Czy transmisje na żywo z Metropolitan Opera oznaczają zmianę wizerunku łódzkiej filharmonii? Jakie nowe wyzwania stają przed tą placówką? Co przyniesie nowy sezon? Rozmowa z Andrzejem Sułkiem dyrektorem Filharmonii Łódzkiej im. Artura Rubinsteina.

Ostatnie działania Filharmonii Łódzkiej wskazują na to, że nowa dyrekcja przywiązuje dużą wagę do przedsiębiorczości w kulturze. Jak Pan rozumie to sformułowanie w odniesieniu do takich instytucji?

Filharmonia, tak jak każda instytucja kultury, jest swego rodzaju przedsiębiorstwem, firmą, która zatrudnia pewną liczbę ludzi, przede wszystkim artystów, ale także administrację, pion techniczny i management. Jest instytucją, której zadaniem jest tworzenie określonego produktu, a jest nim oczywiście oferta artystyczna. To przedsiębiorstwo różni się jednak od innych tym, że zwrócone jest w stronę szczególnego segmentu rynku, można powiedzieć segmentu niszowego. Innymi słowy, filharmonie działają na rzecz bardzo wąskiego kręgu odbiorców. Prawdą jest też to, że jako instytucje tzw. wysokiej kultury ukierunkowane są na elity. Tego rodzaju sztuka nigdy bowiem nie miała zasięgu masowego, nie uczestniczyła w niej nigdy większość. W tym względzie nic się od wieków nie zmieniło.
Zmieniło się to, w jaki sposób ta elitarna sztuka jest dzisiaj finansowana oraz zmieniła się jednak grupa odbiorców. W dawnych czasach byli to możni tego świata: książęta, panujące rodziny, dostojnicy kościoła. Byli oni zarazem odbiorcami i mecenasami kultury, bo to na ich zamówienie tworzyli najwięksi. Emancypacja artystów nastąpiła dopiero w XIX w., kiedy to kultura zwana wysoką zdemokratyzowała się, weszła w sfery burżuazji, mieszczaństwa. Sfery te stały się wówczas również współodpowiedzialne za finansowanie kultury. Oznaczało to znaczną demokratyzację w dostępie do dóbr wysokiej kultury. Za sprawą takich instytucji, jak domy koncertowe, filharmonie, opery mogła w niej uczestniczyć publiczność ze wszystkich kręgów społecznych. Powszechna dostępność nie oznaczała równocześnie powszechnego zainteresowania wysoką kulturą. Tyle tylko, że rozłożone ono zostało na różne grupy społeczne.
W obecnej (polskiej) rzeczywistości filharmonia jest instytucją, która istnieje gdzieś na pograniczu światów. Z jednej strony jest uzależniona od pieniędzy publicznych, z drugiej musi szukać innych środków finansowania, np. sponsoringu. Dziś już powszechnie dostrzegamy, że instytucja kultury musi o taki sponsoring zabiegać, musi uzyskiwać przychody ze źródeł pozabudżetowych. Po to, by tak się stało, by było to działanie skuteczne, musi nie tylko dysponować odpowiednim zapleczem organizacyjnym, ale musi mieć też specjalną komórkę i ludzi zajmujących się takim właśnie działaniem. Ludzi nastawionych na kontakty z zewnętrznym, bynajmniej nieartystycznym światem. Musi też mieć właściwy produkt.
Postrzegam więc działania filharmonii dwutorowo. Z jednej strony jest to tradycyjna funkcja instytucji koncertowej, funkcja w pewnym sensie misyjna. Musimy i chcemy utrzymywać własne zespoły orkiestrowe, kosztowne, wymagające szczególnych warunków pracy, po to, by podtrzymywać muzyczną tradycję, która bez tego po prostu zaginie. Druga strona naszej działalności polega właśnie na pozyskiwaniu przychylności sponsorów. Polega to np. na kreowaniu specjalnej oferty artystycznej, która może towarzyszyć działalności korporacyjnej sponsora. To również budowanie programów lojalnościowych, które pozwalają zarządom, prezesom różnych firm uczestniczyć w życiu instytucji artystycznych nie na zasadzie szarego słuchacza, ale osoby szczególnie uprzywilejowanej z racji swojej finansowej przychylności dla naszego działania.
Chcemy stworzyć taki krąg przyjaciół filharmonii, którzy wspierają nas nie tylko duchowo, ale także w sposób materialny. Bardzo ważną stroną działalności instytucji kultury musi być jej promocja. Nawet coca-cola bez reklamy, by się nie sprzedawała albo przynajmniej nie tak dobrze. Co dopiero mówić o produkcie, który nie jest pierwszej potrzeby. Tym bardziej więc trzeba wyjść do potencjalnych klientów, słuchaczy, publiczności z informacją, dlaczego warto przyjść do filharmonii.


 Po lewej: Andrzej Sułek, Dyrektor Filharmonii.
Po prawej: Koncertu 120&120, nad estradą Artur Rubinstein z dziećmi.

