Objaśnienie koncepcji Studio Hergebruik z Rotterdamu okazało się niełatwe. Aby dowiedzieć się, co oferuje dosyć osobliwy sklep w Rotterdamie, skontaktowałem się z właścicielem Janem de Haasem, który opowiedział o przedmiotach typu re-use (niderl. hergebruik).

Kiedy wszystko się zaczęło i jak rozwinął się pomysł?

Studio Hergebruik działa od 2005 roku, założyłem je z własnej inicjatywy. Moją intencją nie było rozpoczynanie aktywności skierowanej na konkretne cele komercyjne, ale raczej udostępnienie obszaru działania zaprzyjaźnionym projektantom wraz z przestrzenią wystawienniczą. W ciągu trzech lat oryginalne hobby stało się firmą o wiodącym znaczeniu na holenderskim rynku re-usingu. Postawiłem sobie za cel upowszechnianie realizacji tworzonych przez młodych artystów i projektantów we wszystkich aspektach procesu rozwoju produktu — technicznie, logistycznie, estetycznie, marketingowo, czyli również przez promocję, sprzedaż itd. Studio wystartowało zaledwie z pięcioma projektantami, podczas gdy dziś reprezentujemy ich ponad 70, nie tylko z Holandii, ale również z Niemiec, Francji, Estonii, Finlandii i Szwajcarii. Wybór jest duży: ubrania, meble, oświetlenie, torby, gifty, a nawet poezja. Tworzymy więc teraz miejsce spotkań, inspiracji, galerię, sklep, centrum konferencyjne i edukacyjne. Wszystko w jednym, dla każdego, kto interesuje się produktami, które powstały metodą cradle-to-cradle, rozwijając teorię Braungarta i McDonnougha, czyli bezodpadowo.

Jak wygląda taka aktywność w ciągu roku?

Studio ma dość duży wkład w projekty edukacyjne skierowane do uczniów i studentów. Tylko w pierwszej połowie 2008 r. około 800 młodych ludzi brało udział w organizowanych przez nas warsztatach. Ponadto prowadzimy otwarte spotkania z akademickimi ekspertami z Rotterdamu i Delft. Ogólnie mówiąc, konsumentów jest mniej, przedmioty są kosztowne, powstają w niewielkich ilościach, a wymagają większych nakładów pracy. Mimo to zainteresowanie tego typu rynkiem gwałtowanie rośnie. Podejrzewam, że to trochę kwestia świadomości i zainteresowania ekologią, a także pewnego rodzaju moda na otaczanie się unikalnymi przedmiotami. Nie wątpimy, że będzie jeszcze lepiej. Do niedawna byliśmy unikalnym conceptem, ale widzimy ciągle rosnące grono naśladowców w całym kraju.

Miejscem zarządzania dobrymi przykładami we wzornictwie jest znany w Magazynie Praga w Warszawie. Co zmieniło się po przeprowadzce do „Konesera” i czy można rozwijać w Polsce pomysły na dobre wnętrza opowie właściciel Łukasz Drgas.

Prowadzisz Magazyn Praga od niemal dwóch lat? Jak oceniasz jego rozwój w tym czasie?

Istniejemy rzeczywiście od prawie dwóch lat i to już uważam za swego rodzaju sukces. Na początku formuła magazynu zakładała sprzedaż i wystawy. Niekorzystnym zbiegiem okoliczności mieliśmy swoją siedzibę w miejscu, które dość szybko stało się nam nieprzychylne i stąd pewne problemy z naszym funkcjonowaniem. Nowy właściciel dawnej Fabryki Wódek „Koneser” — firmy BBI Development i Juvenes — wyciągnął do nas jednak rękę i dzięki jego pozytywnemu nastawieniu możemy działać dalej, a nawet się rozwijać. I myślę, że się rozwijamy, bo klientów i zwiedzających mamy coraz więcej. Wkrótce pokażemy nowe projekty i zdobędziemy nowych kontrahentów. Nowy lokal i nowa strona internetowa dały nam nieznane wcześniej możliwości.

To jedno z niewielu miejsc, w którym można zaopatrzyć się w najnowsze wzornictwo i vintage. Oprócz tego MP działa jako platforma wystawiennicza, oferuje też inne inne produkty z dzielnicy.

