Mateusz Kula - haktywista, znawca Internetu, uczy się i mieszka w Krakowie, gdzie między innymi podejmuje akcje w przestrzeni miejskiej; związany z Fundacją 36i6.  Adept tajemniczej komórki edukacyjnej: Autozarządzanej Szkoły - Stawania Się Niewidzialnym (Self Managing School - Of Becoming Invisible) i uczestnik tajnych kompletów (czyli tak naprawdę sieci) Akademii 36i6.

Czy możesz opisać, czym się zajmujesz — gdzie się uczysz, jakie projekty podejmowałeś, jakie zajmują Cię teraz? Chodzi o długą i pełną prezentację, nie musisz być skromny!

Z edukacją instytucjonalną od zawsze było u mnie bardzo marnie. W tym momencie też mam z tym problemy — od przyszłego roku będę kontynuował filmoznawstwo na UJ, które zacząłem w ubiegłym roku. Wcześniej (do 2005 r.) studiowałem filozofię. Tak naprawdę w tym momencie jedyną formą mojej edukacji są wykłady, na które chodzę na UJ bez statusu studenta. Oprócz tego jestem adeptem dwóch tajemniczych komórek edukacyjnych: Autozarządzanej Szkoły — Stawania Się Niewidzialnym (Self Managing School — Of Becoming Invisible) i uczestnikiem tajnych kompletów (czyli tak naprawdę sieci) Akademii 36i6.

Kiedy w 2004 r. poznaliśmy się na Wyobraźni Ekranu, interesowały mnie głównie tematy związane z Internetem jako MIEJSCEM. Bardzo interesowała mnie relacja codzienności, prywatności i publicznego charakteru Internetu, dlatego pierwszą rzeczą, jaka wpadła mi do głowy, kiedy zaproponowałaś mi przyjazd na wystawę, była prezentacja mojego domowego komputera z jego peryferiami, z którymi mam kontakt przez dotyk i przez wszystkie dane. W tamtej pracy, ale już z dzisiejszej perspektywy, bardzo istotny był motyw śladu. Chciałem potraktować komputer razem z jego zawartością jak przedmiot/protezę funkcjonującą na dwóch planach — wirtualnym jako cyfrowe dane i realnym jako kupa metalu, plastiku, na której zostawiłem odciski mojej codziennej aktywności. Teraz powiedziałbym, że fascynował mnie w komputerze „nadmiar wewnętrza w stosunku do zewnętrza”, czyli jedna z cech architektury.
Podobny motyw codzienności komputerowej pojawił się w mojej pierwszej pracy — półprywatnej akcji 'net-trip' z 2003 r. Zamknąłem się wtedy na 2 lub 3 doby w pokoju z szybami zaklejonymi czarną folią. Jedynym oknem był ekran monitora, a miejscem — Internet. Ta akcja z perspektywy czasu pomogła mi zrozumieć istotę i problem interaktywności w ramach interfejsu jako codziennego doświadczenia. Tak naprawdę po tych kilku dobach, kiedy wstałem od komputera, zrozumiałem, że to doświadczenie ma bardzo dużo wspólnego z moimi wczesnymi doświadczeniami z grami komputerowymi, kiedy jako 10–12-latek zarywałem przy nich noce. Różnica polegała na tym, że za pomocą interfejsu, komunikatorów, przeglądarek itd. nawiązywałem kontakt z realnymi ludźmi i mogłem tę grę kontynuować, np. przez spotkanie z nimi. Konkluzja była może mało odkrywcza, ale dla mnie bardzo istotna — Internet jest grą, która wypełnia braki. Jest przestrzenią, w której prawie wszystko jest potencjalnie (tylko potencjalnie) możliwe. Napisałem po tej akcji tekst dotyczący wyalienowania w ramach internetowej komunikacji, który z tej perspektywy wydaje mi się trochę banalny.

