W jaki sposób polska sztuka może promować się za granicą? Jak polskie galerie mogą nawiązywać międzynarodowe kontakty? I jaką rolę pełnią w tym polskie instytuty? O Międzynarodowych Targach Supermarket 2008 w Sztokholmie mówi Anna Tomaszewska z Instytutu Polskiego oraz Ola Grzonkowska, Roma Piotrowska i Maks Bochenek z Galerii Wyspa.

Instytut Polski w Sztokholmie był w tym roku partnerem odbywających się w Sztokholmie międzynarodowych Targów Sztuki Supermarket 2008. Na czym polegała Państwa praca?

Nasza współpraca z Supermarketem (http://www.supermarketartfair.com) rozpoczęła się od zorganizowania, razem z Instytutem Adama Mickiewicza (http://www.iam.pl/pl/site), wizyty studyjnej Pontusa Rauda i Meggi Sandell, tj. kuratorów, artystów i głównych organizatorów całego przedsięwzięcia. Podczas pobytu w Warszawie i Krakowie odbyli oni wiele spotkań z polskimi artystami, kuratorami i galerzystami. Najbardziej interesowały ich oczywiście niezależne inicjatywy i galerie prowadzone przez samych artystów. Po powrocie z Polski zdecydowaliśmy się na zaproszenie szu szu (http://www.szuszu.art.pl), Wyspy (http://www.wyspa.art.pl) i f.a.i.t. (http://www.fait.pl).
Oprócz tego pośredniczyliśmy w zbieraniu materiałów do katalogu, w którym m.in. opublikowany został tekst Anety Szyłak na temat niezależnej sceny artystycznej w Polsce. Zajmowaliśmy się także całą logistyką i PR-em związanymi z uczestnictwem szu szu, Wyspy i f.a.i.t w tegorocznej edycji targów.


Anna Tomaszewska

Jaki jest cel tego typu przedsięwzięć?

Celem Supermarketu jest zwrócenie uwagi na szwedzką i międzynarodową działalność wystawienniczą artystów oraz doprowadzenie do dynamicznego spotkania z publicznością, częściowo poprzez wystawy, częściowo zaś przez debaty i rozmowy. Tego rodzaju przedsięwzięcia ułatwiają nawiązywanie kontaktów z innymi galeriami i artystami, dzielenie się doświadczeniami oraz inicjowanie przyszłej współpracy. Wiem, że zarówno szu szu, f.a.i.t., jak i Wyspa nawiązały liczne międzynarodowe kontakty. Szu szu, czyli Piotr Kopik, Karol Radziszewski i Ivo Nikić, zostali niedługo po Supermarkecie po raz kolejny zaproszeni do Sztokholmu, tym razem już nie przez nas, a przez kuratorkę, która widziała ich prace na targach. Oprócz tego dostali również propozycję udziału w pokazach wideo w innym szwedzkim mieście (Nyköping) oraz propozycję współpracy z jedną z nowojorskich galerii.

Supermarket to niekomercyjne targi sztuki, zasadą targów jest zawsze aspekt komercyjny, więc skąd pomysł na takie targi? Jak Pani sądzi?

Supermarket miał być alternatywą dla Marketu, tj. dla targów, w których biorą udział przede wszystkim najlepsze komercyjne galerie sztokholmskie. Tak więc w 2006 r. istniejące na terenie Sztokholmu niezależne galerie i inne inicjatywy artystyczne przyczyniły się do zorganizowania Minimarketu, który z czasem przerodził się w Supermarket.
W tym roku galerie miały w zasadzie wolną rękę, tzn. wystawcy mogli sprzedawać swoje prace, jeżeli chcieli. Zdecydowało się na to jednak zaledwie kilka z kilkudziesięciu galerii biorących udział w tym wydarzeniu.

W Polsce niestety targi sztuki są organizowane bardzo rzadko. Czy uważa Pani, że taka forma prezentacji sztuki jest lepsza niż same wystawy? Dlaczego?

Każde konwencjonalne targi sztuki są w zasadzie również wystawą lub jak kto woli — zbiorem wystaw. Zarówno poszczególne, organizowane w różnych krajach targi, jak i mniejsze, pojedyncze wystawy prezentowane w galeriach, bardzo różnią się od siebie. Wszystko zależy od profesjonalizmu kuratorów, architektów, koordynatorów i innych osób zaangażowanych w przygotowania. I tak np. Sollentunamässan (największe komercyjne targi sztuki w Szwecji) czy wspomniany już wcześniej przeze mnie Market nie dorównują jak na razie temu, co można zobaczyć chociażby na targach w Berlinie.

A co dla Pani znaczy ‘przedsiębiorczość w kulturze’?

Myślę, że dzisiaj przedsiębiorczość w kulturze oznacza dokładnie to samo, co przedsiębiorczość w innych dziedzinach, tj. umiejętność dostrzegania potrzeb i doskonalenia pomysłów, zdolności do wykorzystywania nadarzających się okazji oraz gotowość do podejmowania ryzyka i przeprowadzania zmian.

