Natura nie znosi próżni? Kultura nie znosi próżni! Nie ma co ukrywać - w dzisiejszej rzeczywistości, przesiąkniętej atmosferą sondaży, marketingowych prognoz i wyliczeń, popytu i podaży, rynkowej socjotechniki, wszystkie zjawiska odnoszące się do człowieka trzeba rozpatrywać jako odnoszące się do liczby mnogiej.

Aktywność kulturowa człowieka potrzebuje skupisk, zbiorowości ludzkich, potrzebuje zróżnicowania i przestrzeni, w której może zaistnieć konflikt-dialog. Nie ma się co dziwić - jedynymi miejscami, gdzie dochodzi do rzeczywistej dyskusji, zdolnej ożywić sferę kultury, sztuki (rozumianej jako pewna "rzeczywistość międzyludzka") są duże metropolie. Oczywiście sztuka rozumiana jako przeżycie indywidualne, jako osobista droga twórcy, nie potrzebuje akcesoriów i przestrzeni życia publicznego. Te osobiste drogi zawsze wiodą tam, gdzie kończą się granice wspólnoty. Jednak sztuka, kultura w wymiarze swoich tworów, języka, potrzebuje odbiorców zdolnych podjąć dialog, umiejących dokonać aktów mniej lub bardziej twórczych interpretacji, które ożywią dzieła i każą im przyjąć określone miejsca w strukturach życia społecznego.


ilustracja: Tomasz Kaczkowski

Miasta są więc "inkubatorami kultury" niejako z definicji. Nie na mocy urzędniczych rozporządzeń, lecz w wyniku samego charakteru aktywności artystycznej. Artysta potrzebuje zantagonizowanego odbiorcy, który dokona wartościowania dzieła sztuki. Nie ma, jak mawiał Witold Gombrowicz, innej rzeczywistości poza rzeczywistością międzyludzką, a więc nawet te dzieła, które tworzone są w opozycji do społeczeństwa muszą posiadać społeczny feedback. Miasto - jeden z najlepszych wynalazków ludzkości, ciągle modernizowany, ulepszany - jest naturalną stolicą kultury i sztuki.

Problem pojawia się wtedy, kiedy do tych górnolotnych idei zaczną dobierać się ci, którzy sprawują urzędniczą kontrolę nad skupiskami ludzkimi - mowa tu o całej biurokratycznej machinie zarządzającej Miastem, próbującej za pomocą wytycznych i krzywych wyregulować chaotyczny nurt aktywności kulturowej. Tu często natrafiamy na konflikty i problemy, gdyż - jak nauczyła nas historia - kultura i polityka nie znoszą się jak ogień i woda. W ostatnich kilkunastu latach i tak nastąpił pewien postęp, gdyż osłabiła się tendencja do ogólnokrajowego zawiadywania kulturą - dokonała się swoista decentralizacja, z poziomu państwowego na regionalny. Jednak sama decentralizacja (która jest zjawiskiem ze wszech miar pozytywnym, gdyż przybliża ona problem do jego źródeł), jeśli jest dokonywana połowicznie i na złych zasadach, nie może przynieść dobrych rozwiązań.

O jakich "złych zasadach" tu mowa? Ano o tych, które - pomimo rzeczywistego zbliżenia ośrodków decyzyjnych do problemów regionu, miasta - nadal propagują autorytatywne, urzędnicze podejście do zagadnień życia kulturalnego. Przykłady takich zachowań mieliśmy nie tak dawno w Łodzi, kiedy to prezydent miasta zadecydował (wbrew woli środowisk artystycznych) o obsadzie stanowiska dyrektora teatru (inny przykład to zlikwidowanie "Parady Wolności"). Daje się tu zauważyć pewna naturalna tendencja środowisk prawicowych, które od zarania swego istnienia popierają jedynie te przejawy kultury, które zgadzają się z ich religijnym światopoglądem. Ufam, że inaczej ma się to w przypadku innych opcji politycznych, choć życie uczy, że i w tym przypadku wcale nie jest dobrze.

Jaka powinna być rola władz miasta, jeśli chcą one przyczyniać się do rozwoju kulturalnego ich regionów? Możliwości pomocy organizacyjnej i finansowej, która leży w gestii urzędników odpowiedzialnych za życie kulturalne miasta, nie sposób przecenić. Jednak dopóki owa pomoc będzie udzielana w tak nikłym stopniu i jedynie w oparciu o urzędniczy gust, dopóty będziemy mieli do czynienia z zamieraniem życia kulturalnego regionu. O wiele bliżej artysty zdają się być prywatni sponsorzy, jednak ci udzielają pomocy jedynie tym artystom, którzy są atrakcyjni rynkowo, a przecież popyt nie może być uznany za kryterium wartości dzieła sztuki. Cała więc nadzieja w mądrym zarządzaniu, które powinno polegać na umożliwianiu dyskusji wszystkim twórcom, którzy chcą wpływać na życie kulturowe miasta i regionu. Należy nie tyle regulować nurt życia kulturalnego, co intensyfikować go, wzmagać, zasilać wszystkie samoistne źródła aktywności kulturowej. Dobrym pomysłem jest organizowanie imprez artystycznych, przeglądów, festiwali, bo tylko takie obszary umożliwiają spotkanie i dialog. Artyści wiedzą o tym najlepiej, dlatego często sami wychodzą z inicjatywą takich twórczych spotkań (np. niegdysiejsza słynna łódzka "Konstrukcja w procesie"), podczas których dochodzi do spotkania artystów z innymi artystami oraz z publicznością. Takie "wszechstronne" spotkania owocują narodzinami nowych wartości, tchną nowe życie w tą dziedzinę aktywności ludzkiej. Jeśli miastowi decydenci chcą spełnić pozytywną rolę w kształtowaniu życia kulturalnego miasta, winni zaufać artystom i oddać im do dyspozycji więcej przestrzeni publicznej, wspomóc ich finansowo, zapewnić im pewną autonomię, dać wolną rękę w tworzeniu oblicza kulturalnego regionu. Dobrym przykładem jest Wrocław, miasto, które postawiło na artystów. Złym przykładem może być Łódź, miasto, w którym środowiska artystyczne bywały w zbyt dużym stopniu podporządkowywane "artystycznym" pomysłom władz miasta (choć trzeba przyznać, że artyści nie dają za wygraną - przykładem tego może być tegoroczne święto "Łódź Biennale", które odbędzie się w październiku).

Miejmy nadzieję, że będziemy w przyszłości rządzeni przez mądrych ludzi, którzy zrozumieją, że Miasto jako takie nie może istnieć bez kultury. Jedynie ona, poprzez antagonizowanie rozmaitych stanowisk światopoglądowych, zdolna jest wytworzyć autentyczny dialog i - co za tym idzie - poczucie zdrowo rozumianej wspólnoty. Jedynie sztuka zdolna jest wprowadzać do życia publicznego zdrowy dystans, ukazywać nowe problemy i wynajdywać do ich opisu nowe języki, zdolne wyrażać przyszłość. Miejmy nadzieję, że będziemy rządzeni przez mądrych ludzi, którzy zrozumieją czym jest rozwój sztuki dla rozwoju miasta.