W tym momencie interesuje mnie raczej przemoc w ramach gry. Myślałem o napisaniu wirusa do GG, który komunikowałby dwie osoby, inicjując temat rozmowy, zmuszając ludzi do podjęcia jakiegoś tematu. Inny pomysł to wirus, który śledzi aktywność użytkownika codziennie, zdając mu raport z jego zmechanizowanych zachowań. Nie interesuje mnie tutaj podglądanie, nie chciałbym oglądać cudzego życia na monitorze, tutaj najważniejszym wątkiem byłoby podglądanie samego siebie. Jakiś czas temu, odchodząc już od sztuki związanej z Internetem, komputerami, zacząłem nagrywać równolegle swoją twarz i ekran komputera, z którego korzystałem. To też było dość ważne ćwiczenie, które tak naprawdę było jednym z ostatnich dotyczących rzeczywistości czy doświadczenia Internetu/komputera. To, co wówczas robiłem, traktuję raczej jako etap czegoś, co nazwałem dla siebie Rozpoznaniem Terenu.

Teraz — mimo że dalej lubię się posługiwać metaforami programistycznymi, komputerowymi, sieciowymi czy hackerskimi — bardziej interesuje mnie działanie w ramach miasta, relacji społecznych i praca ze sobą, swoją historią. Aktualnie najbardziej zajmuje mnie motyw nieświadomości w ramach spektaklu; ról, które można potraktować jak wersję wynikową kodu, który jest niewidzialny. Żiżek przestrzeń spektaklu czy ekranu porównał do Wielkiego Innego Lacana — konsekwencje tego porównania są dla mnie w tym momencie najistotniejsze. Pracuję nad serią etiud/aktów przemocy w samochodach przypadkowych osób, do których wsiadam na skrzyżowaniach ulic. Samochód jest dla mnie bardzo ciekawą przestrzenią, szczególnie kiedy kierowca pod presją ruchu drogowego musi ruszyć, a ja siedzę już w środku. To jednak są dopiero beta testy (nie wiem, czy kiedykolwiek wyjdę poza tę fazę). Staram się stosować w tych akcjach metodę, którą stosują hackerzy do odczytania kodu programu z jego wersji wynikowej, czyli dekompilację — masz program skompilowany, np. Windows XP, i używając do tego programów i technik dekompilacji, odczytujesz z niego kod źródłowy. Dla mnie wersją wynikową są role, modele zachowań. Kod można porównać do Wielkiego Innego czy w terminologii Deleuze'a „Planu Wirtualności”, struktury, która tworzy całości ze swoich konfiguracji. Inną metodą, która jest dla mnie bardzo inspirująca jest Odce Injection — preparowanie kodu na podstawie wynikowej wersji zachowania np. kierowcy, umieszczanie w niej swoich elementów w celu zmiany oryginału. Parę dni temu wpadłem na pomysł wykorzystania najprostszego programu typu Denial of Service, który napisałem na początku liceum. Programu w kółko powtarza/kopiuje sam siebie (każda z kopii działa autonomicznie, robiąc to samo) i przepełnia pamięć komputera, powodując jego zawieszenie. Jedyną metodą na przywrócenie maszyny do działania jest wciśnięcie guzika reset na obudowie komputera. Twardy Reset jest dla mnie fajną metaforą, czymś bardzo ważnym i wiąże się z moim zainteresowaniem aktami przemocy.

