od prawie trzech lat funkcjonuje przy od dawna istniejącym ośrodku kultury, co pokazuje, że można łączyć stare z nowym.

Galeria Promocji Młodych działa przy Bałuckim Ośrodku Kultury „Rondo” w Łodzi. Od kiedy? I skąd pomysł na nią?

Agnieszka Kulazińska: Galeria działa przy Bałuckim Ośrodku Kultury już od ponad 10 lat. Z Maćkiem zaczęliśmy ją prowadzić już chyba ponad dwa lata temu. Pomysł podsunęło życie. Brzmi dumnie, ale tak było. Sami, kiedy startowaliśmy, mieliśmy problemy z realizacją własnych projektów, pomysłów. Kiedy się zaczyna, ciężko znaleźć kogoś, kto w ciebie uwierzy, da ci szansę. Nawet jeśli ma się własne miejsce, trudno pozyskać pieniądze na realizację projektów. Postanowiliśmy stworzyć galerię otwartą na młodych ludzi. Nazwa już była, wystarczyło wpisać w nią treści.

Kto zatem pracuje w GPM i za co jest odpowiedzialny?

A.K.: Galerię prowadzimy we dwójkę, ja i Maciek. Ja jestem historykiem sztuki, Maciek absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Podział jest niejako naturalny. Ja zajmuję się pisaniem tekstów, Maciek projektuje druki — plakaty, foldery, ulotki, jest też autorem nowego logo Galerii. Każde z nas ma swoje autorskie projekty. Program Galerii budujemy wspólnie.

W czym pomaga Wam Bałucki Ośrodek Kultury?

A.K.: Każde z nas wcześniej próbowało swoich sił gdzie indziej. Ośrodek dał nam pewien punkt wyjścia — przestrzeń, zaplecze sprzętowe.

Realizujecie wiele projektów — czy możecie o nich opowiedzieć?

A.K.: Spróbuję krótko. Są to głównie projekty dla młodych twórców, poruszające aktualne zagadnienia. Problemy, z którymi spotykamy się na co dzień. Głównym celem-projektem jest aktywizowanie młodych artystów, wymuszenie myślenia, chęci manifestowania własnego zdania. A także, bardziej prozaicznie — stworzenie im możliwości zaistnienia poza akademią, zmierzenia się z rzeczywistością poza bezpieczną przestrzenią szkoły. Zresztą miejsc pokazujących „nazwiska” jest w Łodzi wiele, ciągle też powstają nowe, natomiast nikogo nie interesuje promocja młodych. A tego typu projekty są ku temu dobrą okazją. Zawsze dają jakiś start. Mogą być miejscem wzlotu, upadku, konfrontacji z twórczością innych — może konsolidacji, może krystalizacji własnych dążeń. Ja je określam jako platformę dialogu z rzeczywistością, miastem, innymi twórcami.


Maciek Henryk Zdanowicz:
Po prawie trzyletniej działalności zauważyliśmy dużą potrzebę realizacji naszych działań, projektów, funkcjonowania Galerii, i to nie tylko na forum regionalnym. Coraz częściej, a obecnie nawet w większości zgłaszają się do nas artyści z innych ośrodków artystycznych Polski — Gdańska, Poznania, Torunia, Katowic i Warszawy. Informacje o naszych inicjatywach wymieniane są obok projektów uznanych już na forum innych galerii sztuki współczesnej. Wspiera nas wiele instytucji, jak choćby Muzeum Kinematografii, Kino „Charlie” oraz media. Poprzez Internet docieramy do coraz szerszego grona odbiorców.

Pracujecie z młodymi artystami. Czy ich postawę można nazwać przedsiębiorczą? Czy artyści są przedsiębiorczy? W jaki sposób się to objawia?

A.K.: Bywa różnie. Na Wydziale Edukacji Wizualnej Akademii Sztuk Pięknych jest grupa niezwykle przedsiębiorczych ludzi. Zgłaszają się do naszych projektów, organizują własne. Parę razy próbowaliśmy współpracować z kołami naukowymi. Jakoś nie wyszło, zabrakło przedsiębiorczości, a może odwagi wyjścia poza bezpieczną bańkę w postaci szkoły. Odnoszę wrażenie, że wielu młodych ludzi, nie tylko artystów, chce za dużo od razu. Spalają się na pukaniu do drzwi prestiżowych instytucji, w których podporządkowani zostają instytucjonalnej władzy, stają się trybikiem w maszynie. Lub ich przedsiębiorczość polega na nawiązywaniu jak największej liczby kontaktów, które mogą im pomóc. Nie obserwują tego, co się dzieje w świecie sztuki. Nie widzą, że możliwości tkwią też w konsolidacji, wspólnym niezależnym działaniu, stworzeniu czegoś nowego, czegoś poza. Tego typu ruch jest w sztuce konieczny. Największym problemem blokującym środowisko młodych artystów jest jego atomizacja.

