Janek Simon to artysta multimedialny. Nam opowiada o swoim stypendium w USA oraz wystawie w Galerii Atlas Sztuki w Łodzi. Jego prace można zobaczyć w dziale Prezentacja.

W tym roku byłeś na stypendium w Stanach Zjednoczonych, niedawno wróciłeś. Co Tobie jako artyście dał ten wyjazd?

Przez prawie trzy miesiące byłem w San Francisco, w ośrodku rezydencjalnym dla artystów Headlands. Korzyści to przede wszystkim kontakt z bardzo ciekawymi ludźmi, w ośrodku przebywają twórcy różnych specjalności — pisarze, tancerze, artyści wizualni, bardzo często z rożnym tłem i historiami do opowiedzenia. To jest więc korzyść numer jeden. Poza tym oczywiście możliwość pracy w idealnych warunkach oraz kontakty zawodowe i możliwość zapoznania się ze scena artystyczną Kalifornii.

A jako turyście?

W San Francisco byłem już wcześniej, nie była to więc dla mnie nowość, ale odwiedziłem kilka ciekawych i dziwnych miejsc w północnej Kalifornii. To kraina pełna surferów, starzejących się hipisów, e-milionerów, organicznego jedzenia i wiary w to, że dobre pomysły mogą zmieniać świat. Poza tym mieszkałem na terenie parku narodowego Marin Headlands, który jest bardzo pięknym miejsce położonym przy wejściu do zatoki, po drugiej stronie mostu Golden Gate od centrum San Francisco. To miejsce, w którym narodziło się między innymi kolarstwo górskie.

Jak wypadają polscy artyści na tle artystów amerykańskich? Czy coś nas łączy? I co dzieli?

W San Francisco scena artystyczna w porównaniu z na przykład Los Angeles czy Nowym Jorkiem jest dosyć mała. Poza tym po boomie dot-comów w latach 90. ceny nieruchomości poszybowały do góry i dużo artystów musiało się wyprowadzić. Najbardziej chyba charakterystycznym dla SF nurtem jest Mission School — malarstwo nawiązujące do grafitti i psychodelii. Także jest to coś zupełnie innego niż nasycona konceptualizmem scena polska.

Czy chciałbyś tworzyć w USA? Czy jednak w Polsce?

Myślę, że jednak wolę Europę i jeżeli już miałbym się gdzieś z Polski wyprowadzić, czego w przyszłości nie wykluczam, to wybrałbym Berlin albo Londyn. W Stanach jest fajnie, ale jednak tam coś nie do końca mi odpowiada.

Niedługo Twoja wystawa w Łodzi w Atlasie Sztuki — opowiedz, proszę, o niej.

Wystawa w Atlasie jest pokłosiem mojej wiosennej wyprawy na Madagaskar. Pojechałem tam z misją zorganizowania wystawy sztuki polskiej, bez żadnych kontaktów, czytania przewodników itd. Misja się powiodła, a na wystawie będzie można zobaczyć dokumentację z wyprawy, wzbogaconą o rożnego rodzaju materiały archiwalne dotyczące polskich związków z tym miejscem, czyli Beniowskiego i planów kolonizacyjnych z lat 30.

Skąd czerpiesz inspiracje do swoich prac?

Przede wszystkim z życia.

Czy czujesz się artystą awangardowym?

Po doświadczeniu postmodernizmu nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie powiedzieć o sobie, że jest artystą awangardowym, ja także na pewno nie. Odnoszę się natomiast w swoich pracach do niektórych nurtów drugiej awangardy — przede wszystkim do konceptualizmu — myślenie tych artystów jest mi w jakiś sposób bliskie.

Co dla Ciebie znaczy „awangarda"?

Na pewno trudno jest w pełni odpowiedzieć na to pytanie bez uproszczeń. W każdym razie awangarda była pewnym ruchem intelektualnym z początku wieku, która później odrodziła się w latach 60. i 70.

Jak wygląda tworzenie w dzisiejszych czasach? Ostatnio usłyszałam, że „wszystko już było" — co o tym sądzisz?

To znowu uproszczenie. Każdy dobry i dojrzały artysta tworzy swoją własną historię, także można się spodziewać jeszcze wielu stuleci świeżej i ciekawej sztuki. Jeżeli to zdanie do czegoś pasuje, to bardziej do poszukiwań czysto formalnych — rzeczywiście, ciężko teraz w tej dziedzinie znaleźć coś nowego.

Mówiłeś, że udaje ci się utrzymać z własnej twórczości — jak to wygląda? W jaki sposób można kupić Twoje prace?

Utrzymuję się ze swojej twórczości, co jest dużym szczęściem i wynika generalnie z różnego rodzaju zbiegów okoliczności. Sprzedałem trochę prac do publicznych kolekcji w Polsce, poza tym czasem dostaję jakieś stypendia i honoraria za udział w wystawach. Wszystko to jednak jest bardzo niepewne i mam świadomość, że może się niedługo skończyć. Niektóre moje prace można kupić w warszawskiej galerii Raster.

Czy uważasz, że odniosłeś sukces? I co dla artysty znaczy sukces?

Nie myślę o tym w tych kategoriach. Jestem szczęśliwy, bo mogę realizować swoje pomysły i ciągle znajdują się ludzie, którzy chcą je oglądać. To więc na pewno jest jakiś sukces. Natomiast mam świadomość, że jeszcze długa droga przede mną, jeżeli chodzi o artystyczny rozwój i poszukiwanie pewności.

Dziękuję za rozmowę.