W tej chwili Internet interesuje mnie jako przestrzeń, w której można nadawać. Interesuje mnie tworzenie rozwiązań dla realnie istniejących wydarzeń, np. interaktywny plan spotkań dla Akademii 36i6. Bardzo chciałbym kiedyś — to już stary pomysł, który wyszedł od Romka Dziadkiewicza, pomysłodawcy Akademii — stworzyć radio internetowe z fajnym programem, wywiadami, relacjami itd. Sentymentalne technologie i strategie mają w sobie ogromny potencjał jako akty oporu. Baudrillard pisał o ręcznym piśmie jako ostatnim możliwym sposobie przeciwstawienia się ekranowi. Uważam na przykład, że sieć jest sentymentem i sprawdza się dobrze właśnie jako akt oporu, a nie diagnoza. Cały Internet jest bardzo mocno uwikłany w projekt modernizacji i oświecania. Jest też z założenia bardzo demokratyczny (to słowo ma dla mnie ambiwalentne znaczenie) i jest w jakiś sposób narzędziem oficjalnym i bardzo uwodzicielskim (szczególnie przez swoją interaktywność, która wydaje mi się kompletną iluzją). Mnie ostatnio bardzo interesuje romantyzm, lubię myśleć o takich fenomenach współczesności jak Internet, pamiętając o tym, że modernizacja czy proces odczarowania rzeczywistości jest jednocześnie procesem zaczarowywania przez opis. Internet jest globalną bazą danych, takim MEGA OPISEM.

Wygrałeś konkurs Twożywa „Nuda”. Czy przeglądając prace z tego konkursu, czy też wcześniej, zorientowałeś się, że pierwociny prac netartowych w Polsce nie korzystają w pełni z możliwości technologicznych sieci? Z czego to wynika?

Myślę ,że wynika z konserwatywnego myślenia o sztuce w ogóle. Dla większości ludzi sztuka to coś, co daje się zobaczyć, istnieje jako reprezentacja jakiejś idei. Taka estetyczna kanapka, w której zawarte są jakieś pomysły. Stąd ten wysyp komiksowych blogów, fotoblogów itd. Drugim powodem jest na pewno problem z wiedzą. Żeby zrobić dobrą netartową pracę trzeba chociaż trochę znać teren, na którym się działa. Znać jakiś język programowania, sposoby działania albo pracować z ludźmi, którzy ci w tym pomogą. Ideałem byłaby współpraca artysty i hackera. Albo artysta-hacker. Mówiąc hacker mam na myśli pewne podejście, a nie biegłość techniczną. Na przykład ludzie z Jodi.org wymyślili sobie, że chcą działać z systemem linux, mimo że go nie znają, że chcą pisać aplikacje netowe i po prostu się tego nauczyli. Jeśli można w ogóle mówić o czymś takim jak netartysta, to jest to cyborg, który Internet traktuje jak kawałek swojego mózgu. Nauka kolejnych metod, poznawanie narzędzi czy języków programowania na potrzeby projektów powinny być czymś immanentnym i bezpośrednio wynikać z doświadczenia siebie w połączeniu z rozproszoną  maszyną (siecią). Bez tego można się tylko ślizgać po estetycznej powłoce. Środowiska artystyczne często wykazują jakąś inicjatywę, ale traktują hackerów mniej więcej tak, jak traktuje się kogoś z działu technicznego galerii. Sam dostałem kiedyś propozycję „pomocy przy projekcie”, polegającej na tym, że autorka chciała, abym włamał się dla niej na serwery kilku instytucji sztuki po to, by mogła zamieścić tam swoje prace. W tej propozycji moja rola została bardzo jasno określona jako kogoś, kto wykonuje pewne polecenia, a nie współpracuje przy części merytorycznej.

Jak myślisz, dlaczego polskie prace netartowe w dużej mierze skoncentrowane są na zabawach formalnych, dodajmy — bardzo nisko zaawansowanych, a pomijają pewne strategie dywersyfikacji, w ogóle pozostawiają kwestie ideologii w tle? W tym czasie zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie powstają prace w większości, krótko mówiąc, „mądrzejsze”. U nas to odbywa się na poziomie grepsu, żartu itp.

