Pasje
Wspólnota jednej ulicy
Czy mieszkańcy jednej ulicy mogą stworzyć prawdziwą wspólnotę? Czy jest to możliwe w dużym i zróżnicowanym mieście, takim jak Łódź? Ulica Nawrot, pełna kontrastów architektonicznych i społecznych, staje się przestrzenią wspólnego działania, odkrywania tożsamości i budowania więzi. Marcin Nowicki – lokalny pasjonat historii i autor książki Nawrot Ending Story – oraz Maria Nowakowska – artystka i społeczniczka – wspólnymi siłami nadają ulicy nowy, wizualny wymiar poprzez sztukę ceramiczną.
W rozmowie z Maciejem Mazerantem Maria i Marcin opowiadają, jak z pozornie zwykłej przecznicy Piotrkowskiej tworzą oddolną inicjatywę turystyczno-kulturową – Ceramiczny Szlak Ulicy Nawrot. To przedsięwzięcie łączy mieszkańców, przedsiębiorców, urzędników i turystów wokół wspólnej idei. Podkreślają, że ulica może dziś stać się źródłem nowej, miejskiej tożsamości – choć rodzi się pytanie, czy to w ogóle możliwe w dobie anonimowości i zanikających sąsiedzkich więzi.
Czy mieszkańcy ulicy mogą stworzyć wspólnotę? Wydaje się to problematyczne, biorąc pod uwagę długość ulicy, różnorodność interesów/interesariuszy… Ale może to jest do zrobienia?
Marcin Nowicki: Faktycznie, współcześnie może się to wydawać na pierwszy rzut oka karkołomne, zwłaszcza w dużych miastach, jak Łódź. Ulica ma prawie 2 km długości, różni się specyfiką, choćby ze względu na odległości poszczególnych jej numerów od ścisłego centrum, jakim jest Piotrkowska. Niemniej istnieje wspólny mianownik – historia i DNA miejsca. Według nas daje to porządny kontent do budowania tożsamości, tworzenia na tym wspólnoty poprzez działania związane ze sztuką.
Maria Nowakowska: Przypomina mi się dialog z Siekierezady Leszczyńskiego: Co by to było, Panie Bartoszko, gdyby dróg nie było? – A co też pan! Ja to ze wsi jestem… jak tylko pamiętam, drogi zawsze były – no bo jakby ludzie do ludzi jeździli?. Ulica jest komórką tworzącą nasze osady i miasta od początku ich istnienia. Nie da się w ogóle stworzyć zorganizowanych miejsc zamieszkania bez bazowego porozumienia – że tu będzie droga i będziemy o nią razem dbali, o jej granice, przejezdność, dostępność. Droga to pierwszy stopień „naszości” – ziemię, domy, płoty mamy własne, a droga tworzy to, co łączy nas z innymi, to taka pierwsza rzecz wspólna, na jaką trafiamy w naszych codziennych aktywnościach. To działało nawet w makroskali, na przykład w postaci Jedwabnego Szlaku. Być może problemem jest dopiero stworzenie wspólnoty bez ulicy. Nawet jeśli dzisiaj odbieramy to w słabszy sposób niż kiedyś, to jednak trudno dla animatorów o lepszy punkt zaczepienia niż ulica. Jest ona znacznie bardziej przepastnym i niewyczerpanym źródłem inspiracji, historii i osób niż pojedynczy dom. A że tworzą ją różne interesy? Tak to po prostu jest, gdy robimy coś w więcej niż jednoosobowym gronie. Fakt, że nie we wszystkim się zgadzamy, wymusza na nas poszerzanie horyzontów, rozbudowanie repertuaru narzędzi działania, umiejętność negocjacji. Jest trudniej, ale ciekawiej.
Jak to wyglądało w przypadku ulicy Nawrot kiedyś? Czy w historii zdarzył się taki moment, że mieszkańców tej ulicy można było nazwać społecznością?
Marcin: Bywały takie momenty, chociaż trudno nazwać je punktami zwrotnymi. Przychodzi mi na myśl rok 1955, kiedy nazwę ulicy zmieniono dość lekkomyślnie z Nawrot na Teodora Jelińskiego, którego mało kto w Łodzi w ogóle kojarzył. Propagandowa decyzja ówczesnej Miejskiej Rady Narodowej oburzyła wielu mieszkańców. Fakt, że zamachnięto się na starą, historyczną nazwę, spowodował niemałe niezadowolenie i otwartą nieraz krytykę władz, co w tamtych czasach było pewną formą osobistej odwagi. Rok później decyzję cofnięto – krytyka społeczna zrobiła swoje.
