Tekst: Agata Etmanowicz

Audience development, design thinking, design for all czy projektowanie uniwersalne to terminy, które w ostatnich latach wyraźnie zyskały na popularności. Pojawiają się nowi specjaliści i specjalistki, hasła znajdują miejsce w prawie każdym projekcie, działaniu, konferencji branżowej. Najczęściej jednak w kontekście marketingu, komunikacji, badań publiczności, rzadziej jako holistyczne podejście do pracy w instytucji/organizacji kultury. W teorii brzmi świetnie, w praktyce… bywa różnie. Mówi się o ludziach: odbiorcach i odbiorczyniach kultury, publicznościach, projektuje nowe rozwiązania, szkoli i warsztatuje, publiczność segmentuje według wieku, wykształcenia, czasem nawet udaje się według potrzeb i motywacji uczestnictwa, ale o ludziach jednocześnie się zapomina. Przynajmniej o niektórych. Ci, którym przypisuje się „potrzeby szczególne, specjalne”, w „segmentacyjnych pudełeczkach” jakoś się nie mieszczą…

Lubimy różne trendy – także my, tj. ludzie w sektorze kultury. Czasem my w sektorze kultury nawet bardziej. Co kilka lat pojawia się coś nowego. Bierzemy to sobie i robimy z tym, co chcemy, do czasu, kiedy nie pojawi się coś nowszego, coś ładniejszego, coś kolejnego. Tak było (i nadal jest) np. z audience development, design thinking czy design for all. Ładnie brzmiące, anglojęzyczne, przysposobione, dopasowane do pracy, warsztatowane, w projektach zbudżetowane, na branżowych imprezach jako tzw. dobre praktyki zaprezentowane, w pięknych kolorowych publikacjach opisane, w mediach społecznościowych ograne. Słowem: zrobione. Ile jest jednak prawdy w tych wszystkich działaniach? Jak bliskie, czy też może inaczej: jak dalekie są oryginalnym koncepcjom stojącym za hasłami?

Wszystkie ww. niby człowiekocentryczne. „Człowiekocentryczne” – ładnie brzmi, prawda? Zastanawiam się tylko, ile jest człowieka w „designthinkingowej człowiekocentryczności”, jeśli niektórych ludzi traktuje się jako „użytkowników i użytkowniczki skrajne”? Ile jest człowieka – prawdziwego człowieka – w naszkicowanych na warsztatach „personach”? I kim on jest? Sobą? Czy też naszym wyobrażeniem o nim, ba! więcej: czy można na tej podstawie uogólniać, tworzyć „segmenty” i „grupy docelowe”? Ile jest „uniwersalności" w projektowaniu uniwersalnym, jeśli zamiast używać tego, co faktycznie uniwersalne, sprawdzone, pomierzone, zawsze możemy ładniej, lepiej, inaczej i od nowa, żeby np. bardziej pasowało do naszej identyfikacji wizualnej? Ile jest publiczności w „audience”? Ile jest prawdziwej chęci w deklaracjach o potrzebie dotarcia do nowych publiczności, skoro część eliminujemy, nie stwarzając szansy? I jeszcze jedno pytanie: ile jest refleksji w przyjmowaniu tych wszystkich metod i koncepcji?  

Mam wrażenie, że w codziennej praktyce sektora kultury (i nie tylko!) wychodzi jakoś tak, że ten człowiek „ustawiony w centrum” jest misternie wyselekcjonowany. Wzmocniony marketingowym „jak jesteśmy dla wszystkich, to znaczy, że jesteśmy dla nikogo”. Zgadzam się: nie musimy być dla wszystkich, nie musimy odpowiadać na wszystkie gusta i preferencje artystyczne wszystkich potencjalnych publiczności, bo, jak wiadomo z porzekadeł i tradycji, „jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził”. Tylko czym innym jest „bycie dla wszystkich”, a czym innym wyłączenie – bardziej lub mniej świadome – niektórych. Szczególnie posiadając wszystkie te piękne hasła i „człowiekocentryczne” koncepcje na sztandarach.

No i w końcu dochodzimy do… dostępności. Ten termin też zyskuje ostatnio na popularności. Tylko mniej ze względu na modę, a bardziej w związku z widmem strachu. Pojawiła się ustawa, pojawiły się konkretne narzędzia do egzekwowania dostępności, pojawiły się nowe obowiązki i stanowiska pracy – koordynatorów i koordynatorek dostępności. Projektowanie uniwersalne jest dla „wszystkich” (przynajmniej w teorii), dostępność (także w teorii) jest dla osób z różnymi niepełnosprawnościami. I tu dla jasności: nie ze „szczególnymi potrzebami” (pomimo tego, że taki właśnie tytuł nosi ustawa - mowa o ustawie z dnia 19 lipca 2019 r. o zapewnianiu dostępności osobom ze szczególnymi potrzebami), bo potrzeby co do zasady są takie same - zestawy potrzeb się różnią, występowanie i częstotliwość występowania niektórych potrzeb się różni, sposoby ich zaspokajania też mogą być różne, ale potrzeby to potrzeby. Tylko że niektórzy i niektóre z nas napotykają w drodze do ich zaspokojenia na bardzo konkretne bariery. Nawet tych najbardziej podstawowych. A to już co innego.

