Zagadnienie wirtualizacji sztuki, komponowania dzieł z elektronicznej tkanki technologicznych zdobyczy ludzkości, jest czymś niesłychanie istotnym, czymś symptomatycznym i profetycznym. Jeśli nawet nowoczesne galerie nadal zapełniane są pracami o tradycyjnym charakterze (tradycyjne malarstwo, rzeźba), to można te działania traktować jako wyraz pewnej świadomej prowokacji artystów lub - w najgorszym razie - skrajnej ignorancji. Trudno nie zgodzić się w tym miejscu z uwagami Paula Virilio, który w wirtualizacji widzi to, co funduje ducha naszych czasów. Żyjemy w świecie multimediów i nie sposób z tego świata uciec.

Do tezy Marshalla McLuhana, mówiącej o tym, że środowisko elektroniczne stało się pewnym przedłużeniem centralnego systemu nerwowego, nawiązuje wielu nowoczesnych twórców. Jeśli rzeczywiście ludzkość nagle zaczęła definować swą tożsamość poprzez odwoływanie się do struktur elektronicznych połączeń (ciało ludzkie interpretowane w kategoriach komputerowego interfejsu, pełnego wyjść i wejść – input/output), to nie można się dziwić temu, że artyści zaczęli eksplorować tę dziedzinę rzeczywistości ze skrajnym poświęceniem (dość wspomnieć cielesno-medialne eksperymenty Stelarca, który mówi wprost: „Dla mnie najważniejszą rzeczą jest podłączanie się, przedłużanie ciała poprzez cybersystemy i obserwacja, co ciało może w takiej sytuacji robić”). Nie istnieje już dzieło sztuki jako takie. Istnieje interaktywna wymiana bodźców, która każe inaczej spojrzeć na relację artysta-odbiorca.

Multimedialne dzieła sztuki dzieją się nigdzie. Jak trafnie zauważył to Virilio, kiedyś sztuka była mocno związana z Miejscem, z przestrzenią materialną – obecnie sztuka osiągnęła wymiar hiperrealny, w którym każdy element może być w nieskończoność multiplikowany bez uszczerbku dla „oryginału” (tak naprawdę pojęcia „oryginału” i „kopii” zdają się nakładać na siebie, różnica pomiędzy nimi uległa istotowemu zatarciu). Sztuka multimedialna odwołuje się do hiperrealnej wymiany znaków. Emisja i odbiór tychże znaków odbywają się symultanicznie i mogą być dokonanywane niemalże wszędzie. Żyjemy w skurczonym świecie absolutnych prędkości i taki charakter ma także nasza sztuka, która zdaje się rozpływać w nadrealnej przestrzeni totalnej wymiany.


ilustracja: Tomasz Kaczkowski

Sztuka znikna – tak zgodnym chórem obwieszczają światu Virilio i Baudrillard. Nie chodzi tu o marginalizację twórczości artystów, o wykorzystywanie sztuki w działaniach marketingowych, lecz o pewną istotową skazę, jaka charakteryzuje całą współczesność. Wszyscy rozpływamy się, rozszczepiamy w sieciach elektronicznych przekaźników. Jesteśmy „tu” i „tam” jednocześnie. Czas i przestrzeń zdają się nie mieć dla nas żadnego znaczenia. Świat się kurczy – tak, jakby miał zaraz implodować (Baudrillard). Multimedialni artyści zdają się doskonale zdawać z tego sprawę, kiedy próbują badać własną tożsamość poprzez pryzmat zdobyczy nowoczesnych technologii. Virilio mówi w tym miejscu o absolutnej dyslokacji, czyli rozpadzie kartezjańskiego podmiotu w „niebycie” wirtualnych wyładowań energetycznych. Jesteśmy „zdyslokowani”, skaza hiperealnego obrazu będzie towarzyszyła w coraz bardziej uświadomiony sposób. Artyści posługujący się mediami mają tego bolesną (lub może – ekstatyczną?) świadomość. Kończy się człowiek (a może już dawno się skończył, jak – za Nietzschem – pouczał nas dwudziestowieczny antyhumanizm?), zaczyna się coś nowego. Co to ma być? Czy odpowiedzią na to pytanie jest ukuty przez Kerckhove’a (uczeń i następca McLuhana) termin „webness”, oznaczający „połączenie żywej, ludzkiej inteligencji w celu stworzenia kolektywnego interfejsu służącego samoregulacji odkryć i innowacji”? Czy człowiek na zawsze straci swą jednostkową tożsamość i stanie się płynnym obszarem wymiany podporządkowanym pewnej „zbiorowej inteligencji”? Nie ma na te pytania jasnej odpowiedzi.

Eksperymenty artystów multimedialnych niosą jednak pewne wskazówki, które z uwagą winniśmy śledzić. Czy przyjdzie nam zniknąć, tak jak znika nasza sztuka? Czy naszym ostatecznym przeznaczeniem jest miejsce „nigdzie”, o którym pisze Virilio? On sam mówi nam: „Myślę, że nasze czasy są niebywałe, jak okres przed renesansem. Nieprawdopodobną eksplozję renesansu poprzedziła tragedia. Dzisiaj wkraczamy w (czas) tragedii. Świat zmierza ku końcowi. Uwaga, nie świat, nie znoszę apokaliptycznych bredni. Jestem jednak pewien, że to koniec jakiegoś świata. Jeśli to zrozumiemy, a jakże to niebezpieczna sytuacja zanurzyć się w niebywałym, niepojmowalnym, dostrzeżemy, że to fantastyczne i porywające!”