Agula i Tom Swoboda to małżeństwo artystów działających w Cieszynie. Przez dwa lata mieszkali, pracowali i tworzyli w Anglii. Obecnie pracują nad nowym projektem „Incydenty”. Jak sami mówią: „»Incydenty« będą wspierać twórczość artystów stojących u progu kariery — wychodzić zawsze poza stereotypy myślenia i szarą rzeczywistość, która zabija marzenia”.

Jesteście twórcami projektu „Incydenty" — opowiedzcie o nim. Dlaczego „Incydenty" powstają na Zamku w Cieszynie? Mieszkacie, pracujecie i tworzycie w Cieszynie, współpracujecie z artystami z Czech i Anglii. Jak wygląda ta współpraca?

Agula: „Incydenty” zrodziły się w naszych głowach podczas rezydencji artystycznej w miasteczku Clitheroe (Północna Anglia). Wiedzieliśmy już, że chcemy wrócić do Polski i stworzyć coś nowego. Coś, co da młodym artystom szansę na wyjście poza szarą rzeczywistość naszego kraju — coś, co pomoże w budowaniu ich artystycznej tożsamości. W grudniu 2004 r. Tom kończył wielki metalowy obiekt 'ho_use' (który mało co go nie przygniótł), a ja podczas wystawy Manchester Art Show poznałam Annę z Art House. Wspólnie z Keithem (angielskim biznesmenem, któremu nie daleko od liczb do zrozumienia sztuki) powoli zaczęliśmy opracowywać nasz „incydentalny plan”. I tak powstał program rezydencji artystycznych Incydenty we współpracy ze Śląskim Zamkiem Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie i KaSS „Strzelnica” i Art House w Wielkiej Brytanii.

Latem, w pierwszej połowie czerwca, zjechała na Zamek międzynarodowa grupa artystów z Polski, Czech i Wielkiej Brytanii, by tworzyć i realizować swoje projekty w kontekście podzielonego miasta Cieszyna. Rozpoczęliśmy pierwszy projekt rezydencji artystycznej: „Incydenty — Zabliźnianie”. Brijesh Petel przyjechał z Londynu. Ustawił na Moście Przyjaźni prowizoryczne studio fotograficzne i godzinami namawiał przechodzących turystów do zdjęć portretowych. Stworzył w ten sposób obrazy anonimowych jednostek bez podziału na Czechów i Polaków, na lepszych i gorszych. Samanthę Donnelly z Manchesteru zafascynowała Olza — metaforyczna i wizualna linia graniczna rzeki. Kombinacja efemerycznych i bardzo kobiecych obiektów z papieru nawiązywała do subtelnych granic między różnymi strefami. Petra Abrahamowa z Jablonkova zrobiła Mały Dziennik Wizualny — o tym, czy padał deszcz, świeciło słońce, o Czerwonym Incydentalnym Psie, który towarzyszył nam przez całą rezydencję. Jirka Coubal z Pragi naklejał swoje małe fotki w różnych częściach miasta; powstałe zdjęcia „konserwowały fragmenty czasu”. Wojtek Iskierka zajął się szukaniem stereotypów myślenia — nie zdradził, po której stronie (czeskiej czy polskiej) znalazł ich więcej. Jego fotografie pokazują codzienność ludzi po obu stronach Olzy. Gosia Niziołek w swoim projekcie „12%” odbijała w glinie ceramicznej nagrobne macewy, jedyny ślad pozostały po społeczności żydowskiej żyjącej w Cieszynie przed II wojną światową. Gestem zwijania glinianych tablic mówiła o nieodwracalności historii. Daniel Hryciuk w projekcie „tam jest lepiej — tam je líp” systemem strzałek po obu stronach miast prowadził przechodnia w koło, „tworząc grę wiodąca donikąd, która zwodzi, ostatecznie zmuszając do pójścia własną drogą”. Jego instalacja — lodówka pełna 96% spirytusu w zderzeniu ze ścianą kukurydzianych chrupek nawiązywała do czesko-polskich „preferencji turystyczno-gastronomicznych”. No i Grzesiek Majchrowski, który zostanie w pamięci Cieszyniaków tym artystą, który pierwszy raz w historii podjął próbę symbolicznego zszycia rzeki Olzy. Przy pomocy czeskich i polskich artystów (oraz cieszyńskich strażaków!) połączył Olzę błękitnym materiałem. Chciał, „by rzeka nie była już miejscem podziału miasta i narodów, lecz klejnotem tej ziemi i tych społeczności”.