Magazyn jest sklepem bez ścisłego profilu — idea magazynu jest pojemna i dlatego skupiamy się na przedmiotach zarówno starych, jak i nowych. Oczywiście są zjawiska, które interesują nas bardziej — młody polski dizajn, klasyka polskiego wzornictwa. Oprócz tego zaczęliśmy też sprowadzać towary z zagranicy, traktując to jako atrakcyjne rozszerzenie oferty. Chodzi przede wszystkim o rzeczy drobne, coś, co możnaby nazwać „małym dizajnem” — przedmioty codziennego użytku, które mogą być nie tylko funkcjonalne, ale interesujące i ładne. To wprowadzenie asortymentu zagranicznego było swego rodzaju koniecznością, ale też znacząco wzbogaciło naszą ofertę. A było koniecznością, ponieważ w naszym kraju brakuje firm produkujących fajne i niedrogie rzeczy, które jednocześnie można traktować jako dizajn.

A jakie są Wasze najbliższe plany?

W dniu 3 października otwieramy wystawę znakomitej grupy 5.5 Designers z Francji. To nasza druga wystawa po Qubusie, który u nas debiutował w Polsce, a później trafił m.in. na Zamek w Cieszynie, wkrótce zawita też do Łodzi. Nasza aktywność wystawiennicza była po Qubusie niestety zastopowana przez problemy z utrzymaniem naszego poprzedniego lokalu. Teraz, kiedy mamy nowy lokal i nadzieję zagościć w nim dłużej, wracamy do pracy jako galeria i pokazujemy przygotowany specjalnie dla Warszawy projekt „79 m kw. de 5.5 designers”, który można nazwać ich małą retrospektywą. Oczywiście nie dalibyśmy sobie rady z takim przedsięwzięciem, gdyby nie współpraca z Instytutem Francuskim w Warszawie, który jest współorganizatorem tego wydarzenia.

Czy ludzie chętnie odwiedzają MP? Chyba nie możecie narzekać na frekwencję?

Z przyjemnością muszę stwierdzić, że mamy coraz więcej odbiorców i klientów. Na pewno dobrze nam zrobiło poszerzenie oferty. Świetnie sprawdza się działalność wystawiennicza,  dlatego bardzo niekorzystne było jej zawieszenie w poprzednim lokalu. Obcokrajowcy odwiedzają nas zachęceni artykułami w prasie w swoim kraju. Praga jest dla nich tak samo interesująca jak polski dizajn, stąd mamy wielu gości z zagranicy. A Polacy to głównie ludzie młodzi, otwarci na nowości, znudzeni banalną ofertą w centrach handlowych. Coraz częściej też zgłaszają się do mnie sami projektanci, zachęceni tym, co słyszeli o magazynie. Z kolei sam szukam młodych twórców — właśnie mam w swoim sklepie projekty grupy Symbioza i Lampo, które cieszą się dużym powodzeniem. Myślę, że w ogóle jest to dobry czas dla dizajnu w naszym kraju.

A jak to wygląda w Krakowie? Rozmowa z Przemkiem Krupskim i Bartkiem Kieżunem prowadzącymi od prawie 3 lat galerię Miejsce, w której można wypróbować legendarne przykłady polskiego wzornictwa, a także zjeść i poczytać.

Wspólnie prowadzicie „Miejsce”.

Od prawie 3 lat. Króluje tu dizajn lat 60. i 70. Miejsce to coś, czego nie potrafimy traktować jak pracy. Spędzamy tu mnóstwo czasu i na pewno wykonywane przez nas czynności według wszystkich reguł powinny nazywać się pracą, ale my wybraliśmy Miejsce jako sposób na życie. A oprócz tego jest ono sklepem, galerią, concept storem, gdzie można obejrzeć to, co robimy. Prowadzimy twórczy recykling meblowy, odnajdujemy nietuzinkowe meble z przeszłości i nadajemy im nowe oblicze, czasem zmieniając wygląd, czasem funkcję. Wszystko jest w pojedynczych egzemplarzach bądź krótkich seriach.
Oprócz takiej codziennej działalności robimy sporo innych rzeczy. Zaczęliśmy udzielać się scenograficznie. Przygotowaliśmy wnętrza do filmu „Edina” (w ramach projektu 30 minut) dla Nenada Mikovicia. Pomogliśmy też ekipie z katowickiej filmówki. Współtworzymy sesje modowe z Łukaszem Sakiewiczem dla „Wysokich Obcasów”, wspólnie przygotowaliśmy też materiał dla „Playboya”. Krakowska pracownia Manto wystawia u nas kury znoszące złote jajka — koncepcyjne zabawki, które cieszą się powodzeniem wśród dorosłych. Pokazujemy także prace studentów i absolwentów ASP, można u nas kupić magazyn „DIK Fagazine” wydawany przez Karola Radziszewskiego. Zaprojektowaliśmy też wnętrza apartamentów Natalia, Edina i Maja na krakowskim Kazimierzu oraz pralni samoobsługowej Frania Cafe. Z kolei od sierpnia 2007 wspólnie z Agą Szklarz prowadzimy Miejsce.bar. I tak właśnie doszło do tego, że miejsca są dwa: Miejsce.sklep i Miejsce.bar.