W Instytucie ciężko Państwo pracują, jesteście nowym zespołem, od półtora roku dyrektorem jest Katarzyna Tubylewicz. Co przez ten czas udało się Państwu zrealizować?

Rzeczywiście, cały zespół, pod przewodnictwem Katarzyny Tubylewicz, pracował bardzo intensywnie. Przyznam, że zrealizowaliśmy tak wiele projektów, że trudno byłoby je tutaj wszystkie wymienić. Przykładowo, doprowadziliśmy do tego, że polskie filmy dokumentalne były jednym z głównych tematów na jednym z najważniejszych festiwali filmowych w Szwecji, tj. na Tempo, (http://www.tempofestival.nu). Ponadto zorganizowaliśmy duży interdyscyplinarny projekt, którego tematem przewodnim były kobiety, nawiązaliśmy bliską współpracę i współrealizowaliśmy projekty razem z kultowymi wręcz instytucjami i organizacjami, m.in. z Bonniers konsthall (http://www.bonnierskonsthall.se/sv/Konst), Weld (http://www.weld.se), CRAC – Creative Room for Art and Computing (http://www.crac.org/) i Konstfack (http://www.konstfack.se). Bardzo ciekawym wydarzeniem, w którym wzięli udział zarówno polscy, jak i szwedzcy artyści, był projekt pt. „Sy ihop/Zszywanie” zrealizowany na promie kursującym między Karlskroną a Gdynią. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do archiwum znajdującego się na naszej stronie internetowej (http://www.polskainstitutet.se/archive) lub do bezpośredniego kontaktu z nami (info@polskainstitutet.se).

Instytuty polskie na świecie zmieniają swoją koncepcję, stają się tzw. biurami menadżerskimi. Proszę powiedzieć, co to znaczy?

Obecnie kładzie się coraz większy nacisk na działania we współpracy z lokalnymi partnerami (w naszym przypadku są to szwedzkie galerie, festiwale filmowe, tutejsze kluby muzyczne itd.), odchodząc jednocześnie stopniowo od formuły tzw. domów kultury. Chociażby dlatego instytuty, które wcześniej mieściły się w gigantycznych willach, przenosi się do niewielkich, funkcjonalnych, dobrze wyposażonych biur (m.in. Instytut Polski w Londynie), których wystrój jest jednocześnie reklamą polskiego wzornictwa. Coraz większą wagę przykłada się do szeroko rozumianego PR-u (w tym do layoutu i treści stron internetowych). Zmieniają się również nieco zadania pracowników instytutów, którzy dzisiaj są przede wszystkim osobami inicjującymi i współtworzącymi projekty, pośredniczącymi w nawiązywaniu międzynarodowych kontaktów branżowych.

A Państwa najbliższe plany? Jest okres wakacyjny. Czy warto pojechać do Sztokholmu, żeby zobaczyć polską kulturę?

Obecnie pracujemy nad programem na rok 2009, m.in. nad dużym interdyscyplinarnym festiwalem filmowym, choć do tego czasu mamy już zaplanowanych kilka interesujących projektów. Zachęcam więc do zaprenumerowania naszego newslettera (poprzez stronę internetową lub pod adresem: nyhetsbrev@polskainstitutet.se). Chciałabym tutaj jednak podkreślić, że nasza działalność nie ogranicza się do organizowania „eventów”. Ważną jej częścią jest realizacja wspomnianych już wcześniej przeze mnie podróży studyjnych, m.in. dla szwedzkich kuratorów, reżyserów, producentów i animatorów kultury, współorganizowanie konferencji naukowych, wspieranie (nie tylko finansowo, ale również merytorycznie) różnego rodzaju publikacji branżowych, a także współpraca z innymi instytutami kultury, które działają w Sztokholmie, w ramach naszego uczestnictwa w EUNIC (http://www.eunic-europe.eu).
Wybierających się na wakacje do Szwecji zachęcam również do zapoznania się ze stroną internetową i programem współorganizowanego przez nas projektu Grannar/Sąsiedzi, tj. trwającego do końca sierpnia cyklu wystaw i innych wydarzeń artystycznych. Całość odbywa się jednak nie w Sztokholmie, a na południu, tj. w regionie Blekinge (http://www.sztukaposasiedzku.pl; http://www.konstgrannar.se).

Strona Instytutu Polskiego w Sztokholmie: http://www.polskainstitutet.se

Anna Tomaszewska jest absolwentką Animacji Społeczno-Kulturalnej na Uniwersytecie Śląskim, gdzie obroniła pracę magisterską na temat promocji polskiej kultury w Szwecji, absolwentką podyplomowych studiów z zakresu Historii Sztuki w Collegium Civitas przy Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, stypendystką programu Socrates — Erasmus na Uniwersytecie Sztokholmskim, gdzie ukończyła również zarządzanie projektami kulturalnymi i język szwedzki dla obcokrajowców.
Jest autorką, współautorką, inicjatorką i producentką wielu projektów artystycznych, o których można było przeczytać m.in. w szwedzkiej i polskiej prasie.
W Instytucie Polskim w Sztokholmie zajmuje się projektami związanymi ze sztukami wizualnymi oraz projektami interdyscyplinarnymi.

