W tym numerze chciałbym prześledzić relacje między ruchem rewitalizacyjnym a zmianami w świecie i społeczeństwie przełomu XX i XXI wieku. Nowe paradygmaty przestrzeni miejskiej w społeczeństwie ponowoczesnym są bez wątpienia jedną z przyczyn tak wielkiej mody na rewitalizację. Koniec epoki przemysłowej, a także modernistycznego projektu społecznego, przy jednoczesnym wzroście (może udawanym?) szacunku dla przeszłości, spowodowało gigantyczny rozwój działań rewitalizacyjnych. Jeszcze jednym i może jednym z najważniejszych czynników jest dążenie do estetyzacji rzeczywistości. Widać to na wszystkich polach działalności ludzkiej nie tylko w kulturze, ale także w życiu społecznym i politycznym.

Dzisiejsze społeczeństwo nie jest zainteresowane prawdą, a już na pewno nie prawdą o sobie. Nie chce więc krytycznych pytań, stawiania problemów i wskazywania na słabości. Woli epatowanie własną estetyczną i etyczną wyższością nad pokoleniami wcześniejszymi. Widać to doskonale np. w polskiej polityce, w której nowoczesne, zestetyzowane PO rozprawia się z demonami przeszłości, czyli PiS i SLD. Nieważne stają się realne dokonania, ale wepchnięcie przeciwnika w rolę partii estetycznie nie do zaakceptowania przez społeczeństwo. Tej totalnej estetyzacji rzeczywistości towarzyszy zanik pokory i zastępowanie jej przekonaniem o własnej wartości, nawet przy braku realnych do tego podstaw.

Pokora zniknęła ze słownika współczesnego człowieka, a miejsce przez nią zwolnione zajęły hipokryzja i PR. Można mieć wrażenie, że formą PR miejskiego stały się projekty rewitalizacyjne, które także są efektem hipokryzji. Służą one bowiem głównie poprawianiu samopoczucia mieszkańców i władz  miasta. Z jednej strony są wyrazem szacunku dla przyszłości, nawet tej dotychczas odrzucanej, bo przemysłowej. Z drugiej zaś estetyzują rzeczywistość, która była wcześniej zdegradowana. Przywracają jej nowe życie, życie na wyższym poziomie satysfakcji. Nie są to bowiem już miejsca ciężkiej fizycznej pracy zatrudnianych w fabryce robotników, ale przyjazne przestrzenie (klimatyzacja, warunki higieniczne itp.), w których współczesny pracownik czuje się znacznie lepszy od tego z przeszłości, zarówno w sensie fizycznym, moralnym, jak i przede wszystkim estetycznym. Poczucie wyższości współczesnej cywilizacji zostaje zaspokojone, a członkowie społeczności czują się jeszcze lepiej, jeśli rewitalizowane przestrzenie mają kulturalne przeznaczenie. Zapewne dlatego w tak wielu projektach przekształcających dawne kwartały fabryczne jest tak wiele centrów kultury.

Epoka nowoczesna szukała odmiennego od tradycyjnego, nowego, własnego wyrazu. Naturalne więc, że wznoszone dla celów kulturalnych budowle były całkowicie nowe i oryginalne (np. Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku czy Centre Pompidou w Paryżu). Kultura ponowoczesna jako palimsestowa preferuje relatywizm i zmianę. Z tego powodu woli budynki, w których następuje nakładanie się użyteczności i trwałości, a także piękna. Triada Witruwiusza zostaje zarazem potwierdzona i zakwestionowana. Przerabianie budynku pozwala z jednej strony na powoływanie się na przeszłość (tradycję), a z drugiej na potwierdzanie własnej oryginalności, realizowane przez przesunięcia w obrębie zarówno struktury wizualnej, jak i symbolicznej. Zaspokaja to wspomniane wyżej przekonanie o wyższości kultury współczesnej nad nowoczesną.

Wszystko, co napisałem, nie jest próbą zdyskredytowania ruchu rewitalistycznego. Jest on pozytywnym zjawiskiem, jednak dobrze, aby nie został strywializowany i nie stał się karykaturą rzeczywistości. Nie wszystko bowiem, co estetyczne, jest dobre, w szerokim tego słowa znaczeniu. Lew Tołstoj w rozprawie „Co to jest sztuka?” ostrzegał przed czysto estetycznym podejściem do niej. Mówił, że ówczesna estetyka nie potrafiła dostrzec i pokazać wielkiej misji sztuki, sprowadzając ją najczęściej do zabawy, rozrywki lub przyjemności. Starajmy się więc, by także programy rewitalizacyjne stawiały sobie bardziej ambitne, nie tylko estetyczne, ale także społeczne cele.

Tekst: Artur Zaguła