Nie tak dawno mieszkańcy Nawrotu i okolicznych ulic protestowali przeciwko planom okrojenia targowiska, zwanego potocznie „Wodnym Rynkiem”. To dla nich ważne miejsce – ryneczek w starym stylu, gdzie nie tylko robią od dekad zakupy, ale spotykają się i pielęgnują znajomości. Także tutaj widać było, że zjednoczyli się we wspólnym celu. Zresztą, Polacy mają w sobie gen solidarności, kiedy trzeba się czemuś sprzeciwić i o coś zawalczyć. Dlatego liczymy na to, że ludzie z Nawrotu będą wspólnie dążyli do tego, aby ich ulica wyglądała lepiej – bez względu na to, czy to mieszkańcy, przedsiębiorcy, czy nawet deweloperzy.
Maria: Myślę też, że Nawrot ma wyjątkowe szczęście do swojej nazwy, bo ona jest zwarta, dźwięczna i utrzymuje się od początku istnienia ulicy niemal bez przerwy, z dwoma krótkimi wyjątkami. I ma taki „stary wajb” – jak człowiek zorientuje się, że razem z Przejazdem (ob. Tuwima) tworzyła taką parę „Tam i z powrotem”, to jakoś się wzrusza, jak nad skamieliną, owadem w bursztynie. Wszystko się zmienia, a Nawrot jest Nawrotem. Jak Piotrkowska, Wschodnia, Zachodnia – od razu słychać rodowód. A co do społeczności – czy nie jest tak, że jednak tworzy ją w dużej mierze Wielka Historia? To nie my wybieramy, że I wojna światowa zabrała stąd Rosjan, a II – Żydów i Niemców, przerywając czasami wielopokoleniowe wątki w narracji ulicy. Społeczność można traktować jako idealny czy idealistyczny konstrukt, a można po prostu powiedzieć: mamy to, co jest – co możemy zrobić, by skleić to lepiej? Jeśli uznamy, że z jakichś powodów jest to potrzebne i ważne.
A teraz – jak wyobrażacie sobie wspólnotę ulicy Nawrot? Jakimi argumentami przekonujecie społeczność do wspólnego działania?
Marcin: Ważne jest, aby budować do siebie zaufanie. Jestem stąd, więc łatwiej rozmawia mi się z sąsiadami o naszej małej ojczyźnie, także o jej codziennych bolączkach. Ogólnie komunikacja bezpośrednia z otoczeniem i otwartość na sąsiadów nie jest dzisiaj łatwa. Pozamykaliśmy się w mieszkaniach, dbamy o swoją prywatność – często aż do przesady. Coraz mniej lokatorów spotyka się i rozmawia na podwórkach. Rozbudowany rynek wynajmu spowodował, że czasami nie zdążymy poznać sąsiadów z naszego budynku, a już znikają i wprowadzają się kolejni. Więzi budowane na wielopokoleniowych rodzinach żyjących w jednym mieszkaniu też osłabły. Ludzie kiedyś nawiązywali międzysąsiedzkie relacje w maglu, rodzinnym sklepiku, piekarni czy pod kościołem. Współcześnie takich okazji jest już coraz mniej. Takie czasy – i nie ma co się na to obrażać.
Dlatego wydaje mi się, że dzisiaj integracja powinna zaczynać się od kamienic – na poziomie klatki schodowej, podwórka – i wychodzić na ulicę. Takie wyspy na ulicy Nawrot już są, także dzięki lokalnym liderkom i liderom. Potrzebne jest natomiast spoiwo, które zepnie poszczególne adresy. Nie tylko nazwa ulicy, ale jakiś lejtmotyw, z którym utożsamiać się będą ludzie i będą czuli, że ich mała ojczyzna jest wyjątkowa.
I tu pojawia się historia lokalna. Dorzućmy do tego sztukę obudowującą ową historię w wyjątkowy entourage – i już tworzy się coś wyjątkowego. Nie chodzi o pójście na skróty i wieszanie wszędzie granitowych tablic „w tym domu mieszkał...”, aby budować świadomość i dumę z bycia mieszkańcem ulicy. Można to zrobić w subtelny, nieoczywisty sposób – instalacją artystyczną, pozornym drobiazgiem, jak namalowanymi klasami do gry dla dzieci z fragmentem wiersza Joanny Kulmowej obok, czy ceramiczną płytką z historycznym motywem i kodem QR. Bardzo pomógł profil Nawrot Ending Story i moja książka o ulicy. Mieszkańcy mają źródło wiedzy o historii najbliższej okolicy – to buduje świadomość miejsca. Trochę jak z poszukiwaniem rodzinnych korzeni – kiedy mamy wiedzę, kim byli nasi przodkowie, skąd jesteśmy, nie czujemy, że dryfujemy w czasoprzestrzeni anonimowo. Podobnie jest z adresami, gdzie mieszkamy – przez znajomość ich losów oswajamy te miejsca.