To z tymi osobami, Anią Górską, ekipą Zamku i ludźmi z KaSS stworzyliśmy „Incydenty — Zabliźnianie”. Wystawa otwarta 7 lipca w sali ekspozycyjnej Śląskiego Zamku Sztuki i Przedsiębiorczości była prezentacją prac całej międzynarodowej grupy.

W październiku tego roku planowana jest kontynuacja projektu „Incydenty — Przekraczanie Granic”, której głównym organizatorem będzie KaSS „Střelnice“ w Czeskim Cieszynie i Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie. To będzie następna edycja „Incydentów” nad Olzą, kolejna możliwość rezydencji dla młodych artystów, studentów i absolwentów uczelni artystycznych. Od 25 października do 15 sierpnia ośmiu artystów, wybranych drogą konkursową, dostanie do dyspozycji pracownie, materiały artystyczne, zakwaterowanie i wyżywienie, by wspólnie tworzyć i pracować w kontekście podzielonego miasta Cieszyna i Czeskiego Cieszyna. Jeden z nich realizować będzie kolejny obiekt sztuki publicznej, tym razem po czeskiej stronie Olzy. Warunkiem przystąpienia do konkursu na międzynarodową rezydencję artystyczną jest przysłanie pięciu zdjęć/prac, cv i opisu pomysłu, który miałby być realizowany podczas trwania projektu. W październiku wybierzemy międzynarodową grupę, która będzie współtworzyć następną edycję „Incydentów”.

Wszystkie kolejne informacje o konkursach na międzynarodowe rezydencje i projektach artystycznych w ramach „Incydentów“ będą dostępne na http://www.incydenty.pl


Agula Swoboda

Dwa lata mieszkaliście i tworzyliście w Anglii, mieliście też tam swoją firmę. Jak się prowadzi firmę w Anglii, jakie są formalności przy jej założeniu, jakie miesięczne koszty związane z jej prowadzeniem?

Agula: Prowadzenie firmy w Anglii jest tak proste, jak zaparzanie herbaty z mlekiem: wybierasz jej nazwę i profil, rejestrujesz on-line, co miesiąc płacisz ubezpieczenie (około 15 funtów), zbierasz rachunki (nie ma faktur!) i rozliczasz się w roku podatkowym od kwietnia do marca (zeznanie podatkowe trzeba złożyć do 30 września, a podatek wpłacić do 30 stycznia następnego roku). Do 4000 funtów nie płacisz żadnych podatków, do 6000 — 10%, powyżej tej kwoty — 22%. Trzeba zarabiać baaardzo dużo, żeby wejść w próg magicznych 40%.

W Anglii prowadziliście centrum artystyczne — jak to wyglądało?