Muszę powiedzieć, że wreszcie można zobaczyć w Łodzi, iż filharmonia w tym mieście istnieje. Pojawiły się bowiem na bilbordach plakaty reklamujące transmisje na żywo z Metropolitan Opera.

Jeśli tak pan to odebrał, to był to jeden z celów naszego działania. Oczywiście, z jednej strony, importując Metropolitan Opera do Łodzi, robiliśmy to w przekonaniu, że robimy rzecz niezwykłą na polską skalę, że tworzymy tu bardzo wysokiej jakości artystycznej ofertę. Z drugiej zaś strony liczyliśmy, że efekt połączenia Met z Filharmonią Łódzką będzie bezcennym motorem promocyjnym. Myślę, że po takim medialnym promocyjnym sukcesie każde następne działanie filharmonii — a takich działań przewiduję sporo, w szczególności z początkiem następnego sezonu — będzie łatwiejsze.


Fasada Filharmonii Łódzkiej

Oznacza to, jak rozumiem, że Filharmonia Łódzka ma ambicję wykraczania poza kontekst regionalny. Nie chce zamykać się w środowisku lokalnym, ale rozciągać swój zasięg i ambicje co najmniej na skalę polską, a może nawet europejską.

Zdecydowanie tak. Kiedy Marszałek Województwa powoływał mnie na to stanowisko, w bardzo wyraźny sposób rysował priorytety, jakie widzi w polityce kulturalnej miasta i regionu. Priorytetem zasadniczym było promowanie Łodzi jako europejskiej stolicy kultury w 2016 r. Muszę powiedzieć, że tak sformułowane cele działania wydały mi się szalenie atrakcyjne i stymulujące. Nie jest to bowiem perspektywa obliczona na dwa lata. W dwa lata nie da się zrobić nic. Jest to cel sięgający ośmiu–dziewięciu lat, cel, który uważam za realny, choć tu nikt nie da gwarancji. Sfera kultury bowiem to w ogóle sfera podwyższonego ryzyka, a wiadomo przecież, że stajemy do pewnej konkurencji.
Dla mnie w gruncie rzeczy nie to jest istotne, czy Łódź rzeczywiście będzie w 2016 r. europejską stolicą kultury. Uważam i wierzę, że Łódź ma wszelkie dane, by tak się stało. Istotniejsze jest jednak to, że w najbliższych latach polityka promowania Łodzi będzie polityką promowania jej jako ważnego ośrodka kultury. To jest dla mnie szalenie ważne i cenne, to właśnie daje mi motywację do pracy oraz budowania programu i wizerunku Filharmonii Łódzkiej jako ważnego centrum muzycznego. Europejska stolica kultury, jak sama nazwa wskazuje, nie może być przedsięwzięciem kulturalnym o znaczeniu lokalnym, musi w jakiś sposób być ważnym punktem na mapie Europy.
Łódź jest miastem, które ma wielki potencjał, które ma pewną magię związaną ze swoją historią, ze szczególnym charakterem samego miasta. W ciągu niedługiego czasu poznałem tu mnóstwo ludzi, którzy mają niezwykle bogatą wyobraźnię, którzy są aktywni, którzy mają wizję tego, czym może być ta Łódź kulturalna w ciągu kilku lat. Uważam więc, że włączenie się w takie działanie ma głęboki sens i wielkie szanse powodzenia.
Żeby to się jednak udało, oferta musi mieć ponadfilharmoniczny standard. Filharmoniczny standard wygląda bowiem w Polsce dość mizernie. Przyglądałem się temu przez wiele lat jako dziennikarz i krytyk muzyczny działający w prasie, radiu i telewizji. Wiem, jak wygląda „niekończące się tournee” artystów, solistów i dyrygentów między kolejnymi filharmoniami w całej Polsce. Wystarczy przejrzeć zbiorcze kalendaria koncertowe. Musimy wyjść z tego zaklętego kręgu, przeciąć to, otwierając Filharmonię Łódzką na nowe nazwiska, muzykę, której dotąd bywało niewiele.
Te uwagi dotyczą głównego nurtu działalności filharmonii, czyli tradycyjnych koncertów w piątkowy wieczór. Jeśli jednak filharmonia chce przeżyć, musi dbać o publiczność, która tu przyjdzie za piętnaście lat. Musi więc już w tej chwili stworzyć atrakcyjną ofertę dla najmłodszych słuchaczy.


Orkiestra Filharmonii Łódzkiej

A w jaki sposób chcą Państwo wychowywać sobie przyszłych melomanów, przyszłą publiczność? Jest to chyba w dzisiejszym czasie bardzo istotne, bo bodźców, których dostarcza nasza rzeczywistość jest bardzo dużo.