Nie wystarczyłoby to jednak, gdyby nie Maria – która jest nie tylko utalentowaną artystką, skarbnicą wiedzy o architekturze, ale i wielką osobowością. Mając takie argumenty, łatwiej nawiązuje się kontakty. W końcu zależy nam na tym, żeby dany adres stał się przez sztukę wyjątkowy, dostrzegalny i atrakcyjny.
Maria: U początku tego wszystkiego stoi wielka miłość Marcina do Nawrotu. Serio – to był ten game changer. Żyjemy w pozornie bardzo poukładanej, precyzyjnie wymierzonej i wykierowanej na mierzalny efekt rzeczywistości. Wszystko musi być „po coś”, być SMART, przynieść korzyści – zwykle rozumiane najprościej: finansowo.
Ale podskórnie tęsknimy za czymś dzikim, nieracjonalnym i wszechogarniającym, nie dającym się przykroić do tabelki. Czy jakby komuś powiedzieć, że jedna osoba podniesie z symbolicznego niebytu ulicę – to to jest w ogóle do uwierzenia? Nie – i właśnie dlatego to działa. Jest w tym element pozytywnego szaleństwa – i według mnie to właśnie to przyciąga ludzi i buduje zaufanie. Kreujemy wspólnie wartość, którą rzadko się spotyka w życiu – poszliśmy za nietypowym marzeniem. Nagle z kapelusza Nawrot wysypują się gołębie, wstążki, chusty, pazłotka – a przecież to była tylko jakaś randomowa przecznica Piotrkowskiej. Tymczasem dzieje się magia – i to porywa i hipnotyzuje.
Sztuka, kultura, ale również interesy to dobre spoiwa? Ale czy właśnie różne gusta oraz różne interesy nie tworzą rozłamów?
Marcin: To naturalne, że nie każdemu musi się podobać to, co robimy, i nie każdego interesuje sztuka. Szukamy więc najczęściej jakichś punktów stycznych. Zresztą, to chyba problem naszych czasów – wyzwolić entuzjazm do tego, co łączy, a nie dzieli. Jeśli dany adres ma szczęście w swojej historii znanego lokatora bądź wydarzenie, docieramy do wspólnoty i ten argument na wstępie podnosimy – „to miejsce jest wyjątkowe”. Któż nie chce poczuć się choć na chwilę w pozytywny sposób niepowtarzalnie? Przedsiębiorcy też zdają się dostrzegać w ceramice, którą proponujemy, walory sprawiające, że ich punkt się wyróżni i przebije marketingowo, chociażby w mediach społecznościowych. Jak dotąd nie mieliśmy weta co do kontekstu jakiegoś miejsca na mapie, które weszło do szlaku.
Maria: Ja znacznie bardziej boję się jednolitych gustów i interesów niż różnorodności. Jednolitość jest z gruntu podejrzana. Przyznam szczerze, że jak zaczynaliśmy działać w przestrzeni ulicy, to zastanawiałam się, czy i jakie będą reperkusje. Czy ktoś nie powie, że np. biało-niebieski zestaw mu się nie podoba i sobie nie życzy. Że ptaki Kulmowej są zbyt werystyczne, że żyjemy jednak w erze sztuki nieprzedstawiającej i proponujemy „estetycznie wsteczne” rozwiązania. Póki co jest cisza, przemawia język stworzenia. W nadchodzących latach zamierzamy zaprosić kolejnych artystów, tak by język wizualny Nawrotu się ubogacał. Ja lubię konglomeraty, estetykę kompozytu. Gdybyśmy dążyli do uspójnienia każdego wyrazu inwencji artystycznej na ulicy, to stworzylibyśmy skansen, coś nieprawdziwego, czy może lepiej – wypreparowanego z życia.
Powiedzcie o Ceramicznym Szlaku Ulicy Nawrot… Wasze działania nabierają rozmachu, ale nie zaczynaliście od wielkich budżetów i projektów?
