Tak się złożyło, że felieton poświęcony mojemu rodzinnemu miastu muszę napisać na "obczyźnie". Ma to swoje dobre strony - mogę spojrzeć na Łódź z dystansu. Inna sprawa, że tęsknota nie pozwala mi o niej napisać źle. Cóż, trzeba znaleźć złoty środek...

Obiegowa opinia głosi, że Łódź to miasto smutne i bez perspektyw. Wszyscy znamy taki stereotyp: szary, postindustrialny krajobraz, najwyższy w Polsce wskaźnik zachorowań na depresję, największe bezrobocie, afera „łowców skór” itd. Łódź ma bardzo złą opinię i w dużej mierze jest to opinia zasłużona. Jednak jest też inne oblicze Łodzi, niegdysiejszej „ziemi obiecanej”, która po latach musi konfrontować swoją legendę z ponurą rzeczywistością dnia dzisiejszego. Dzisiejsza Łódź to miasto pozbawione złudzeń. I w tym jej siła. Łódzki klimat jest znakomitym antidotum na warszawskie zadęcie — zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że wszyscy łodzianie są w jakiś cudowny sposób zaszczepieni przeciwko stołecznej pozerce. Obcy jest im także egzaltowany samozachwyt Krakusów. Łódź nie jest trendy — i całe szczęście!

Jednocześnie miastu nie brakuje autentyzmu i ducha. Środowiska artystyczne rozwijają się tu nieprzerwanie od lat — inna sprawa, jak te oddolne inicjatywy kulturalne mają się do oficjalnej polityki lokalnych władz. Słynna sprawa „Parady Wolności” (która miała szansę stać się kulturalną wizytówką miasta, a została zablokowana przez prawicowych decydentów) jest znakomitym przykładem tego, jak władze miasta potrafią strzelać gole do własnej bramki. Mimo to muzyczny underground nadal jednak żyje własnym życiem i ma się bardzo dobrze. Doceńmy to, że na muzycznej mapie Polski Łódź jest znana i ceniona. Elektropunkowy nurt mógł się rozwinąć jedynie tutaj — w innych miastach byłoby to nie do pomyślenia (a na pewno nie na taką skalę i z taką siłą). Łódzka scena jest silna i wyjątkowa — jedyne, czego potrzebuje, to lepsze miejsca do prezentacji. Kluby, festiwale, imprezy kulturalne, które miałyby za zadanie przedstawiać działania rodzimych muzyków w szerszym, światowym kontekście — oto, czego nam potrzeba.

Ilustracja: Tomasz Kaczkowski

Na razie mamy pierwsze jaskółki w postaci imprez towarzyszących Festiwalowi Czterech Kultur, jednak to zdecydowanie za mało. Powinno się również przemyśleć samą formułę Festiwalu, który w obecnej formie razi sztucznością. Być może najwłaściwszym rozwiązaniem byłoby przekazanie nadzoru nad organizacją poszczególnych imprez ludziom, którzy naprawdę się na tym znają. Na razie wygląda to tak, jakby program festiwalowy był ustalany za jakimś wysokim biurkiem (w myśl reguły „dla każdego coś miłego”). Przy układaniu programów tego typu imprez przydałaby się przynajmniej jakaś wstępna konsultacja z lokalnymi, MŁODYMI i TWÓRCZYMI środowiskami artystycznymi (a nie tylko z tymi, które największe triumfy święciły ćwierć wieku temu).

Na razie jedyna naprawdę witalna kultura w tym mieście musi walczyć o swoje gdzieś na przecięciu dwóch światów — ortodoksyjnego undergroundu (którego, niestety, jest w naszym mieście coraz mniej) i nijakiej „kultury oficjalnej”. Potrzeba nam miejsc, które pomogłyby rozwinąć się temu, co aktualne i twórcze (niestety, starzy „awangardziści” pozakładali swoje puby i mają młodych gdzieś). Kiedyś wspierającą rolę próbowała spełniać (z mizernym skutkiem) galeria Xylolit, mieszcząca się na squacie na ulicy Jerzego, lecz i ona nie wytrzymała próby czasu.

Nie wolno jednak narzekać. Najważniejsze to uwierzyć w siebie — a Łódź ma ku temu wszelkie podstawy. Potencjał w tym mieście jest ogromny, a to, że łódzki duch od dawna pozbawiony jest złudzeń i opiera się „światowym” trendom charakterystycznym dla „Warszawki” nadaje kulturze tego miasta waloru autentyczności. Ważne jest, aby ten potencjał wykorzystać.

Owszem, coraz więcej mówi się o Łodzi w kontekście wydarzeń kulturalnych (Camerimage, Atlas Sztuki, Opus Film, Festiwal Czterech Kultur), jednak należy pamiętać, że prawdziwa twórczość nie opiera się tylko na organizowaniu masowych spędów, choćby najbardziej prestiżowych. To, co najważniejsze, to stworzenie dogodnych warunków dla rozwoju kultury już na najniższym szczeblu. Kulturę tworzą ludzie młodzi — to im należy się najwięcej. Potrzeba im pracowni, scen, klubów, wszelkich administracyjnych udogodnień. Znakomitym przykładem rozumnego podejścia do problemu jest Wrocław, w którym artyści cieszą się zrozumieniem u władz miasta — w każdej niemal sprawie mogą liczyć na pomoc środowisk decydenckich.

W Hamburgu, gdzie obecnie przebywam, magistrat pomaga artystom w finansowaniu wynajmu wielkiej zabytkowej kamienicy, w której mieści się galeria, pracownie i studio nagrań. Miejmy nadzieję, że takie podejście do problemu zaprezentuje również łódzka rada miasta. Gra jest warta świeczki, ponieważ na kulturalnej mapie Polski Łódź jest miastem niezwykle charakterystycznym i twórczym. Należy to bezwzględnie wykorzystać. Tylko wtedy Łódź ożyje naprawdę i pokaże, na co ją stać.