Podejmujemy w najnowszym numerze problem sztuki Internetu. Jest to sformułowanie dość karkołomne, ponieważ, tak naprawdę nikt chyba nie wie, czy taki twór istnieje. Póki co (i pewnie na zawsze) jest to egzystencja wirtualna, jak cały Internet. Chcąc cokolwiek rozsądnego powiedzieć na ten temat, należałoby najpierw spróbować określić, choćby szkicowo, co rozumiemy pod tą formułą.

Spróbuję odnieść się do problemu, przywołując ostatnio przebytą rozmowę z moim siostrzeńcem, studentem psychologii, na temat sztuki. Chcę ją przywołać z dwu powodów, po pierwsze, dlatego, iż próbowaliśmy w niej uzgodnić stanowiska, co do definicji sztuki. Po drugie, ponieważ bezpośredni kontakt z rozmówcą w kontekście kontaktu internetowego wydał mi się bardzo istotny.

Zacznę może przewrotnie od tego drugiego problemu, to znaczy formy komunikacji. Dyskusja nasza, choć ze względu na ostatni egzamin siostrzeńca, nieco krótka, swoją intensywnością intelektualną, ale także temperaturą argumentów i uczuć ubogaciła, jak mniemam, obydwie strony. Wydaje się, że medium jakim jest Internet zmieniłoby sytuację rozmawiających. W stosunku do „prawdziwej rozmowy” (o ile coś takiego istnieje) staje się ona symulacją, co ma poważne konsekwencje. Po pierwsze zmienia język jaki się posługujemy, zamienia się on z mowy w pismo. Dlatego, albo przybiera literacką formę, która poprzez czas, jaki potrzebny jest do wypowiedzenia myśli nie jest w stanie podtrzymać temperatury rozmowy, albo dla jej utrzymania upraszcza język, którym posługują się rozmawiający. Dotyczy to w szczególności wszelkich komunikatorów internetowych. Kiedy spoglądam ukradkiem na rozmowy mojego syna na Gadu-Gadu z lękiem, ale i ze zrozumieniem, konstatuję, że język naszej komunikacji ubożeje w gwałtowny sposób. Mam wrażenie, że sytuacja rozmowy rzeczywistej i wirtualnej jest podobna do tej, którą zarysował wobec mechanicznej reprodukcji Walter Benjamin. Naszą rozmowę budowała „aura” bezpośredniego kontaktu, gdyby rozmowa przebiegała w przestrzeni wirtualnej, zniknęłoby coś, co wydaje mi się jej sednem, czyli przywołana przeze mnie „aura”. Być może wartość merytoryczna dyskusji nie ucierpiałaby, choć mam co do tego wątpliwości, ale ja na pewno nie miałbym z niej takiej przyjemności.

Powróćmy jednak do merytorycznej zawartości dyskusji. Jak przystało na studenta psychologii, Szymon zaprezentował definicję sztuki jako formy komunikacji międzyludzkiej o intencjonalnym charakterze. Definicja ta w sposób idealny wypełnia znamiona tego, co można określić mianem sztuki Internetu. Medium to bowiem samo w sobie jest stworzone do poszerzenia możliwości komunikacyjnych człowieka i spełnia tę rolę w sposób bardzo istotny. Wydaje się jednak, że ma ono równocześnie w sobie coś, co Baudrillard określał mianem symulacrum. Pisma internetowe symulują pisma drukowane, email symuluje korespondencję listową, rozmowa przez Internet symuluje rozmowę bezpośrednią. Mamy do czynienia z cyfrową reprodukcją rzeczywistości, produkowaniem komunikatów, które tracą swoją siłę przekazu.

Czy w takim razie istnieje coś takiego jak sztuka Internetu, czy też istnieje reprodukcja i symulacja sztuki w medium jakim jest Internet. Nie jestem w stanie na to pytanie odpowiedzieć, mam jednak wrażenie, że jest to zagadnienie dość problematyczne. Myślę, że w kontekście moich wątpliwości co do sztuki Internetu, nie bez sensu będzie przywołanie nowej książki Baudrillarda Spisek sztuki. Wyraża on w niej wątpliwość co do istnienia sztuki w ogóle, co przy symulacyjnym charakterze Internetu, jeszcze bardziej podważa zasadność produkowania tego rodzaju „dzieł”. Chciałbym zakończyć cytatem z książki Baudrillarda: „Dylemat, przed którym stajemy, sprowadza się do następującej alternatywy: albo symulacja jest nieodwracalna, nie istnieje nic poza symulacją, nie jest ona już nawet żadnym wydarzeniem, lecz naszą absolutną powszedniością, codzienną obscenicznością; znaleźliśmy się w epoce ostatecznego nihilizmu i przygotowujemy się na bezrozumne, obłąkańcze powtarzanie wszelkich form naszej kultury w oczekiwaniu na inne nieprzewidywalne wydarzenie – skąd jednak miałoby ono nadejść? Albo istnieje jednak coś na kształt sztuki symulacji, ironiczna właściwość wskrzeszająca za każdym razem pozory świata po to, by je unicestwić… Sztuka stała się obrazoburcza. Nowoczesny ikonoklazm nie polega już jednak na niszczeniu obrazów, lecz na ich fabrykowaniu, mnożeniu obrazów, w których nie ma nic do zobaczenia. To właśnie obrazy, które nie pozostawiają żadnych śladów. Ściślej rzecz ujmując, pozbawione są jakichkolwiek konsekwencji o charakterze estetycznym. Za każdym razem z nich jednak coś znika. Tutaj kryje się ich tajemnica, jeśli takowa jeszcze istnieje, i tutaj kryje się również tajemnica symulacji. Na jej horyzoncie znika nie tylko rzeczywisty świat – pozbawiony sensu zostaje sam problem jego istnienia.”