M.H.Z.: Kiedy jeszcze sam byłem studentem Akademii Sztuk Pięknych i obserwowałem jej środowisko, zwróciłem uwagę na specyficzny stan uniesienia młodych adeptów sztuki, ich pozy, a przy tym próżność, wynikające z faktu studiowania na takim, a nie innym kierunku. Kiedy zbliża się dyplom, a proza życia sprawia coraz więcej problemów, często okazuje się być za późno na samorealizację, zdobywanie nowych doświadczeń. Program Akademii w żaden sposób nie przygotowuje do sprawnego funkcjonowania na rynku sztuki, co więcej — rzadko się zdarza, by pedagog skłaniał studenta do działalności poza uczelnią, włączania się w inne inicjatywy, takie jak choćby nasze. Absolwent ASP, by sprostać obecnym wymaganiom rynkowym musi być nie tylko artystą, ale i menedżerem, doskonałym obserwatorem współczesnego życia artystycznego i kulturalnego. Tu w zasadzie leży nasza praca u podstaw — aktywizacja młodego środowiska twórczego. Po prawie trzyletniej działalności możemy stwierdzić, że w organizowanych przez nas projektach często powtarzają się te same osoby. Udało nam się wyłonić grupę aktywnych, twórczych, mających coś do powiedzenia i świetnie zorganizowanych twórców.

Czy robicie również projekty międzynarodowe? A jeśli nie, to czy macie takie w planach?

A.K.: Projekty międzynarodowe już były — swoje prace pokazywały dwie artystki przebywające w Polsce na stypendium. Żartuję oczywiście. Tak, pewnie, że myślimy. Ja w zeszłym roku pracowałam w Muzeum w Helsinkach, przywiozłam stamtąd wiele pomysłów i ciekawych kontaktów. Niestety, do tej pory nie udało się ich wykorzystać. Cóż, małymi kroczkami… Na razie otwieramy się na Polskę. W tym sezonie chcemy pokazywać więcej prac artystów spoza Łodzi. A jeśli chodzi o plany zagraniczne, przymierzam się do programu rezydentur artystycznych. Ale tu potrzebna jest współpraca kilku podmiotów — instytucji, fundacji. Chętnych zapraszam. Chciałabym też wpisać się z warsztatami dla dzieci w większy, realizowany już od trzech lat, europejski projekt dotyczący designu.


A nad czym pracujecie teraz?

A.K.: Obecnie przygotowujemy III Spotkania Artystyczne Aspekty. W listopadzie projektem „Plakat. Akademia vs ulica” planujemy rozpocząć dyskusję o współczesnym plakacie polskim. Choć właściwie jest to kontynuacja zagadnień „Fresh masters. Młody Plakat Polski”, pomysł narodził się podczas kuluarowej dyskusji towarzyszącej wystawie. Po przeglądzie akademickim, jakim był „Fresh masters”, pokażemy to, co dzieje się na ulicy. W projekcie chcemy kolejnymi wystawami przyjrzeć się istniejącemu w wielu publikacjach rozgraniczeniu na komercyjną ulicę i artystyczną galerię rozumianą jako salon — enklawa w potopie powierzchowności. W tym roku zaprosiliśmy nieformalną streetartową grupę 3 Fala z Bielska-Białej. Nie chcemy powielać tego, co było w Muzeum Sztuki przy okazji „Beautiful losers”. Grupa 3F ma wyraźnie określony profil, od 1998 tworzy konsekwentnie projekty społecznie zaangażowane. Natomiast w grudniu będzie kolejna edycja „Wyprzedaży sztuki uŻYWAnej”. A potem kolejne dialogi z miejską przestrzenią. Tym razem postaramy się odnaleźć w niej „Coś optymistycznego”. Ale to dopiero na wiosnę.