Agula: Na wyspy zaprosił nas wspomniany już wcześniej Keith Shortley. Przez dwa lata pracowaliśmy dla Lancaster Foundation w miasteczku Clitheroe na północy Anglii, niedaleko Manchesteru. Fundacja kupiła piękny, dwustuletni budynek kina, który nazywał się „The Grand”. W piwnicach znajdował się bunkier przeciwnuklearny, zbudowany jeszcze za czasów żelaznej dyktatury Pani Thatcher. Przerobiliśmy go na małe centrum sztuki współczesnej i nazwaliśmy po prostu „UnderGrand” (czyli pod Grandem). W UnderGrandzie prowadziliśmy warsztaty z rzeźby, malarstwa, robiliśmy swoją sztukę jako artyści-rezydenci, zrealizowaliśmy również parę ciekawych wystaw z międzynarodową grupą artystów tworzących na północy Anglii. Tuż przed naszym powrotem do Polski fundacja zamknęła stare kino, co spowodowało, że mieliśmy cały budynek do dyspozycji sztuki! Kuratorowaliśmy i zarazem uczestniczyliśmy w ostatniej wystawie o wymownym tytule „The Last Picture Show”. Przestrzeń nabrała magicznego wymiaru: wszyscy byliśmy w kinie i tworzyliśmy swój własny „film”. Wieloczęściowy. Tom przefotografował rzeczywistą przestrzeń kina, pokazując na bocznym ekranie zdjęcia chmur nad Clitheroe, i pierwszych właścicieli kina. A także film — spacer między czerwonymi aksamitnymi krzesłami, na których siedzieliśmy tak, jak Pan i Pani Coolen (założyciele kina Grand) na zdjęciu w lokalnej gazecie z 1980 r. Ja stworzyłam w galerii na dole swoje własne, małe kino na 20 osób — ściany pomalowałam na czarno, ustawiłam aksamitne, czerwone krzesła i wywiesiłam swój ekran z malowanym na płótnie filmem „There will be no fear”. Lee Patherson zrobił instalację dźwiękową. Umieścił na podłodze głośniki z nagranym i przetworzonym dźwiękiem głównego zasilania w bunkrze. Były to dźwięki o bardzo niskiej częstotliwości, niesłyszalne dla człowieka. Jedynym wskaźnikiem obecności dźwięku były czarne, ołowiane kulki podskakujące na membranie głośników. Jacob Cartwright i Nick Jordan stworzyli na scenie multimedialną kompozycję czarno-białego filmu z animowanymi wronami. Magda Stawarska-Bevan w swojej instalacji dźwiękowej odtworzyła moment „Przed i Po”. Siedząc w czerwonych, kinowych fotelach można było posłuchać kroków ludzi wchodzących do kina, ich urywanych słów, dźwięku papierków odwijanych z cukierków, skrzypiących foteli i ciszy, która zapada, kiedy nie ma już nikogo. Dave Gryfiths w starej projektorni umieścił 3 małe ekraniki. Na każdym z nich wyświetlany był film — montaż wszelkich błędów, brudów i poszarpanych klatek filmowych.


Tom Swoboda

A czy w Polsce już udało Wam się założyć firmę?

Agula: Nasza firmę w Anglii zamknęliśmy stosunkowo niedawno i w Polsce nie założyliśmy jeszcze nic. Parę dni temu pojawiła się możliwość dotacji w ramach projektu 2 i pół kroku do biznesu prowadzonego przez GARR (Działanie 2.5, dotacje dla małych przedsiębiorstw . Czekaliśmy na odpowiedni moment i chyba uda się nam wkrótce „reaktywować” 4Dart — naszą starą, dobrą angielską firmę, która zajmowała się oczywiście sztuką, lecz także fotografią artystyczną i reklamową, projektowaniem graficznym, wizualizacją multimedialną i kampaniami reklamowymi .

Korzystacie z finansowania zewnętrznego własnych projektów?

Agula: Projekty „Incydenty — Zabliźnianie” i rozpoczynające się „Incydenty — Przekraczanie Granic”, które prowadzimy, współfinansowane są ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Interreg IIIA Czechy–Polska.


Tom Swoboda

Jesteście małżeństwem artystów. Jak żyje się z artystą pod jednym dachem, jak z nim wychowuje się dzieci...?

Tom: Jak to jest…? No, powiedz Agulu?
Agula: Fajnie, bardzo fajnie. Istnieje miedzy nami coś bardzo cennego — ja to nazwałam „porozumieniem dusz”. Nie trzeba wiele tłumaczyć, mówić, machać rękami. Magiczna więź duchowa, taki prezent od Pana Boga. Poza tym Tom jest moim wsparciem, kiedy wszystko jest do dupy — i sztuka, i życie. A ja jestem fanem jego sztuki. Nasza mała Nadia często bawi się obok, kiedy maluję, lub siedzi Tomowi na kolanach i oglądają razem jego zdjęcia. W Cieszynie postawili przeokropny pomnik „Dzielnej Ślązaczki” i na którymś ze spacerów oczywiście skomentowaliśmy go słowem „gniot”. Teraz zawsze, kiedy przechodzimy obok, mała, nie zważając na oglądających się ludzi, głośno woła: „mamuś, patrz, gniot!”