Dużo tego! Skąd pomysł, kiedy wszystko się zaczęło? I jak?

Zaczęło się zupełnie banalnie, zaczęliśmy robić rzeczy dla siebie, do swojego mieszkania. Nasi przyjaciele i znajomi, gdy zobaczyli efekty, prosili nas o to, by coś takiego zrobić dla nich. I coś, co miało być remedium na posuchę na rynku wnętrzarskim, stało się naszym zajęciem. Okazało się, że najbardziej odpowiadają nam lata 50.–70., które w Polsce jeszcze niedawno były kompletnie niedoceniane. Nas zachwyciły formą. Meble były tworzone przez artystów, zachwycają świetnymi proporcjami. A tak naprawdę wszystko zaczęło się kawał czasu temu. Proces dochodzenia do otwarcia Miejsca był długi. Obaj wówczas pracowaliśmy, przygotowanie pierwszych projektów, godzenie tego z pracą nie było łatwe. W pewnym momencie powiedzieliśmy sobie: jak nie teraz, to już nigdy! Postawiliśmy wszystko na głowie — z mieszkania zrobił się magazyn. Jednocześnie z przyjaciółmi robiliśmy remont lokalu. Rano praca, potem remont, w nocy prace nad fotelami, lampami i opracowywanie detali.

Czyli jesteście projektantami?

Wykształcenie mamy kompletnie kierunkowe. Przemek jest absolwentem poznańskiego kulturoznawstwa, a ja krakowskiej antropologii kultury. Ale żeby nie było kompletnie od czapy — Przemek pisał prace o architekturze w dobie globalizacji i glokalizacji, wracających trendach i neomodernizmie, a ja zabrałem się za napisanie nowych notatek o campie, rozwijając myśli Susan Sontag.

Skąd bierzecie meble do przeróbek? I skąd pomysły na ich metamorfozy?

Szukamy wszędzie. Bazary, targi, likwidowane biura, jeździmy po całej Polsce, ponieważ okazuje się, że łatwiej jest znaleźć przyzwoitej jakości art deco niż dizajn z lat 50.–70. W Polsce oczywiście. Za granicą jest lepiej. Właśnie dlatego znajomi nas przeklinają — potrafimy wrócić z wakacji autem wypchanym po dach. „Hamuj, coś tam było!” — to najczęściej słyszany okrzyk w samochodzie podczas tegorocznych wakacji. A obowiązkowymi miejscami do zwiedzania są zagraniczne bazary. Czasem zdarza się nam, że nasi klienci nam coś przynoszą. Wymieniamy się informacjami z zaprzyjaźnionymi antykwariatami, które celują w starsze rzeczy.

A pomysły rodzą się w procesie dyskusji, by nie powiedzieć kłótni. Czasem wygrywa elegancja, czasem poczucie humoru. Szukamy kolorów, wzorów. Jak powiedziała Elsie de Wolfe: „It's beige! My favourite colour!”. Ale tylko w takich okolicznościach, w jakich te słowa zostały wypowiedziane — czyli na widok Partenonu, a nie w mieszkaniu. Wiemy, co nam się nie podoba, a o to, co nam się podoba, toczymy twórcze boje. Potrafimy trzymać fotel miesiącami dopóki nie znajdzie się to, co nas obu zadowoli. Czasem jest to po prostu strzał. Znajdujemy materiał i wiemy, że będzie idealny do tego to, a tego.

Ile czasu zajmuje taka metamorfoza? Co jest najtrudniejsze do wykonania?

Po znalezieniu właściwego rozwiązania dla mebla (a to może potrwać) nie jest długotrwały proces. Współpracujemy ze świetną pracownią. Tam trwają prace renowacyjne, których my z racji braku umiejętności nie jesteśmy w stanie wykonać. To po prostu kwestia jakości. Oni wiedzą, jak, a my wiemy, co trzeba zrobić.