Niestety, ostatnimi czasy słowo 'tradycja' zaczęło mi się bardzo źle kojarzyć. Nie chcę przez to powiedzieć, że wcześniej byłem jakimś wielkim zwolennikiem wszystkich "tradycyjnych" stadnych zachowań (tradycyjnego jedzenia, tradycyjnych obrządków, tradycyjnej muzyki, tradycyjnej literatury etc.), wręcz przeciwnie. Obecnie jednak, kiedy ze źle pojmowanej tradycji robi się jedyną ostoję narodowej tożsamości, mam już tego wszystkiego powyżej uszu.

Nic na to nie poradzę, że u steru władzy znajdują się dzisiaj osobnicy tak dalece nieprzyswajalni w swej „propolskości”, że zbiera mi się na wymioty. Wiadomo — Polska została włączona w struktury Unii Europejskiej (tworu multikulturowego z definicji), więc wszyscy ci, którzy budują sobie obraz świata w oparciu o odruchy paranoidalne, mogą czuć się zagrożeni. Ostatnio dane mi było wysłuchać przemówienia jednego z czołowych polskich paranoików — Romana Giertycha. Zrobiło mi się niesłychanie smutno z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że nie przypuszczałem, iż jego ideologiczne zaciwtrzewienie może osiągnąć wymiar tak absurdalny i groteskowy. Drugi powód obniżenia mojego nastroju wiązał się z oratorskimi umiejętnościami prelegenta, który — pomijając wszelkie merytoryczne przygotowanie — mógłby się przynajmniej nauczyć przemawiać (o poprawnym wymawianiu polskich słów nie wspomnę). Mały Romuś chciałby być Wielkim Romanem, ale niestety nie może. Smutne.


ilustracja: Tomasz Kaczkowski

Smutne jest również to, że środowiska narodowe starają się mieć wyłączność na „polskość”. Chcą zaanektować całą polską tradycję i jako jedyne mówić w jej imieniu. Chcą budować narodową tożsamość za pomocą negacji Innego, Obcego. Strach pomyśleć, dokąd takie myślenie może nas zaprowadzić.

Jednym z przejawów „dbania o tradycję” i nieskazitelność polskiego ducha była ostatnia decyzja o wykluczeniu twórczości Witolda Gombrowicza z kanonu obowiązkowych lektur szkolnych. Sprawa znana i głośna, więc nie ma chyba sensu przybliżać jej w szczegółach. Nie ma wątpliwości, że Gombrowicz nie był pisarzem o „tradycyjnych” poglądach, nie wyznawał tych samych wartości, co niedorastający mu do pięt Minister Edukacji. Czy jednak skłonność do dialogu, umiejętność spojrzenia na siebie z pewnego ponadnarodowego dystansu nie powinna być cechą pożądaną w każdym narodzie? Czy można konstruować własną tożsamość narodową jedynie w oparciu o „Boga, Honor i Ojczyznę”? Czy w zestawie tradycyjnych polskich (ale przede wszystkim ludzkich) wartości nie mieści się otwartość na to, co inne i obce? Czy nie tak należy rozumieć tradycyjną polską gościnność, która powinna polegać na rzeczywistej, pełnej zrozumienia i wyczucia konfrontacji, a nie na siłowym przerabianiu Obcego na naszą modłę — tak, by stał się „jednym z nas”?

Pojęcie tradycji nie musi, rzecz jasna, wiązać się z ksenofobicznym nastawieniem do świata. Tradycje się zmieniają, zmienia się tożsamość i sposoby jej konstytuowania. Należy o tym pamiętać. Być może dzisiaj, kiedy granice otwierają się szerzej, kiedy walka z obcym nie ma już żadnej racji bytu, nie ma sensu odkopywanie sztandarów z napisem „Bóg, Honor, Ojczyzna”? W tej sytuacji Gombrowiczowska opozycja Ojczyzna–Synczyzna powinna zostać gruntownie przemyślana, a nie spychana na margines szkolnych dyskusji.  Przypomnijmy sobie o tej wspaniałej polskiej tradycji, która w przeszłości uczyniła z nas naród nie tylko skłonny do bitew, powstań i przelewania krwi, ale również zdolny do otwartości i dialogu z tym, co inne, obce i nieznane. To chyba jedyny sposób umożliwiający ufundowanie prawdziwiego duchowego bogactwa.