Dokładnie tak, jak mówiłem wcześniej. Można dodać, że w Polsce dużą część prac robią ludzie, którzy na co dzień zajmują się grafiką komputerową, składem stron, albo ci, którzy mają ambicję stania się specjalistami w takiej dziedzinie. Mają do tego podejście czysto estetyczne. Często odnoszę wrażenie, że niektóre prace są formą „robienia sobie dobrze” przez zapracowanych grafików agencji reklamowych, którzy w przerwie obiadowej poświęcają trochę czasu na wrzucenie „czegoś śmiesznego” na swój blog. Blogi interesują mnie bardzo jako fenomen związany z tym, co napisałem o Spektaklu. Wydaje mi się to bardzo wymowne, że estetyka fotoblogów albo jakichś komiksów jest bardzo zbliżona do zdjęć lub grafik reklamowych. Blogi i fotoblogi działają trochę na zasadzie sprzężenia zwrotnego. Ktoś robi zdjęcia, np. idąc na zakupy albo spotykając się ze znajomymi, i potem ogląda je na swoim blogu, doświadczając jakiegoś rodzaju perwersyjnej przyjemności z oglądania własnego życia w wersji mocno podrasowanej/zestetyzowanej.

Razem z Romanem Dziadkiewiczem brałeś udział w projekcie peer2peer, który miał na celu zbliżenie na niezależnej platformie internetowej środowisk aktywistów i artystów. Jakie są Twoje wnioski po tym projekcie?

Ten projekt był dla mnie pierwszym doświadczeniem w pracy z dużą instytucją. Niektóre rzeczy ciężko przepchnąć w ramach tak skomplikowanego organizmu. Romek zaproponował stworzenie platformy w postaci radia internetowego. Mam wrażenie, że mało osób skorzystało z tej platformy, bo być może przestrzeń galerii działa w taki sposób, iż ludzie boją się dotknąć obiektów w środku itd. Cały projekt był bardzo fajnym pomysłem i sukcesem w tym sensie, że po jego zakończeniu — a był to projekt dotyczący współpracy, działania w strukturze sieci, w domenie publicznej — relacje między uczestnikami stały się realne i utrzymują się aż do teraz. Jednym z projektów, obok radia i tworzenia mapy sieci radiowych razem z grupą architektów URBIKON i hacktywistami z ASCII, był projekt dotyczący oswajania i niewidzialności w mieście, który realizowałem z Jochenem Dehnem z Rekolonisation. Z tej współpracy zrodziło się coś, co nazwaliśmy Szkołą Niewidzialności / SMS-OBI (Self Managing School — Of Becoming Invisible), dołączyły do niego kolejne osoby — Frederik Danos i Mathilde Villeneuve. Projekt ma formę wspólnego studiowania, cyklicznych spotkań i działań w różnych miastach.

Czy uważasz, że formy warsztatowe, formy pewnego laboratorium netartu byłyby sensowne, czy byłaby to raczej niepotrzebna reanimacja rodzaju sztuki, który się w Polsce po prostu nie przyjął?

Formy warsztatowe jak najbardziej. Nie wiem, czy jako warsztaty netartu, ale może warsztaty z „rozumienia środowiska”, jakim jest Internet. Czytanie technologii jako metafor, które można wykorzystać na innych płaszczyznach. Takie interdyscyplinarne warsztaty wspólnej edukacji między hackerami a artystami, badaczami kultury, filozofami.

A czego Ty szukasz w Internecie? Co interesuje Cię w nim jako medium, a co jako w fenomenie?

