Johan van der Linden, członek i współzałożyciel najbardziej znanego na świecie kwartetu saksofonowego – Aurelia Saxophone Quartet. Profesor w konserwatoriach w Enschede i Utrecht w Holandii. Solista i freelancer grający z największymi orkiestrami holenderskimi, a także światowymi. Nauczyciel i mentor. Kompozytor i aranżer. Człowiek orkiestra z wielkim talentem i pasją.

Johan van der Linden ukończył studia muzyczne na kierunku saksofon w Sweelinck Conservatory w Amsterdamie. Jest ambasadorem największych marek branży saksofonowej – stroików Rico oraz saksofonów Selmer. Wraz ze sławami – Arno Bornkamp (saksofon altowy), Willem van Mervijk (saksofon barytonowy) i Niels Bijl (saksofon tenorowy) z wielkim powodzeniem tworzy kwartet Aurelia już niemal od 30 lat. Zespół został uhonorowany nagrodą Edisona za najlepsze nagranie 1988 roku. W sumie kwartet nagrał 10 płyt. Wraz z jego pozostałymi członkami Johan van der Linden napisał podręcznik: „Szkoła gry na saksofonie”.

Jesteś saksofonistą solowym, grasz z kwartetem i uczysz. Czy łatwo jest pogodzić wszystkie te aktywności? Czy jedna traci w wyniku zajmowania się drugą, a może zyskuje?

Dla mnie połączenie tych zajęć jest łatwe, bo się rozwijam. Robienie tylko jednej rzeczy byłoby dla mnie nudne. Kiedy robię dużo – uczę, komponuję albo gram – w mojej głowie pojawiają się nowe i bardzo różne pomysły. Taka kombinacja jest idealna. Utrzymuje mnie w formie.

Grasz przede wszystkim tzw. klasyczną muzykę saksofonową. Dlaczego?

A dlaczego nie? Ktoś musi to robić! [Śmiech]. Być może termin klasyczna muzyka saksofonowa jest zły. Jest jazz, pop i muzyka klasyczna i wiele innych stylów. Tak, gram muzykę klasyczną tak samo jak wielu innych saksofonistów. Nie jest to nic dziwnego dla saksofonu. Saksofon oryginalnie nie był stworzony jako instrument jazzowy. Być może wielu ludzi tak myśli, dlatego nie wiedzą, o co tak naprawdę chodzi. Kiedy saksofon został wynaleziony przez Adolfa Saxa w 1840 roku, nie było jazzu, tylko muzyka, którą teraz nazywamy klasyczną. To jest dla mnie bardzo dobry powód, aby na saksofonie grać właśnie muzykę klasyczną.

Czy uważasz, że klasyka saksofonowa ma przyszłość? Jak to widzisz z perspektywy wykonawcy i nauczyciela, mentora?

Dlaczego nie? Mamy piękny repertuar, nawet większy niż flet lub klarnet. No, dobrze, może nie Mozarta czy Bacha, ale nie ma powodów, dla których mielibyśmy nie grać tej pięknej muzyki. Może właśnie dlatego, że jest wykonywana tak rzadko, powinniśmy ją grać.
Z mojego doświadczenia wiem, że gdy gram, wszystkim bardzo się podoba saksofon i jego dźwięk.

Klasa saksofonu w konserwatoriach w Enschede i Utrecht, w których uczysz, składa się ze studentów różnych narodowości. Czy taka różnorodność kulturowa dobrze wpływa na rozwój tych młodych ludzi?

Tak myślę. Język muzyki jest uniwersalny, jednoczy wielu ludzi na całym świecie. Ja naprawdę myślę, że muzyka daje nam pokój na świecie.

W tych konserwatoriach założyłeś orkiestrę saksofonową Artez/HKU Saxophone Orchestra składającą się z ok. 15 młodych muzyków. Jakie znaczenie dla studenta ma udział w tym przedsięwzięciu? Czy istnieją w Holandii podobne zespoły, poza uczelniami?

Jesteśmy unikalnym zespołem w Holandii. W tym roku gramy w Utrecht, Rotterdamie, Groningen, Enschede itd. Dajemy koncert w Concertgebouw w Amsterdamie – to duży sukces. W listopadzie startujemy z profesjonalnym nagraniem w studio. Organizuję tę orkiestrę każdego roku dla wszystkich moich studentów. Ta orkiestra ma nauczyć ich, w jaki sposób grać razem i tworzyć muzykę jak profesjonalni muzycy. To jest dobra metoda uczenia i nie dla każdego jest prosta.

Jakie są perspektywy absolwentów klasy saksofonu? Czy trudno znaleźć pracę po ukończeniu studiów w Holandii? A jak jest za granicą?

Tak, również w Holandii trudno jest znaleźć pracę. Wszyscy moi absolwenci mają jednak dobrą pracę. Jak wiesz, teraz w Holandii jest bardzo wielu studentów z zagranicy, co znaczy, że jest mniej studentów Holendrów. Rezultatem tego jest brak profesjonalnych nauczycieli gry na saksofonie. W innych krajach rzadko oferują pracę osobom z zagranicy. Tak, mnie czasem oferują pracę w innych krajach. Myślę jednak, że zostanę w Holandii.

Holandia jest wspaniałym krajem dla muzyków – możemy robić wszystko. Jeśli porównasz to do Francji, gdzie poziom gry jest bardzo, bardzo wysoki, możliwości zorganizowania dobrego recitalu są znacznie mniejsze. I kiedy już wreszcie możesz zagrać, musisz grać Bethovena albo Mozarta. Muzyka współczesna jest niemal zakazana, wykształciło sie coś w rodzaju podziemia, do którego przychodzą właściwie tylko studenci, żeby pograć i posłuchać. W Holandii nie dzieje się nic takiego. Holandia jest otwartym krajem, choć publiki jest coraz mniej. Kiedy byłem studentem, widownia była pełna, nawet gdy graliśmy najbardziej współczesną muzykę w dziejach. Holandia była rajem. Trochę się to zmieniło.