Marcin: Zaczynaliśmy od niewielkiego grantu na prześwit bramny przy Nawrot 2. Wyszło to naprawdę świetnie i wkrótce zaczęli pojawiać się turyści robiący zdjęcia. Przy Nawrot 14 nasza zrzutka na instalację Marii trwała niecałe 48 godzin – tyle czasu potrzebowaliśmy, żeby zebrać całą konieczną do jej wykonania kwotę. Pieniądze zebrali absolwenci dawnej szkoły podstawowej nr 22, którą upamiętniliśmy. To zresztą fascynujący przykład więzi, która trwa od lat, mimo że szkołę zamknięto niemal 60 lat temu! Darczyńcy nadal są ważną częścią naszego budżetu, ale fakt – wraz z rozwojem Szlaku możemy sięgać także po większe granty – staliśmy się wiarygodni.
Maria: „To jest ślicznie, to jest po łódzku – ja nie mam nic, Ty nie masz nic, to razem mamy akurat tyle, by uruchomić fabrykę”. Ta ziemia jest stworzona dla self-made-menów i osób, które lubią energię początku, lubią coś zaczynać od niczego – może to zresztą jest powiązane z dziejami Łodzi, które płynęły w rytm kolejki górskiej. Albo działa tu specyficzny czakram. [uśmiech] Ja czerpię ogromną satysfakcję i energię z oglądania, jak coś rodzi się z niczego. Potem zaczyna się praca przy podtrzymaniu życia – też ważna, potrzebna, ale w innej, znacznie stabilniejszej energii. Ten etap na szczęście dopiero przed nami.
Zdjęcia Joanna KwiatkowskaNazywacie ten projekt oddolnym produktem turystycznym – co to znaczy?
Marcin: To znaczy, że nikt nie wymyślił go w gabinetach, tylko narodził się jako pomysł grupki lokalsów, zafiksowanych na punkcie historii miasta, sztuki i architektury. Ale bez decydentów nie da się działać, chyba że jest się bogatym filantropem. Na szczęście coraz więcej z nich docenia to, co robimy, i pomaga. Tak było choćby z instalacjami umieszczonymi na budynkach Widzewskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego. Również w samych urzędach jest grupa ludzi, która nie odnosi się do tego, co robimy, sztywno i sztampowo, ale z życzliwością i wsparciem.
Maria: Ta nazwa wynika z tego, że nie traktujemy tego jako czystego wykwitu pięknoduchostwa – że coś gdzieś zrobiliśmy i wystarczy nam poczucie dobrze wykonanej pracy na własnym ego. Marcinowi, jako historykowi i piewcy Nawrotu, bardzo zależy na budowaniu marki tej ulicy, przywracaniu jej z niebytu, zapomnienia, szarości. Robimy to z myślą o promocji dziedzictwa – a promocja musi znaleźć swoich odbiorców, być skierowana nie do autorów, a do osób, które dopiero zainteresują się tematem, wejdą w niego. Stąd konsekwentnie realizowany plan, by nie „strzelać” pojedynczymi lokalizacjami, tylko od razu budować Ceramiczny Szlak Ulicy Nawrot – powiązany wewnętrznie ekosystem. Docelowo myślimy o merchach, usługach, lokalach powiązanych ze Szlakiem, zdobywamy też doświadczenia ważne dla nas zawodowo – to takie laboratorium tworzenia marki miejsca. I nowe rozdanie, jeśli chodzi o promocję dziedzictwa Łodzi, jej kultury, dorobku gospodarczego i sztuki.
Zdjęcie Sebastian BaranowskiJak wyobrażacie sobie ul. Nawrot za 5, 10, 15 lat? Jak wyobrażacie sobie ludzi żyjących przy tej ulicy, biznesy, które tu będą działać, kulturę i sztukę, która będzie tu powstawać? Czy nie boicie się np. gentryfikacji?