W tym momencie bardziej interesuje mnie potencjał Internetu jako platformy. Nie interesuje mnie już sztuka związana z Internetem czy dotycząca doświadczania Internetu. Interesują mnie bardziej niuanse techniczne jako metafory, potencjały praktyczne, realne. Możliwość wykorzystywania sieci radiowych, budowanie takich sieci na odległość. Możliwości konspiracji w zamkniętych sieciach, robaki do zbierania informacji, mechanizmy oszukujące te robaki itp. Myślę, że ogromny potencjał to narzędzia, jakie powstają w ramach aktywistycznych projektów open-source, np. system Dynebolic, który jest multimedialnym kombajnem do streamingu audio i wideo. Interesuje mnie wykorzystanie takich potencjałów do łączenia NGOsów, środowisk wywrotowych itd. Widzę tu siebie jako koordynatora, bo sam niestety nie jestem w stanie tego zrobić. Jakiś czas temu, kiedy widzieliśmy się w Toruniu, w wakacje przed wystawą w Muenster, opowiadałem o planie zorganizowania zamkniętej sieci współpracy między takimi środowiskami. Współpracy opartej na rozwiązaniu szyfrowanej/niewidzialnej sieci VPN.
Niestety, charakter technologicznie zaawansowanych projektów jest taki, że potrzeba do ich realizacji więcej niż jednej osoby, która będzie czuwała nad stroną techniczną. Projekt nie wypalił (aczkolwiek w dalszym ciągu jest otwarty), bo nie znalazłem chętnych, mówiąc krótko — hacktywistów. Ich brak jest czymś typowym dla środowiska hackerskiego w Polsce. Internet jako fenomen to przede wszystkim środowisko Do It Yourself. Interesuje mnie kontekst społeczny publikacji, „czytanie” treści Internetu z uwzględnieniem tego nie „o czym”, ale „co”. Fascynowały mnie jakiś czas temu blogi i fotoblogi jako naiwna twórczość (mam nadzieję, że to stwierdzenie nie jest nadużyciem), w której pojawiają się kadry z filmów, zdjęć reklamowych itp.

Korzystasz ze strategii hackerskich, czy też Cię one interesują? Czy hackerzy w Polsce mają spokojny żywot?

Nie znam żadnego hackera w Polsce. Raczej specjalistów samouków od bezpieczeństwa, którym wcale nie jest źle. W Polsce jest generalnie tak, że hackerzy to goście, którzy w wieku dorastania są pasjonatami, spędzają przy kompie 18–20 godzin na dobę i w bardzo szybkim czasie stają się lepsi niż eksperci z TP SA czy NASK. Potem dostają pierwszą pracę, po 2 latach są już dobrze znani w środowisku jako najlepsi specjaliści od bezpieczeństwa. Zaczynają kolejną pracę w jakiejś ogromnej firmie, właśnie typu TP SA czy NASK, i zostają tam na bardzo długo. Zdziwiłabyś się, ile osób, które znałem w połowie lat 90. pracuje teraz u największego monopolisty rynku teleinformatyki. Hacking w Polsce nie ma nic wspólnego z hacktywizmem. Tutaj nikt nie robi nic poza pracą i jeżdżeniem na szkolenia. Na spotkaniu WhatTheHack w Holandii — największym zlocie hackerskim — większość Polaków, których spotkałem, to ludzie, których firmy wysłały tam na szkolenia, a nie tacy, którzy przyjechali tam, dlatego że czują się częścią jakiegoś ruchu.

Jak sądzisz, kogo można nazwać kuratorem sieci?

Kurator sieci to jej aktywny użytkownik — hacker, który traktuje Internet jako fenomen wpisany w plan rzeczywistości społecznej.

A jakie projekty netowe, które znasz, wydały Ci się najbardziej interesujące i najbliższe Twojemu widzeniu inicjatyw sieciowych?

Platformy publikowania i współpracy, mapowanie sieci społecznych: Issuecrawler.net, system dynebolic, platformy współpracy w rozproszonym środowisku. Bardzo podobał mi się pomysł wykorzystujący aspekt ekonomiczny Internetu — jeden facet zrobił pracę, która polegała na stworzeniu sieci społecznych (community) w necie, które zajmowały się zarabianiem na reklamach Google, i za te pieniądze automatycznie kupowały pakiety akcji Google. Działało to jak pętla — Google kupujący sam siebie za swoje pieniądze. Bardzo podoba mi się metafora pętli. Jak większość projektów netowych ten też był dosyć bezpieczny i chyba przestał już funkcjonować. Niestety nazwiska autora nie pamiętam. http://www.somasuite.org/ to kolejna bardzo fajna platforma radiowa na linuxie.