Odnosząc się do tego problemu, muszę stwierdzić, że „kultura wysoka” nie może być kulturą tła, wymaga ona pewnego wysiłku, refleksji i czasu. Nie ma się co oszukiwać, że jeśli ktoś chce, żeby było miło, łatwo i przyjemnie, to przyjdzie do filharmonii czy muzeum. Jest jednak wystarczająco duża grupa ludzi, którzy wykazują zmęczenie „muzakiem” towarzyszącym nam w większości stacji radiowych. Są oni skłonni poświęcić kilkadziesiąt minut w tygodniu, aby znaleźć przeżycia duchowe. Ludzie ci muszą wiedzieć, że jest takie miejsce, jak filharmonia, w której mogą znaleźć ofertę dostosowaną do swoich upodobań. Dlatego w nadchodzącym sezonie pojawi się oferta dla nowej publiczności.
Już w maju przygotowujemy pilotażowy odcinek nowego cyklu dla dzieci pt. „Klub odkrywców muzyki”, który przynajmniej raz w miesiącu, a potem nawet częściej, będzie oferował dzieciom nowy rodzaj aktywności muzycznej. Będzie to rodzaj muzycznego przedszkola — dzieci będą podzielone na trzy grupy wiekowe i w ich ramach będą zajmowały się muzyką w sposób kreatywny. Nie będzie to siedzenie i przysypianie na koncercie, ale udział w zabawie z dźwiękiem — tworzenie nowych instrumentów, przysłuchiwanie się, jakie dźwięki można wydobywać ze zwykłych przedmiotów, zabawy ruchowe, zabawy z instrumentami. Potem będzie krótki program muzyczny, a na koniec wspólny występ. Tak, żeby ta początkowa zabawa z dźwiękami miała jednocześnie zwieńczenie w postaci efektu na scenie.


Orkiestra Filharmonii Łódzkiej

Czego nowego możemy się jeszcze spodziewać w nadchodzącym sezonie? Czy przewidują Państwo projekty z innymi instytucjami? A może projekty interdyscyplinarne?

Mamy pomysł na wykorzystanie tego łącza internetowego, które uruchomiliśmy na potrzeby transmisji z Metropolitan Opera. Myślimy o stworzeniu pewnego projektu muzycznego, który łączyłby kilka instytucji filharmonicznych w Polsce w ramach wirtualnej sieci. Transmisje z Metropolitan będą kontynuowane w przyszłym sezonie, co chyba samo się tłumaczy. Będzie też nowa seria nazwana „Kątem ucha” — seria muzyki offowej, współczesnej, której adresatami będzie przede wszystkim młodzież. Jesteśmy też otwarci na współpracę z Akademią Sztuk Pięknych, Państwową Wyższą Szkołą Filmową, Telewizyjną i Teatralną, Muzeum Sztuki. Być może pozwoli to także na wymianę publiczności. Myślę bowiem, że ci, którzy mają wrażliwość muzyczną, są też wrażliwi na sztuki plastyczne i odwrotnie.
Poszukiwanie nowych możliwości dotarcia z informacją do ludzi to jest coś, co cały czas mnie najbardziej interesuje. Będziemy próbowali bardziej wykorzystać Internet, być może w niedługim czasie pojawi się na naszej stronie oferta muzyczna dostępna na żądanie. To wymaga oczywiście pewnych zabiegów organizacyjnych i technicznych, ale mamy nadzieję, że da się to zrealizować.
Osobiście jestem również bardzo zainteresowany działaniem społecznym, na przykład realizowaniem programów dla trudnej młodzieży. Mamy tu za rogiem ulicę Wschodnią, jesteśmy już po wstępnych rozmowach z fundacją Białe Gawrony. Chciałbym, żebyśmy byli obecni w świadomości różnych grup i różnych środowisk.
Wychodzimy też poza naszą siedzibę, mamy porozumienie dotyczące imprezy w Manufakturze w ramach Festiwalu Nauki i Techniki, umawiamy się na wspólne obchodzenie urodzin Manufaktury. Robimy to w nadziei spotkania tam innej publiczności, niż ta, która przychodzi do gmachu filharmonii, a którą warto pozyskać.

Na koniec chciałbym zapytać o nową siedzibę i jej rolę w promocji filharmonii. Ma ona dla Pana znaczenie?

Na pewno jest powodem do dumy. Po latach oczekiwania Filharmonia Łódzka ma wreszcie nowoczesny budynek, który jest ważnym przykładem polskiej architektury współczesnej. Z tego się bardzo cieszę, ale jako jego użytkownik mam pewne zastrzeżenia. Przede wszystkim uważam, że sala jest za mała — myślę, że Łódź, jako miasto niemal milionowe, zasługuje na salę dwa razy większą. Z kolei w sali kameralnej przez brak instalacji oddymiającej możemy pomieścić jedynie sto osób. Kiedy w przyszłym sezonie będzie liczne grono gwiazd, na czele z Midori, Icchakiem Perlmanem, kiedy w ramach cyklu „Gwiazdy Metropolitan Opera w Łodzi” czworo solistów wystąpi z koncertami galowymi z naszą orkiestrą, obawiam się i mam nadzieję, że sala okaże się zbyt mała.

Dziękuję za rozmowę.

Zdjęcie dyrektora wykonał Marek Grotowski.
Pozostałe zdjęcia wykonał Józef Horbik.