 

Czy saksofoniści chętnie grają w zespołach?


Ja gram chętnie [śmiech]. To jest ciekawe pytanie. To, czego ja doświadczyłem, to fakt, że studenci mają problemy z graniem razem. Pierwszy tydzień jest w porządku, ale następny miesiąc zespoły się rozpadają – nie lubią się wzajemnie.

Ja gram a Aurelii prawie od 30 lat. My nie jesteśmy przyjaciółmi, nie zapraszamy się na imprezy urodzinowe. Wiemy o sobie wszystko, ale nie jesteśmy przyjaciółmi. Dzięki temu możemy sobie powiedzieć: ty grasz brzydko, ty nie umiesz, a on gra nudno. To jest bardzo ważne. Uczniowie mają problem na poziomie osobistym, nie mogą się dogadać. Nie potrafią oddzielić profesjonalizmu od prywaty.
Uważam, że granie muzyki kameralnej/zespołowej jest najbogatszym sposobem tworzenia muzyki. Szkoły są źle zorganizowane pod względem muzyki kameralnej. To jest bardzo duży problem. Poziom gry zespołów kameralnych w Holandii jest ekstremalnie wysoki. Nie można go porównać z poziomem gry w szkołach i uczelniach. Jako nauczyciele nie wiemy, dlaczego. Może jest tak, bo młodzi instrumentaliści nie są zainteresowani, wszyscy są solistami.  
Jest w Holandii bardzo ciekawy zespół – Kalefax. Nikt z jej członków nie wie, co to znaczy, ale kiedy zastanawiali się, jaką nazwę dać swojemu zespołowi, wyjrzeli przez okno i zobaczyli łódkę o takiej nazwie – uznali, że to dobry pomysł. Zespół składa się z oboju, klarnetu, fagotu, saksofonu i klarnetu basowego. Założyli ten zespół, bo usłyszeli jak gra Aurelia, jednak nie mieli 4 saksofonistów do grania razem. Stworzyli więc swój zespół, jednak nie mieli co grać – nie mieli dla siebie utworów. Co zrobili? Zaczęli je pisać sami. Komponują, aranżują utwory napisane na inne zespoły lub zamawiają je u kompozytorów.

W tej chwili Aurelia jest prawdopodobnie najbardziej znanym kwartetem saksofonowym na świecie. Jakie były jednak warunki założenia takiego zespołu w czasie, w którym powstawał, i z jakimi problemami lub ułatwieniami spotykaliście się na przestrzeni lat?

Teraz mija 30 lat, odkąd gramy razem. Powodem, dla którego zaczęliśmy, była piękna muzyka. Zawsze byliśmy kolegami, jednak nigdy przyjaciółmi. To nam zawsze pozwalało na rozmowy o muzyce w sposób profesjonalny. Wiem, mamy szczęście. Nie mieliśmy większych problemów. Wszystko, czego chcieliśmy, się nam przytrafiało. To, co jest dla naszego kwartetu ważne, to to, że zawsze chcieliśmy robić też inne rzeczy – uczyć, grać solo, w zespołach itd. Aurelia nie jest więc najważniejsza w naszych karierach, jednak gra w kwartecie jest bardzo pasjonującym sposobem tworzenia muzyki.

Nasz kwartet był wspomagany finansowo przez rząd od ok. 12 lat, ale od 2009 roku już nie dostajemy pieniędzy, bo nie jesteśmy projektem komercyjnym. Chcą, aby kwartet saksofonowy był dla dużej widowni. My nie jesteśmy nastawieni na popularność, chcemy grać jak najlepiej i tworzyć piękną muzykę – nie myślimy o dużej publice.

Poza wykonywaniem muzyki jesteś także aranżerem i kompozytorem. Skąd zainteresowanie tą stroną muzyki? Wynika ono z braku repertuaru, czy z czystej pasji?

Kiedy gram muzykę, czuję potrzebę improwizowania na temat tego, co właśnie gram. Niektóre z tych improwizacji są na tyle dobre, że je zapisuję. Tak po prostu. I wtedy okazuje się, że niektórzy chcą grać, a wydawcy wydawać moją muzykę. Komponowanie jest dla mnie jak terapia. Może więcej instrumentalistów, wykonawców powinno to robić. To daje bardzo interesujące efekty.

Ma to też trochę wspólnego z kwartetem. Gdy zaczęliśmy grać z Aurelią i szukać repertuaru, nowych kompozytorów, którzy pisaliby dla nas, oczywistością było pisanie aranżacji. Nie były to proste aranże Scotta Joplina, musiały być wyjątkowe. I potem pomyślałem sobie – dlaczego nie pójść dalej? Dlaczego nie napisać czegoś od początku do końca samemu?

Czy uważasz, że XXI wiek jest dobrym czasem dla muzyków grających na saksofonie? Czy pojawiają się nowe możliwości?

Wiek XXI jest wspaniały dla każdego muzyka. Czasem wolałbym jednak przeskoczyć do innej epoki. Z jednego prostego powodu – aby zobaczyć, jak oni to robili w tamtych czasach. Z saksofonem lub bez niego.

Z Johanem van der Lindenem, saksofonistą z Holandii, rozmawiała Agnieszka Furmańczyk