Marcin: Kiedy mówię, że ta ulica ma spory potencjał, część osób patrzy na mnie z politowaniem. Co tu wyjątkowego? Kilka ładnych kamienic, współczesne plomby, rozpadające się często oficyny. Wtedy odpowiadam, że ta pozorna przeciętność jest właśnie paliwem dla ludzi, żeby coś zmienić. Trochę na przekór odwiedzanym przez przyjezdnych turystycznym samograjom. Bo siła miejsca to głównie ludzie, nie tylko eleganckie otoczenie. Trzeba tylko znaleźć mocne strony. Mówiłem już o historii, ale także samo położenie geograficzne daje szansę na rozwój Nawrotu. Przecież to naturalny ciąg komunikacyjny spinający Piotrkowską i centrum biurowo-rozrywkowe Monopolis. Spacerkiem dwadzieścia kilka minut. Czemu więc z tej lokalizacji nie skorzystać, choćby turystycznie? W pobliżu jest Dworzec Łódź Fabryczna, EC1, Księży Młyn i szkoła filmowa. Jeśli pojawią się turyści odwiedzający Ceramiczny Szlak, który tworzymy, choćby w ramach city breaku i poszukiwania street artu, to gdzieś muszą przecież także napić się kawy, zjeść czy kupić jakiś drobiazg. Może więc tutaj? Trzeba jednak mieć czym ich przyciągnąć, a przedsiębiorcy muszą mieć korzystny klimat, żeby tu zacumować na dłużej. Marzy mi się np. wskrzeszenie tu lokalnego rzemiosła. Takie punkty jak szewc czy krawiec liczono tu dawniej dziesiątkami. Jest tu sporo pustych lokali usługowych – to idealne miejsce na stworzenie czegoś chociażby na kształt Savile Row w Londynie. Ktoś pomyśli, że odpływam, ale przecież od marzeń zaczynają się fajne rzeczy. Nie wszystko jednak zależy od samych społeczników. Tu potrzeba wsparcia z góry i systemowych rozwiązań, żeby przyciągnąć ludzi.
Co do gentryfikacji – Nawrot zmienia się od czasu transformacji ustrojowej. To wciąż proces, który się nie zakończył. Są tu dzisiaj apartamentowce i sfatygowane czynszówki. Ale łączy je wspólny adres i historia. Nasza sztuka i eventy nie uznają podziałów społecznych. One mają przyciągać uwagę bez względu na grubość portfela. Zresztą nie tylko to. Polecam przejść się w sobotę na wspomniany ryneczek przy Nawrocie. Tam u tego samego dostawcy zieleninę kupują klienci i ci bardziej, i ci mniej zamożni.
Maria: „Banie się” w ogóle nie jest w mojej energii. Wydaje mi się, że to jest wybór do dokonania – albo analizujesz, co złego może się wydarzyć w nie dającej się przewidzieć przyszłości, albo działasz. Jasne, że mamy z tyłu głowy, żeby „ludziom nie stała się krzywda”. Ale szczerze mówiąc, nie czuję, żeby kontakt z rzemiosłem czy sztuką i historią miejsca miał rodzić jakieś realne zagrożenia dla społeczności. Nawrot i okolice wypełniają się nową zabudową i to prawdopodobnie pociągnie za sobą głębokie zmiany, które może będzie można rozmaicie oceniać. My w tym wszystkim przypominamy o ludzkiej skali, o szacunku dla osób, które budowały to miasto przed nami, o zachowaniu „okien” dla refleksji w świecie mocno nastawionym na konsumpcję. Jeśli ktoś zatrzyma się na chwilę przy jakiejś instalacji, spojrzy wstecz albo w przyszłość, podejmie refleksję nad swoim sposobem budowania historii Nawrotu – to ja uznam to za wielki sukces Ceramicznego Szlaku Ulicy Nawrot. Żyjemy w tak zmiennych czasach, że trudno o jakąkolwiek prognostykę; warto skupić się na tym, by wykorzystać swój potencjał dla budowania czegoś poza sobą samym – i chyba to właśnie robimy.
Rozmawiał Maciej Mazerant, wydawca PURPOSE
Więcej na:
ZAREJESTRUJ SIĘ
Zyskujesz bezpłatny dostęp do wszystkich treści PURPOSE – magazynu i portalu branżowego dla twórców sektora kreatywnego.
Wywiady z praktykami, artykuły poradnikowe, analizy, warsztaty. Dołącz do czytelników PURPOSE.
Zaloguj się
jeżeli już posiadasz konto.
Zobacz numery archiwalne

nr 87 Kwiecień 2025
temat numeru:
WSPÓLNOTA
< spis treści
Od Redakcji
Wstęp
Planowanie przyszłości
Przyszłości są mnogie. I wspólne - tekst: Edyta Sadowska, doktorka nauk społecznych, futurolożka, innowatorka
Profilaktyka
Zerwij maskę - kampania społeczna Anety Kosin
Rozwój zawodowy
Czy da się naprawdę zbudować organizację turkusową? - rozmowa z Maciejem Leonardem Żybulą
Pasje
Wspólnota jednej ulicy - rozmowa z Marią Nowakowską i Marcinem Nowickim – pomysłodawcami Ceramicznego Szlaku Ulicy Nawrot w Łodzi
Nowy artykuł
Publikacja październik 2025
Nowy artykuł
Publikacja październik 2025