Czy uważacie się za artystów awangardowych?

Tom: Nie mogę nazwać siebie twórcą awangardowym. W moim przypadku tylko pewien aspekt może sugerować ową „awangardowość” — poszukiwanie jeszcze pełniejszej wypowiedzi, przełamywanie schematów, które znajduję po drodze, odkodowywanie mojej teraźniejszości, siebie samego. Owa „awangardowość’ (chociaż to nie do końca dobre określenie) dotyczy raczej cichej pracy, która dzieje się wewnątrz mnie samego — badania mojego położenia między niebem a ziemią. Bez takiego rozpoznania, kim jestem i po co w ogóle to robię, nie ma konkretnego języka, którym można się posługiwać — jest tylko chwilowe przebywanie w pewnej zasłyszanej przestrzeni, która może się nazywać sztuką…, może nawet sztuką awangardową — jakkolwiek.


Agula Swoboda

Jak wygląda połączenie awangardy z przedsiębiorczością? Czy można te dwa pojęcia łączyć?

Tom: Trzeba, a nie można! W przeciwnym wypadku człowiek umiera z głodu. Myślę, że nie jest to niczym nieskromnym, a zarazem tęgo biznesowym, że artysta utrzymuje się ze sprzedaży swojej sztuki. Większość artystów na Zachodzie działa w podobny sposób i nikt nie widzi w tym jakiegoś rozdźwięku. Są to rzeczy oczywiste i uzupełniające się — sztuka i rynek sztuki.

Wasze prace znajdują się w poznańskiej galerii Arsenał — dlaczego właśnie tam są pokazywane i co to dla Was znaczy?

Tom: Nasze Prace zostały wybrane na wystawę pt. „Intérieur”. Są to cztery odsłony (w czterech miastach: Bielsko-Biała, Poznań, Toruń, Łódź) prac młodego pokolenia artystów związanych z Bielskiem-Białą i regionem bielskim. Do wystawy zostali zaproszeni artyści, których prace nawiązują do całego zespołu znaczeń przestrzeni prywatnej — począwszy od domu, tożsamości, rodziny, do przestrzeni naszej świadomości/podświadomości, gdzie czasami skrywamy najmroczniejsze historie.


Tom Swoboda

Jakie są Wasze najbliższe plany?

Tom: Jestem w trakcie pracy nad nowym projektem „4 corners”. Jest to definiowanie specyfiki ‘miejsc’ poprzez analizę podobną jak w wierszach haiku, jednakże już z innym, wizualnym efektem. Będzie to zbiór obiektów, notatek, fotografii wielkoformatowych. Myślę, że najbliższe miesiące spędzę, pracując nad nim. W przyszłym roku chciałbym pokazać go w kilku miejscach w naszym kraju, jak również w Anglii. W międzyczasie na pewno dalej z Agulą będziemy prowadzić „Incydenty”, wychowywać córkę, spotykać się z przyjaciółmi.
Agula: Oprócz inwestowania we własną twórczość, rodzinę i przyjaciół [uśmiech], naszym kolejnym krokiem będzie założenie niezależnej organizacji „Incydenty”, która poprowadzi długoletni program międzynarodowych wymian artystycznych oraz innych ciekawych projektów związanych ze sztuką współczesną. Chcemy współpracować z artystami i wybranymi artystycznymi organizacjami. Wspólnie z Keithem Shortley (Sektor 3) złożyliśmy już projekt o dofinansowanie z funduszy przygranicznych Interreg IIIA. Czekamy na wyniki. A „Incydenty“ zawsze będą wspierać twórczość artystów stojących u progu kariery — wychodzić poza stereotypy myślenia i szarą rzeczywistość, która zabija marzenia.

Dziękuję za rozmowę.