Rozmowa z  Olą Grzonkowską, Romą Piotrowską i Maksem Bochenkiem z Galerii Wyspa. Uczestnikami Targów Sztuki Supermarket 2008 w Sztokholmie.

Brali Państwo udział w Targach Sztuki Supermarket 2008 w Sztokholmie — jak do tego doszło?

Ola Grzonkowska: Zostaliśmy zaproszeni przez głównego organizatora, Pontusa Rauda, z inicjatywy Instytutu Polskiego w Sztokholmie. Na targach swoją działalność, profil oraz prace zaprezentowało około 40 niezależnych grup artystycznych i galerii z całego świata. Z Polski, poza Instytutem Sztuki Wyspa z Gdańska, na targach prezentowała się galeria F.A.I.T z Krakowa oraz Latająca Galeria Szu Szu z Warszawy.

Jak wyglądała Państwa współpraca z Instytutem Polskim w Sztokholmie?

Ola Grzonkowska: Od samego początku świetnie. Wszystko było już przygotowane na nasz przyjazd. Anna Tomaszewska, z którą pracowaliśmy, perfekcyjnie zadbała o transport prac, potem ich montaż i demontaż. Nasza współpraca przebiegała w bardzo miłej atmosferze.

Jak wyglądały przygotowania do udziału w tym projekcie? Co i kogo Państwo prezentowali?

Ola Grzonkowska:
Kiedy dostaliśmy zaproszenie do udziału w Supermarkecie 2008, postanowiliśmy pokazać otoczenie Instytutu Sztuki Wyspa, który mieści się na terenach dawnej Stoczni Gdańskiej. Historię związaną z tym miejscem, jak również plany na przyszłość dotyczące tego terenu, na którym powstanie nowa dzielnica. Na targach pokazywaliśmy prace Grzegorza Klamana „I hate this system” i „Flagę dla II RP”, obraz Marka Sobczyka „Co? Powtórzenie (Solidarność)”, „Komplet wypoczynkowy” Joanny Maltańskiej i Lukrecji Plusz, fotografie Zbigniewa Libery „Dwugłowy orzeł” i Michała Szlagi „Robotnicy 80 – Robotnicy 2005” oraz prace wideo Andrzeja Karmasza, Ani i Adama Witkowskich, Doroty Nieznalskiej i Grzegorza Klamana. Dodatkowo wybudowaliśmy symboliczny murek z cegieł (przywieźliśmy je ze sobą), który nawiązywał do historycznego muru gdańskiego.

Czym dla Państwa był udział w Targach? Czego Państwo oczekiwali?

Maks Bochenek: Supermarket 2008 był dla nas świetną okazją zaprezentowania artystów współpracujących z Instytutem Sztuki Wyspa. Otwierał również możliwość zapoznania się z pracami twórców z kilkunastu różnych państw, obserwacji nowych zjawisk artystycznych i sprzyjał nawiązywaniu kontaktów z ludźmi reprezentującymi różne dziedziny z pola sztuki i kultury. Decydując się na udział w targach, myśleliśmy przede wszystkim o promocji polskiej sztuki. Wiedzieliśmy, że publiczność będzie miała wiele pytań i byliśmy przygotowani na udzielanie wszelkich informacji interesujących odbiorców. Właśnie na to liczyliśmy.

W Polsce ciężko jest znaleźć tego typu przedsięwzięcia, dlaczego?

Roma Piotrowska: Trzeba podkreślić, że targi Supermarket 2008 nie były prawdziwymi targami, bo tak naprawdę nic nie można było tam sprzedać. Powstały w opozycji do wielkich i prestiżowych targów sztuki, które odbywały się w tym samym czasie w Sztokholmie. Lubimy tego typu przedsięwzięcia, bo z dość dużym dystansem podchodzimy do tzw. bussinesu czy też przemysłu artystycznego. Nie nastawiamy się na zarobek, daleko nam od bycia dealerami sztuki. Rok temu braliśmy udział w imprezie, podczas której sprzedawaliśmy sztukę z bagażnika samochodu („Art. Car Boot Fair” w Londynie), która także traktowała zjawisko targów z przymrużeniem oka. W Polsce rynek sztuki nie jest jeszcze mocno rozwinięty, nie ma wielu osób, które kupują sztukę współczesną, więc pewnie dlatego nie ma wielkich i prestiżowych targów sztuki, a co za tym idzie nie ma także tych, które stoją w opozycji do tych ostatnich.

Czy Targi nie są dobrą formą prezentacji sztuki? Czy warto brać w nich udział?

Maks Bochenek: W dzisiejszych czasach targi stały się jedną z najważniejszych, obok wystawiennictwa, strategii promocji sztuki. Decyduje o tym niekrępująca atmosfera oraz łatwy dostęp do informacji. Poza tym profesjonalnie zorganizowane targi zapewniają dużą publiczność, a to niemal zawsze jest gwarancją sukcesu wystawiających.

Czy udział galerii w takich projektach można uznać za ‘przedsiębiorczość w kulturze’?

Roma Piotrowska:
Na pewno udział w tego typu projektach jest sposobem na promocję instytucji i związanych z nią artystów.