Nie lubię, całą sobą nie lubię terminu „wykluczeni z kultury”. Bo nawet jeśli mówimy o samowykluczeniu, opierającym się na myśleniu o samym_samej sobie: „to nie dla takich ludzi jak ja”, to czy my, ludzie kultury, nie ponosimy za to choć częściowej odpowiedzialności? Czy poprzez to, jak konstruujemy program, a przede wszystkim jak opowiadamy siebie/o sobie na zewnątrz, to, jakim językiem to robimy, nie wpływa na ten stan rzeczy? Co robimy na co dzień, żeby ludzie myśleli sobie raczej „O! Może spróbuję, może to też dla mnie”?

Bliżej mi zdecydowanie do koncepcji projektowania uniwersalnego (także w kulturze) – z myślą o wszystkich ludziach, o ich potrzebach, tej samej łatwości korzystania bez konieczności dostosowywania. A jeśli mówimy o dostępności, to rozumiem ją przede wszystkim jako stwarzanie, dawanie możliwości, co równa się niejako nie wyłączaniu ludzi ze względu na (nie)pełnosprawności. Nie lubię „smutnych pudełeczek”, segmentacji publiczności ze względu na wiek, zamożność, miejsce zamieszkania, czy poziom wykształcenia, a najbardziej na świecie nie lubię pudełeczka oznaczonego „z niepełnosprawnościami”. Wiem, że czasem to sensowne, uzasadnione, ale nie zawsze. Wolałabym więc, żeby raczej było uzasadnionym odstępstwem od reguły. Żeby raczej i co do zasady: wszyscy ci, którzy i które chcą, mogli i mogły wziąć w czymś udział, a nie czekali i czekały na „specjalne” projekty, „dedykowane” pokazy, oprowadzania, czy inne. Żeby wydarzenia można było wybierać z listy wg zainteresowań, a nie kategorii „dla osób z niepełnosprawnością taką czy inną…”, a jeśli już, to raczej „wydarzenia z napisami”, „z tłumaczeniem na PJM”, czy „wydarzenia z audiodeskrypcją”.

Najciekawsze w tym wszystkim jest to – przynajmniej dla mnie – iż tak wiele z rozwiązań, które formalnie podpadają pod kategorię „ dostępność”, to narzędzia, które pozwalają na nawiązywanie, budowanie relacji z każdą publicznością, a przede wszystkim z tą przyszłą, potencjalną, tymi, którzy i które z kulturą nie są za pan brat. Poczynając od dostępnych przestrzeni, poprzez przedprzewodniki, audioguide’y, na stronach internetowych zgodnych z WCAG i mediach społecznościowych kończąc. 

Do Was to więc – audience developerzy i developerki, design thinkingerzy i thinkingerki, trenerzy i trenerki, praktyczki i praktycy kultury – nieważne czy pracujecie z programem, komunikacją, edukacją, profesjonalizacją – dostępności nie trzeba się bać, nie robi się jej dlatego, że się musi, że ustawa, że potencjalne kary, ale dlatego, że dostępność jest fajna i pożyteczna. Jak naprawdę, z ręką na sercu, ustawia się człowieka w centrum wszystkich działań organizacji – niezależnie od tego, zgodnie z którą z wcześniej wspomnianych koncepcji się pracuje – to ustawia się tam każdego człowieka, a nie tylko niektórych.  
 
Wykreujmy nową modę. Bądźmy wszyscy nieco mniej „człowiekocentryczni”, zamiast tego po prostu bardziej ludzcy.



Agata Etmanowicz
– Prezeska Fundacji Impact i współzałożycielka Fundacji Polska Bez Barier.  
Całe zawodowe życie związana z sektorem kultury – w różnych rolach i z różnych perspektyw. Była (i nadal bywa) producentką, realizatorką, koordynatorką, czy kuratorką projektów mniejszych i lokalnych, ale także całkiem sporych, międzynarodowych. Zdarzało jej się także zajmować polityką kulturalną – zarówno lokalnie oraz na poziomie UE, a przez parę lat negocjować z ramienia Polski w Radzie Unii Europejskiej.
Od ponad dekady, wraz z Fundacją Impact zajmuje się odczarowywaniem codziennej pracy w kulturze dzięki usytuowaniu publiczności w sercu wszystkich działań organizacji – „łącząc kropki”: procesowo, w oparciu o refleksję, bazując na tym co w organizacji najmocniejsze. Impact pracuje zgodnie ze strategicznym podejściem audience development, ale w oparciu o filozofię audience engagement. Pracuje w całej Europie - zarówno z artystami, grupami branżowymi, organizacjami, zawsze w oparciu o własne narzędzia i we współpracy. Zaprojektowała też i przeprowadziła pierwsze procesy i programy audience development dla Europejskich Stolic Kultury.
Z Fundacją Polska Bez Barier promuje koncepcje projektowania uniwersalnego we wszystkich aspektach życia – od architektury, projektowania, po produkcję wydarzeń kulturalnych. Z ramienia FPBB koordynuje dostępność każdej edycji Orange Warsaw Festival.
A wspólnie z Fabryką Sztuki z Łodzi współtworzy ART_INKUBATOR – miejsce, które wspiera rozwój młodych, kreatywnych przedsiębiorców, tak lokalnie, jak i międzynarodowo.
Zadaje dużo pytań. Słucha, pisze i gada. Jest autorką i współautorką wielu publikacji książkowych i artykułów. Ma na koncie ponad setkę wystąpień konferencyjnych i blisko tysiąca przeprowadzonych warsztatów. Nie jest jednak trenerką, jest robotnicą kultury, praktyczką.